O Warszawskim Uniwersytecie Medycznym zrobiło się głośno kilka dni temu. Uczelnia poinformowała, że z puli dodatkowych 450 dawek szczepionek pod koniec grudnia zaszczepiono m.in. 18 znanych postaci kultury i sztuki. Do grupy tej należą Krystyna Janda, Andrzej Seweryn z córką Marią, Leszek Miller, Wiktor Zborowski, Krzysztof Materna czy Radosław Pazura. Pełnej listy - jak dotychczas - nie opublikowano. Sprawę jako pierwsi nagłośnili studenci z facebookowej strony "ZUM na WUM". Jak podkreślają w jednym z postów - "zakładając tę stronę, chcieliśmy osiągnąć popularność, która miała nam zapewnić możliwość dotarcia do jak największej liczby odbiorców, w tym Władz Uczelni. To wszystko po to, aby móc nagłaśniać wszelkie nieprawidłowości na WUM". Niejasna sytuacja w sprawie szczepień okazała się być wierzchołkiem góry lodowej. Rozmówcy Polsatnews.pl opowiadają o mobbingu, zastraszaniu, wywieranej presji, niestosownych żartach części wykładowców, czy łamaniu statutu uczelni przez obecnego rektora. Dotarliśmy także do lekarzy rezydentów. W obawie o możliwość rozpoznania, chcą pozostać anonimowi. "Rektor próbował dowiedzieć się, kim jesteśmy" Profil "ZUM na WUM" działa od czerwca ubiegłego roku. - Mamy 10 tys. studentów, więc - tak naprawdę - 10 tys. dziennikarzy. Podjęliśmy próbę przeciwstawienia się systemowi, gdzie pewne osoby na uczelni mogą więcej. Ukrywamy tożsamość. Dzięki anonimowości strony, nikt nie może nam zarzucić, że sprzyjamy takiej czy innej opcji politycznej. Mieć dobrych informatorów ufających nam to dla nas podstawa. Przykładowo - informację ws. szczepionek dostaliśmy od lekarzy. Piszą do nas także profesorowie i wykładowcy WUM. Rektor próbował dowiedzieć się, kim jesteśmy - mówi jeden z założycieli strony. Przytacza zdarzenie mające miejsce podczas jednej z "Godzin z Rektorem" - spotkań (w dobie pandemii w formie online przy pomocy platformy MS Teams), ze społecznością akademicką, podczas których Zbigniew Gaciong (piastujący stanowisko rektora WUM od 1 września ub. roku) odpowiada na pytania. Przekaz dostępny jest także na kanale YouTube uczelni. - By zadać pytanie na Teamsach, musieliśmy zalogować się z uczelnianego konta podpiętego pod nasze oficjalne dane. W ten sposób łatwo można zweryfikować, kto porusza niewygodne dla rektora tematy. Na YouTube mogliśmy być anonimowi, choć warto powiedzieć, że możliwość zadawania pytań została uruchomiona po naszych interwencjach i opublikowaniu screena, na którym - mimo zapewnień Jego Magnificencji o działającym czacie - była wyłączona. Pod koniec jednej z dyskusji rektor WUM zachęca do dzielenia się uwagami i komentarzami. - To dla mnie pomocne, by wysłuchać głosu społeczności akademickiej. (...) Teamsy pozwalają podłączyć się trzystu osobom. Jeśli chcecie państwo zabierać głos, lepiej wykorzystać tę opcję na Teamsach niż korzystać z przekazu w kanale YouTube - słyszymy na wideo udostępnionym portalowi Polsatnews.pl. Tuż po zakończeniu spotkania rektor zwraca się do jednej z pracownic. Kamera i głos nie zostały jeszcze wyłączone. Zbigniew Gaciong: Można na Teamsach zebrać listę uczestników, ale "ZUM na WUM" był. Pracownica: Był, był na pewno. ZG: Pani Marto, pani tam zbierze. (...) Oni nagrywają? - Skandaliczny pomysł. Wszystko wyszło na jaw. Możemy sobie odpowiedzieć na pytanie, po co rektor to robi? - zastanawia się nasz rozmówca. Dodaje, że Gaciong obiecał