Nasz najdroższy rząd
Giertych leci służbowym helikopterem z Warszawy do Łodzi za 15 tysięcy złotych. Lepper korzysta z samolotu średnio cztery razy w miesiącu. Tak wygląda zapowiadane jeszcze niedawno przez PiS tanie państwo. Dobrze, że chociaż premier nie przepada za samolotami. I ciasteczek zakazał.
Przynajmniej miał alibi
Polaków oburzyła ostatnio podana przez prasę wiadomość o wycieczce Romana Giertycha z Warszawy do Łodzi. Minister edukacji wybrał się na partyjną imprezę Ligi Polskich Rodzin i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że niedługą wcale trasę postanowił pokonać helikopterem. A kosztowało to polskiego podatnika kilkanaście tysięcy złotych. Według "Faktu", który sprawę opisał, dokładnie 15 tysięcy.
To, że na kongres LPR minister przyleciał rządowym śmigłowcem, to dopiero połowa historii. W Łodzi czekały na niego bowiem specjalnie sprowadzone ze stolicy rządowe limuzyny oraz oznakowane i tajne radiowozy.
Minister wiedział jednak, że do prywatnych celów nie może używać rządowego orszaku, więc przy okazji odwiedził niespodziewanie XXIX LO w Łodzi. Dyrektor liceum przyszedł karnie na spotkanie z ministrem, choć w sobotę nie pracował, a szkoła była zamknięta. Kurtuazyjna rozmowa wystarczyła, by zapewnić Giertychowi alibi na użycie rządowego samolotu i limuzyn.
Lubią polatać
Podniebne podróże uwielbia też minister rolnictwa Andrzej Lepper. Też nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w przykładowym okresie czterech miesięcy korzystał z samolotu latając po kraju aż 15 razy.
Jak skrzętnie wyliczył "Dziennik Bałtycki", przedstawiciele rządu w sumie w ciągu kilku miesięcy wykonali 63 służbowe (nie zawsze) loty krajowe i zagraniczne, które kosztowały podatników kilkaset tysięcy złotych.
Praktyki stosowane przez urzędników państwowych nie podobają się posłom, zwłaszcza tym z opozycji. Ministrowie takich okazji powinni unikać - mówią. I nie mają wątpliwości, że Lepper latał do domu prywatnie, a nie służbowo, w dodatku korzystał z samolotowych cateringów, choć - jak twierdzą - stać go na kupno czegoś do zjedzenia.
Najdroższy rząd w historii
"Tanie państwo" według PiS to oczywiście nie tylko podniebne wojaże. Według Platformy Obywatelskiej, wydatki rządu na rozmowy telefoniczne, sprzęt biurowy, kserokopiarki, samochody, inwestycje oraz remonty od początku roku wzrosły o ponad 2 miliardy złotych.
Rządząca partia zapowiadała cięcia w administracji i zwolnienie 150 tysięcy urzędników. Tymczasem zatrudniła 3 tysiące dodatkowych. Obiecywano zmniejszyć liczbę służbowych aut z 50 do 30 tysięcy, a zakupiono sto nowych.
Platforma zarzuciła też partii braci Kaczyńskich, że nie wywiązała się ze sprzedaży blisko setki ośrodków wypoczynkowo-szkoleniowych należących do administracji rządowej i prezydenta. W pierwszej kolejności pod młotek miało trafić dziewięć ośrodków rządowych głównie nad morzem, na Warmii i Mazurach.
Obecny rząd jest najdroższym w historii Polski. Rada Ministrów przeznacza na swoje utrzymanie około 300 milionów rocznie więcej niż rządy Leszka Millera i Marka Belki.
Nadzieja w premierze
Jest jednak jeden punkt, w którym obietnice taniego państwa udało się spełnić. Zrezygnowano mianowicie z kanapek, jabłek i ciasteczek serwowanych podczas posiedzeń rządu na koszt Kancelarii Premiera. - Rada Ministrów trwa nieco ponad godzinę i to z pewnością nie jest czas na jedzenie, a wymaga za to maksymalnej koncentracji - tłumaczył wprowadzenie nowego rozwiązania Przemysław Gosiewski.
Jak udało się ustalić "Super Expressowi", do największych amatorów rządowych poczęstunków należał wicepremier Andrzej Lepper. Teraz musi zadowolić się tym, co przygotują mu sekretarki w Ministerstwie Rolnictwa.
Pozbawienie ministrów darmowych przekąsek to pomysł premiera Jarosława Kaczyńskiego. Szefa rządu do pasji doprowadzało podobno, że członkowie jego ekipy podczas dyskusji o kształcie państwa bez przerwy czymś zakąszają.
Może więc przynajmniej szef rządu powalczy jeszcze o tańsze państwo. Już rozprawił się z ciasteczkami, a za lataniem samolotami też nigdy nie przepadał.