Podziały i walka o jedynki na listach PO. Czy warto?
Wyrzynanie konkurencji w czasie tworzenia list wyborczych PO w regionach trwa, pisała dziś "Rzeczpospolita". W kilku okręgach górę wzięły wewnątrzpartyjne podziały i uprzedzenia. - To trochę nadmuchana afera - komentuje prof. Radosław Markowski.

Szefowa PO w Lubuskiem i dobra znajoma Ewy Kopacz - Bożena Bukiewicz wyeliminowała troje posłów obecnej kadencji. Czwarty ma znaleźć się na listach do Senatu. Sama Bukiewicz będzie stratować z jedynki. To brutalna wojna, jakiej w PO, mającej dobrą passę od ponad 8 lat, nie było nigdy?
- Raczej nadmuchana afera - komentuje w rozmowie z Interią profesor politologi z SWSP Radosław Markowski. - PO jest otwarta, a ustalanie list odbywa się w sposób demokratyczny, w którym tu i ówdzie istnieje spór - bo przecież kontrowersje pojawiają się tylko w kilku okręgach. Taka jest polityka, ludzie konkurują - konkluduje.
Zdaniem eksperta, na ogół do jedynek przykładana jest zbyt duża waga. - Ludzie znani dostają się z 5., 7. i 12. miejsca, jeśli trzeba - twierdzi prof. Markowski. Choć jak przyznaje, obserwujemy, że osoby zajmujące pierwsze miejsca cieszą się większym powodzeniem, co jego zdaniem wynika z lenistwa wyborców. - Polacy zazwyczaj narzekają na znanych polityków i posłów, a potem idą i na te właśnie popularne nazwiska głosują. - W przypadku wyborów 80-90 proc. obywateli głosuje na jedynki i dwójki, bo nie chce im się zapoznawać bliżej z kandydatami zajmującymi dalsze miejsca, czasami bardzo wartościowymi - wyjaśnia.
"Chcą pokazać, jak bardzo są ważni"
Właśnie o jedynkę poszło w Łodzi. Znana członkini PO, będąca w partii od jej zarania - Iwona Śledzińska-Katarasińska ogłosiła, że rezygnuje ze startu w wyborach, bo dostała dopiero czwarte miejsce. - Nie jestem megalomanem, ale nie widzę powodu, bym miała być na 4. miejscu na liście, bo nie widzę osoby, która by mnie przewyższała - mówiła Iwona Śledzińska-Katarasińska w Sejmie.
- To typowe dla polityków, którzy są w grze od lat - komentuje postawę posłanki prof. Markowski. - Wydaje im się, że wysokie pozycje po prostu im się należą, by pokazywać, jak ważni są w partii. Ten spór jest absolutnie niepotrzebny, ponieważ w takich okręgach jak łódzki, PO zdobędzie klika mandatów. Osoba z nazwiskiem pani poseł nie miałaby problemów z wejściem do Sejmu - mówi nasz rozmówca.
- To byłby nawet dobry sposób, by udowodnić konkurentom, że jest się lepszym od nich - dodaje. - Przecież można się zaangażować, przeprowadzić znakomitą kampanię i nawet z czwartego miejsca zrobić lepszy wynik niż osiągną ci kandydaci, którzy znaleźli się na miejscu drugim czy trzecim.

Ostateczny kształt list największych partii ciekawi. W PO jedną z najbardziej dyskutowanych niewiadomych jest start Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Pojawiały się nieoficjalne odniesienia, że PO chciałaby wystawić panią marszałek w Krakowie. Czy taki ruch pomoże Platformie?
- Podejrzewam, że partia robiła badania, które być może wskazują, że takie roszady z najbardziej znanymi postaciami mogą maksymalizować szanse konkretnych list. Pani Małgorzata Kidawa-Błońska ma wiele zalet i zapewne mogłaby pomóc w uzyskaniu lepszego wyniku w Krakowie - mówi prof. Markowski.
- Spoglądając na kwestie list wyborczych w szerszej perspektywie, dziwię się partiom, że nie próbują wciągać na nie znanych i cenionych w danych regionach społeczników. To mogliby być sportowcy, pisarze, celebryci, przemysłowcy itd. Takie osoby mogłyby zyskać wiele głosów dla swojej partii.
Prof. Markowski podkreśla, że to, kto w Polsce będzie rządził, nie zależy tylko od jedynek, ale od wyniku całych i wszystkich list. - Obsadzanie na dalszych miejscach osób, które może nie wygrają w pierwszym podejściu, ale zdobędą sporą liczbę głosów dla partii może mieć kluczowe znaczenie. Dziwię się, że partie tego nie doceniają - podsumowuje.