publikować zapisy "Godzin z Rektorem". - JM słowa oczywiście nie dotrzymał. Po co dawać dowody na kłamstwa? Istnieje tylko nagranie ostatniego spotkania, jednak z ustawieniami filmu niepublicznego. Linki do dyskusji uczelnia udostępniała na stronie. Kasowano je natychmiast po zakończeniu transmisji - wyjaśnia. (Nie)potrzebny rzecznik Mężczyzna wspomina także sytuację związaną z odwołaniem Rzecznika Akademickiego WUM Michała Czapskiego. - Zgodnie ze statutem naszej uczelni (paragraf 125), ktoś taki powinien działać. Czapski pełnił rolę Ombudsmana. Miał za zadanie uczestniczyć w mediacjach, szukać alternatywnych sposobów polubownego rozwiązywania sporów i konfliktów oraz bronić osób, których prawa zostały naruszone. Rektor - jednoosobowo - zdecydował o usunięciu tego stanowiska. Nie powołał nowego rzecznika, uznał, że sprawa jest zamknięta. Gdy dowiedzieliśmy się o tym, zapytaliśmy, na jakiej podstawie został usunięty oraz kiedy będzie jego następca. JM podał, że rzecznik miał za mało pracy i nie ma potrzeby trzymania takiego stanowiska. Rektor stwierdził też, że mamy swojego rzecznika. Wymienił wtedy nazwisko rzecznika dyscyplinarnego prof. WUM Bartosza Łozy. Ten pracownik nie przyznał się, że jest rzecznikiem, nie miał wyznaczonych godzin urzędowania, nie prowadził żadnych spraw, samorząd studentów nigdy o tym człowieku nie słyszał. Jak dodaje informator Polsatnews.pl, już sama nazwa stanowiska świadczy o tym, że jest on powołany do spraw związanych z odpowiedzialnością dyscyplinarną studentów i doktorantów za naruszenie obowiązujących przepisów uczelni. Ostatecznie, podczas odbywającej się 11 grudnia "Godziny z Rektorem" Gaciong informuje o mianowaniu Rzecznika Akademickiego WUM. Został nim mecenas Oskar Luty. - Osoba Państwu, myślę, znana, dlatego, że prowadził on zajęcia z prawa medycznego, dla studentów Wydziału Lekarskiego - ogłasza. "Pan mecenas jest także zawodowym mediatorem sądowym, więc ma duże doświadczenie. Jest osobą biegłą w języku angielskim, więc może także uczestniczyć w mediacjach po angielsku. Ma już pierwszą sprawę do rozpatrzenia. Początkowo dyżury Rzecznika będą na Teamsach" - czytamy na fanpage'u "ZUM na WUM". "Odprawił mnie z kwitkiem siedem razy" Jeśli sytuacja na warszawskiej uczelni się nie zmieni, Luty może mieć sporo pracy - zaznaczają rozmówcy Polsatnews.pl. Podkreślają, że WUM nie ma szacunku do studentów. - Wielokrotnie zmieniane są godziny zajęć. Podczas pandemii niektórzy zaczynają o 8, kończą o 22. Panuje chaos. W jednym tygodniu zajęcia miały rozpocząć się o 10 i potrwać do 13. O 10 nie pojawił się prowadzący. Pół godziny później dostaliśmy informację, że zaczną się one o 13. Nie spotyka się to reakcją władz, mimo że najczęściej nie są to osoby, którym np. przedłużył się zabieg lub miały ważnego pacjenta. Przekładane zajęcia są jednym z wielu problemów. Według informacji Polsatnews.pl, niektóre z zakładów tuż przed egzaminem potrafią zmienić zasady oraz terminy zaliczenia. - Pamiętam, jak na ginekologii docent łaskawie przyjął mnie za ósmym razem na ostatnie kolokwium. Poprzednie siedem razy odprawił mnie z kwitkiem - wspomina absolwentka WUM. "WUM to jeden z powodów mojej depresji" Sytuacja na uczelni odbiła się na psychice lekarzy rezydentów, z którymi rozmawialiśmy. Nieprawidłowości nie są nowością. Miały mieć miejsce w ciągu ostatnich lat. - Presja, że powinniśmy już