W środę 14 grudnia o godz. 7.50 w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem Komendanta Głównego Policji doszło do eksplozji. Według nieoficjalnych ustaleń to komendant Jarosław Szymczyk, najważniejszy policjant w Polsce, miał odpalić granatnik w budynku KGP. Tę informację pierwsi przekazali dziennikarze Radia ZET i Onetu. Ani przedstawiciele komendy, ani Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nie zdementowali tych doniesień. Z ministerialnego komunikatu dowiadujemy się, że wybuchł jeden z prezentów przywiezionych z Ukrainy. Wątpliwości bez odpowiedzi I tutaj pojawiają się pierwsze wątpliwości. W jaki sposób komendant Jarosław Szymczyk przewiózł broń przez granicę? Wszystko zaczęło się 11 grudnia. Wtedy przedstawiciele Komendy Głównej Policji przyjechali do Ukrainy. Była to wizyta robocza. Polscy policjanci spotkali się z kierownictwem ukraińskiej policji i służby ds. sytuacji nadzwyczajnych. Wizyta zakończyła się 12 grudnia, a przed powrotem do Polski doszło do zwyczajowej wymiany podarunków. Najczęściej są to różnego rodzaju medale, książki, tabliczki. Z informacji Interii wynika, że polska strona wręczyła Ukraińcom okolicznościowe tabliczki pamiątkowe. Strona ukraińska miała przekazać szefowi polskich policjantów granatnik. - Zwyczajowo komendanci czy policyjni oficjele w takich sytuacjach oglądają prezenty. To nie jest tak, że one są zapakowane w papier, włożone do torebek - mówi nam jeden z policjantów z KGP. - To nie jest tak, że ktoś bierze prezent i nie wie, co wziął. Wątpię, żeby nie widział, co dostał - dodaje. Oficjalnie nie wiemy, czy komendant miał świadomość, jaki prezent dostał, bo ani policja, ani ministerstwo o tym nie informuje. Kto i jak przewiózł granatnik przez granicę? Jedno jest pewne: prezent został przyjęty. Nie wiemy natomiast, czy strona ukraińska uprzedziła komendanta Szymczyka, że to, co dostał jest bronią, z którą powinien obchodzić się ostrożnie. Zapytaliśmy o to rzecznik ukraińskiej policji, ale do momentu publikacji nasze pytania pozostały bez odpowiedzi. A czy towarzyszące komendantowi osoby, wiedziały, jaki podarek otrzymał oraz kto opiekował się prezentem w drodze powrotnej? To również na razie pozostaje bez odpowiedzi. Komendant miał z Ukrainy wrócić pociągiem i dotrzeć nim razem ze współpracownikami do Przemyśla. Tutaj wszyscy członkowie delegacji powinni przejść odprawę graniczną i kontrolę celną. Czy tak się stało - nie wiadomo, ponieważ rzecznik prasowa Straży Granicznej por. Anna Michalska sprawy nie komentuje. - Proszę kontaktować się z prokuraturą - mówi. Mimo prób nie udało nam się skontaktować z rzecznikiem służby celnej. Jak słyszymy od jednego z naszych informatorów, istnieje niepisana zasada, że służby mniej skrupulatnie sprawdzają poważne delegacje, a do takich zapewne zaliczała się wizyta w Ukrainie najważniejszego człowieka polskiej policji. Rzecznik Michalską dopytujemy również o to, jak to możliwe, że do Polski wwieziony miał zostać granatnik. To pytanie również pozostaje bez odpowiedzi. Czy dopełniono formalności? Tymczasem ustawa o broni i amunicji szczegółowo określa, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Po pierwsze przywóz broni i amunicji, z państw niebędących państwami członkowskimi Unii Europejskiej, przez obywateli polskich wymaga uprzedniego wydania zaświadczenia przez właściwego konsula Rzeczypospolitej Polskiej. Po drugie osoba, która przekracza zewnętrzną granicę Unii Europejskiej, a taką jest granica polsko-ukraińska, zobowiązany jest do pisemnego zgłoszenia organowi celnemu przewozu broni i amunicji. Zgodnie z