"Państwo w Państwie": Policjanci wyrządzili szkody na kilkaset tysięcy. Przez pomyłkę
Fatalna pomyłka policji kosztowała właścicieli stacji kontroli pojazdów kilkaset tysięcy złotych! Czy ktoś poniesie za to odpowiedzialność? Sprawą zajęli się reporterzy "Państwa w Państwie".
Wszystko wyglądało na doskonale zorganizowaną akcję. Kilku kontrterrorystów, drzwi wyważane taranem, strzały. Problem jednak w tym, że policjanci pojawili się w miejscu, w którym nie było poszukiwanego mężczyzny. Zamiast na dom poszukiwanego, zrobili nalot... na biznes jego brata.
- Wjechali na posesje i od razu zaczęła się cała akcja. Zostałem obezwładniony, jeden z policjantów mnie kopnął. Rzucili granaty hukowe i zaczęli wyważać drzwi do biura. Nie rozumiem dlaczego, bo je można było normalnie otworzyć - opowiada Bartosz Ostałowski, właściciel stacji.
W trakcie akcji na stacji byli jej pracownicy. Właściciel oraz diagnosta zostali powaleni na ziemię. Do tego w biurze były dwie kobiety. Kontrterroryści próbowali się do niego dostać za pomocą tarana, granatów hukowych, broni. Obie kobiety były przerażone i do dziś powrót pamięcią do tych wydarzeń jest dla nich traumą. Jedna z nich ma zdiagnozowany zespół stresu pourazowego.
- Czułam się zagrożona, to jest coś nie do opisania. Oni strzelali do tych drzwi, a my przecież staliśmy tuż obok, zaraz za nimi. Tutaj też był pojemnik a azotem, nie chcę nawet myśleć co by było gdyby przypadkiem w niego trafili - mówi Magdalena Gacek, ofiara pomyłki policji.
Pan Bartosz, właściciel stacji twierdzi, że straty mogą wynosić nawet kilkaset tysięcy złotych. Kontrterroryści oprócz drzwi, uszkodzili metalową konstrukcję ściany między pomieszczeniami oraz sufit.
- Ta cała konstrukcja metalowa jest po tych 21 uderzeniach taranem osłabiona, nikt nie podejmie decyzji i nikt nie da gwarancji, że ona się w pewnym momencie nie zawali. Tu trzeba rozebrać w części sufit bo jest on podziurawiony od strzałów policji - opowiada pan Bartosz.
Zdaniem policji było duże prawdopodobieństwo, że w Stacji Kontroli Pojazdów znajduje się figurant. Ustalili między innymi, że w tym miejscu logował się telefon poszukiwanego. Z notatki policyjnej wynika jednak również, że widzieli oni jak mężczyzna kilka godzin przed akcją opuścił Stację Kontroli Pojazdów, a później go zgubili.
- Oni powinni wiedzieć, że go tam nie ma, widzieli podczas obserwacji, że wyjechał ze stacji. Pamiętajmy ze te logowania telefonu nie wskazują wprost lokalizacji tylko wskazują dany obszar. A ten mężczyzna mieszka w domu 200 metrów dalej - mówi mecenas Maciej Kałużny.
Sprawa trafiła do prokuratury. Śledczy nie dopatrzyli się jednak znamion przekroczenia uprawnień przez policjantów i kolejne sprawy są umarzane.
Więcej w niedzielę o 19:30 w programie Państwo w Państwie.