Niska frekwencja alarmująca
W debacie pretendentów do prezydentury brak mi wizji Polski, wizji naszej przyszłości - mówi INTERIA.PL prof. Ireneusz Krzemiński. Krzemiński jest socjologiem z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak się Panu podobała debata telewizyjna prowadzących w sondażach kandydatów na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska?
Mogę tu być stronniczy, bo publicznie mówiłem już, że moim kandydatem jest Donald Tusk i jemu przypisałbym w tej debacie palmę pierwszeństwa. Ale ta debata była dosyć wyrównana, prowadzona w niezwykle spokojnej, przyjemnej atmosferze. Jednak ten błysk oka u Donalda Tuska, dzięki któremu zresztą udało mu się wcześniej pozyskać Polaków, dawał tu o sobie znać. Poza tym miał większą inicjatywę, pomysłowość w swoich odpowiedziach, a niektóre z nich były bardzo interesujące. Wynikła tam też kwestia Jarosława Kurskiego, która rzutuje trochę na te nieco moralistyczne wypowiedzi braci Kaczyńskich.
Nie sądzi Pan, że debata była zbyt ugrzeczniona?
To ugrzecznienie w dużym stopniu było spowodowane zadanymi pytaniami. Byłem, mówiąc szczerze, rozczarowany tymi pytaniami, które nie stwarzały możliwości do rozwinięcia wątków, jakie powinny być w kampanii wyborczej jednak dosyć istotne. Wątków programowych, spraw o które kandydaci będą na pewno walczyli. Była mowa przecież o uprawnieniach prezydenckich, tych które zdaniem obu dyskutujących nie zostały wykorzystane przez obecnego prezydenta. Te możliwości stwarzają pewną strategię działania, rozwiązywania społecznych problemów. Zabrakło mi jeszcze jednej sprawy, o którą się aż prosi, gdy rozważamy wybór przyszłego prezydenta naszego kraju - mianowicie pewnej wizji tej Polski, wizji naszej przyszłości, społeczeństwa. Wizji wyrażonej nie tylko w kategoriach rozwiązywania problemów, których mamy przecież bez liku, ale pewnych wartości, o które prezydent - w tym wypadku kandydaci na najwyższy urząd w państwie - chcieliby walczyć i się poświęcić. Tego mi w tej debacie zabrakło, ale trudno mi winić naszych dyskutujących.
Wszystkich zaskoczyła nominacja Kazimierza Marcinkiewicza na kandydata PiS na urząd premiera. Dlaczego Jarosław Kaczyński zmienił zdanie i sam się wycofał z kierowania przyszłym gabinetem?
Sądzę, że to było brane pod uwagę przez nas i przez samych braci Kaczyńskich, że coś trzeba będzie zrobić z taką sytuacją, kiedy PiS będzie górą. I naturalną, wynikającą z naszych politycznych obyczajów sprawą, jest desygnowanie przewodniczącego, lidera partii na premiera. Ta ucieczka Jarosława Kaczyńskiego przed tym stanowiskiem ma jednoznaczny cel - jest próbą wspomożenia brata w kampanii prezydenckiej, bo też wystarczy wyjść na ulicę i z kimkolwiek zamienić dwa słowa - wszyscy mówią, że dwóch braci Kaczyńskich to jest naprawdę za dużo.
Marek Borowski nazwał zachowanie PiS oszustwem wyborczym...
Na miejscu pana Borowskiego byłbym ostrożniejszy w dopieraniu słów, bo nawet jego własny do niedawna obóz nie poparł go w dotychczasowych jego usiłowaniach i jego partii, która znalazła się poza Sejmem. To taki atak, który przysporzyć ma chętnych do oddania na niego głosu.
Dlaczego tylu Polaków nie poszło głosować?
To jest zagadnienie, które mnie jako socjologowi, jako obywatelowi leży najbardziej na sercu. Uważam, że sytuacja, gdy w wyborach wzięło udział 40 proc. Polaków, to nie jest - jak powiedział prezydent Kwaśniewski - sygnał ostrzegawczy, to jest sytuacja alarmująca. Stajemy wobec dylematu, czy Polacy chcą nadal uczestniczyć w demokratycznym państwie. To uczestnictwo w demokracji jest właściwie jej wymogiem jej sprawności, tego że mamy i silne państwo, i silny rząd i taką klasę polityczną, która jest jakoś kontrolowana przez obywateli i tym samym musi się liczyć z obywatelami. Rezygnacja z tego jest właściwie dojściem do głosu najgorszych polskich wzorów i tych wyrobionych w komunizmie i tych ukształtowanych wcześniej. Trudno zwalić całą winę na polityków. Oczywiście politycy i cały układ polityczny jest za to w dużym stopniu odpowiedzialny, ale przecież nie tylko on. Polacy wykazują się w większości wypadków doskonałym zdrowym rozsądkiem, wszyscy o polityce rozprawiają na co dzień bez większych problemów, wszyscy mają jakieś swoje opinie, to nie jest tak, że udają że tej sprawy nie ma w ich życiu, natomiast to się nie przekłada na ich obywatelską postawę.
Czy podobnie będzie w wyborach prezydenckich?
Obawiam się, że wypadku wyborów prezydenckich znów będzie bardzo niska frekwencja. Chociaż rzeczywiście w ostatnich latach w tych wyborach frekwencja była wyższa niż w wyborach parlamentarnych. Ciekawi mnie jednak procent osób, które na te wybory pójdą. Ten brak zainteresowania zwłaszcza ze strony ludzi młodych, profesjonalistów to jest bardzo, bardzo niepokojące. Myślę, że powinniśmy do siebie nawzajem przemówić i wstrząsnąć naszymi sumieniami.