W skład rządu wchodzi dziś 55 posłów i jeden senator, pełniący funkcje ministrów i wiceministrów. To dokładnie połowa całego rządu. Co więcej, klub parlamentarny PiS liczy w Sejmie 235 członków, zatem ministrem lub wiceministrem jest 23,4 proc. z nich. A więc - niemal co czwarty poseł PiS jest ministrem. Takich proporcji nie miał dotąd żaden rząd i żaden parlament RP. Złamanie ustawy o Radzie Ministrów Rząd Mateusza Morawieckiego, podobnie jak poprzednicy, kompletnie ignoruje przepisy obowiązującej ustawy o Radzie Ministrów, która w art. 37 stwierdza, że minister wykonuje swoje zadania "przy pomocy sekretarza i podsekretarzy stanu". Jasne jest więc, że o ile zastępców każdego ministra w niższej randze podsekretarzy może być wielu, o tyle sekretarz, uprawniony wg. ustawy do zastępowania go - ma być jeden. W obecnym rządzie jednak, w 19 ministerstwach pracuje łącznie... aż 42 sekretarzy stanu. I tak mający np. 6 wiceministrów, zarządzający aktywami państwowymi Jacek Sasin, ma wśród nich aż 4 sekretarzy stanu. Wszyscy są jednocześnie posłami. Także czterech sekretarzy ma szef MON - trzech "pierwszych zastępców" Mariusza Błaszczaka to posłowie, jeden jest senatorem. Trzech sekretarzy stanu - posłów - ma w swoim resorcie Zbigniew Ziobro, którzy poza nimi ma jeszcze dwóch podsekretarzy. Generalnie przepis ustawy o Radzie Ministrów określający, że sekretarz stanu w resorcie jest tylko jeden, respektowany jest w zaledwie 6 z 19 ministerstw. Ogółem sekretarzy stanu jest w rządzie 47, bo do 42 w resortach trzeba doliczyć jeszcze siedmiu, pracujących w Kancelarii Premiera. Pięciu z tych siedmiu to także posłowie. Jeśli poseł - to sekretarz Nadmiar wiceministrów w randze sekretarza stanu wynika nie tylko z wyższej rangi i korzystniejszych poborów w porównaniu z podsekretarzami. Art. 103 Konstytucji zakazuje łączenia mandatu posła z pełnieniem innych funkcji, dopuszcza jednak wyjątki - dla członków Rady Ministrów i "sekretarzy stanu w administracji rządowej". Zatem poseł nie może objąć stanowiska niższego niż minister lub jego "pierwszy zastępca" - sekretarz stanu. Stąd absurdalny w niektórych resortach nadmiar "pierwszych zastępców". Nieefektywny zbytek... Do przewiezienia rządu Mateusza Morawieckiego potrzebne byłyby dwa pełnowymiarowe autokary. To, że w jednym z nich mogliby siedzieć wyłącznie posłowie, wydaje się co najmniej dziwne. 56 parlamentarzystów - członków rządu nie pełni bowiem mandatu poselskiego tak, jak inni. Zajęcia w rządzie angażują ich znacznie bardziej. Co więcej - coraz rzadziej wprawdzie, organizowane posiedzenia Sejmu, przy niewielkiej tylko przewadze nad opozycją, zmuszają "rządowych posłów" do odrywania się od pracy w resortach, co także jej zapewne nie służy. Tak rozbudowany mechanizm przenikania się władz wydaje się niespecjalnie efektywny. ...ustrojowo podejrzany Rząd jest władzą wykonawczą, parlament - ustawodawczą. Sejm złożony z posłów ma przy tym kontrolować działania rządu. Ograniczenie zakresu łączenia jednego z drugim wyraźnie opisano w Konstytucji i ustawie o Radzie Ministrów. Ta druga jest jednak świadomie pomijana, przy czym - trzeba to dodać - była pomijana także przez poprzednie rządy, choć nigdy na taką skalę. Dziś jednak połowa rządu to właśnie posłowie, którzy go powołali, a teraz powinni kontrolować. Co czwarty z posłów rządzącego ugrupowania jest też jednocześnie członkiem rządu, zatem cały zaprojektowany przez ustrojodawcę mechanizm kontroli i równowagi między władzami wydaje się poważnie zakłócony. Tomasz SkoryOpracowanie: Justyna Lasota-KrawczykCzytaj na stronie RMF FM