wszystko umieć, chodzić na dyżury, wiedzieć, jak ma wyglądać nasza kariera zawodowa. Rzucane teksty, że nie będziemy dobrymi lekarzami. Minimalna liczba praktyk i to w wielkich podgrupach oraz maksymalna liczba źle przygotowanych seminariów niezwiązanych z tematem. Nie mówiąc o tym, że przez wiele dni studiów siedzieliśmy często w ciemnej, zimnej sali bez okien, bez przerw. Oczekiwania są wielkie. Obciążali nas hasłami, że "pacjent by umarł", mimo że np. przez dwa tygodnie nie wiedzieliśmy ani jednego pacjenta (podczas zajęć praktycznych - red.). Jak mieliśmy się tego nauczyć? - pyta jeden z rozmówców. Dodaje, że studia na tej uczelni są jednym z głównych powodów jego depresji. - Znam kilkanaście osób uważających tak samo. Dla mnie najgorszy jest ten wszechobecny strach, że jak się nie przyjdzie na zajęcia - nawet mimo choroby - będą same problemy. Tydzień po śmierci mojej mamy na raka poszedłem na zajęcia z onkologii. Z perspektywy czasu nikogo bym nie skazał na coś takiego. Oczywiście musiałem, bo nie było kiedy odrobić tygodniowych zajęć. Opowiada też o ćwiczeniach z patomorfologii. - 50 osób (dwie grupy dziekańskie). Dwójka kolegów z potwierdzoną grypą musi przychodzić na obowiązkowe zajęcia, bo inaczej nie zaliczą im roku. Bloki były tak gęsto ustawione, że nie mieliby jak odrobić fizycznie tych zajęć. Mimo objawowej grypy, musieli siedzieć chorzy na zajęciach, w ciasnej sali, narażając siebie i innych. "Na piątkę pani nie wygląda" Jedna z lekarek przypomina sobie kolokwium z interny. - Z koleżanką byłyśmy w spodniach. Usłyszałam, że tak nie należy ubierać się na kolokwia i, że "na piątkę to pani nie wygląda". Postawił mi tróję. Podczas zaliczeń przedmiotów, na WUM miało dochodzić do obrażania studentów. - Kolokwium ustne połączone z praktycznym. Pacjenta zbadałem, rozpoznanie postawiłem. Potem, jeśli moje odpowiedzi były złe, słyszałem: "Ja pier**le, gó**no umiesz", "Wiesz ty, ku**a, cokolwiek?", łącznie z tym, że odpowiadałem, a on w pewnym momencie położył na biurku głowę, zakrył się rękami, bełkocząc coś pod nosem. Na koniec stwierdził, że egzamin "i tak uwalę, gdyż zesram się, a nie douczę". Czy faktycznie odpowiadałem tak źle? Na pewno nie świetnie, to prawda, ale też nie zgodzę się, by moje odpowiedzi zasługiwały na takie reakcje. Pamiętam, że miałem wtedy epizod mocno obniżonego nastroju (znajomi wysyłali mnie po profesjonalną pomoc), co nie ułatwiało samej nauki, a takie kolokwium dodatkowo mnie zdołowało. Zresztą, czy coś tu trzeba tłumaczyć? Można komuś nie zaliczyć kolokwium, egzaminu, jasne, że tak, ale chyba każdemu należy się szacunek i kulturalne przeprowadzenie takiego sprawdzianu. A egzamin zdałem bez problemu - wspomina kolejny rozmówca Polsatnews.pl. Z obawy przed zniszczeniem zawodowej kariery nie chce ujawnić personaliów wykładowcy ani nazwy przedmiotu. Jedna z rezydentek, do której dotarł Polsatnews.pl, na seminarium z obecnym rektorem (choć wtedy jeszcze nie sprawował tej funkcji) pojawiła się dwie minuty po czasie. - Spóźniona musiałam stać pod ścianą. Usłyszałam oczywiście, że "co to za lekarz, co się spóźnia". Polsatnews.pl wielokrotnie próbował skontaktować się z rzeczniczką Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Mimo telefonicznych i mailowych prób. Do momentu publikacji artykułu nie przekazano odpowiedzi na nadesłane przez pytania. Aleksandra Cieślik (Polsatnews.pl)