przepisami "organ celny" powinien niezwłocznie przekazać taką informację policji. Czy te procedury zostały zachowane? Tego nie wiadomo, bo ani prokuratura, ani policja, ani straż graniczna, ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji tej kwestii nie komentuje. Przyjmijmy kilka hipotez. Hipoteza pierwsza - komendant jeszcze w Ukrainie nie zauważył, że jest to śmiercionośna broń, bo prezent był zapakowany i nikt go nie sprawdzał. Czy odpowiednie służby nie powinny tego zrobić? Hipoteza druga - komendant mógł pomyśleć, że prezent od Ukraińców to imitacja broni, atrapa, symbol lub zabawka. Dlaczego jednak jego towarzysze czy służby na granicy tego nie sprawdzili? Hipoteza trzecia - komendant doskonale wiedział, że jest to broń, więc powstaje pytanie, czy zgodę na jej przewóz wydał właściwy konsul, a sprawa została zgłoszona do odpowiedniego organu celnego? Kto i jak wniósł broń na teren komendy? Niezależnie która z wersji jest prawdziwa, "prezent" musiał dotrzeć do siedziby Komendy Głównej Policji w Warszawie. To bardzo pilnie strzeżona jednostka. Jak mówią nam pracujący tam policjanci, aby postronna osoba mogła wejść na teren komendy musi przejść przez biuro przepustek, a w specjalnych szafkach zostawić telefon komórkowy, aby w środku nie robić zdjęć. - Ktoś ten granatnik musiał wnieść do środka. Z reguły komendant takie rzeczy zleca swojemu kierowcy. Więc pewnie przyjechali samochodem, może było to schowane w bagażniku. A już do budynku wniósł to ktoś na polecenie komendanta - mówi nasz rozmówca, pracujący w KGP. - Co ciekawe są u nas bramki i może nawet one piszczały, ale nikt na to nie zwrócił uwagi - dodaje. Nasi rozmówcy podkreślają też, że zgodnie z wytycznymi policjanci nie mogą nawet sami sobie kupić pałki służbowej i wnieść jej na teren komendy. Jak zatem możliwe, że sporych rozmiarów granatnik znalazł się w małym pomieszczeniu razem z komendantem? Dlaczego nikt nie zareagował, jak był wnoszony do budynku? Na te pytania nikt nie udzielił odpowiedzi. Zobacz też: Granatnik to nie jest zabawka. Jak wygląda i jak działa RGW-90? - Słyszałem już na korytarzu, że komendant mógł myśleć, że to atrapa. Jednak taki granatnik swoje waży, więc trudno mi uwierzyć, że komendant się pomylił - mówi jeden z naszych informatorów z KGP. Efekt jest jednak taki, że w środę o godz. 7.50 obok gabinetu komendanta doszło do wybuchu. Kolejne pytania bez odpowiedzi mnożą się już po zdarzeniu: dlaczego na miejsce nie wezwano straży pożarnej, dlaczego do szpitala komendant został odwieziony służbowym samochodem, kiedy został poinformowany nadzór budowlany? Tymczasem Prokuratura Regionalna w Warszawie wszczęła śledztwo w tej sprawie. "Postępowanie prowadzone jest w kierunku czynu polegającego na nieumyślnym spowodowaniu gwałtownego wyzwolenia energii, które zagrażało życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Bezpośrednio po zdarzeniu prokuratorzy z tutejszej jednostki wykonali czynności procesowe. Status pokrzywdzonych mają aktualnie trzy osoby, w tym Komendant Główny Policji. Z uwagi na specyfikę, miejsce oraz charakter zdarzenia nie jest możliwym na obecnym etapie udzielenie informacji o poczynionych ustaleniach" - napisał w oświadczeniu prokurator Marcin Saduś rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie. Kogo obarcza wybuch w Komendzie Głównej Policji? Tymczasem cała sprawa to od początku do końca to gigantyczna rysa na wizerunku polskiej policji. Interia rozmawiała z policjantami, którzy przyznają wprost, że to zdarzenie nie doda powagi tej formacji. - Byłem kilkanaście razy na Ukrainie w oficjalnych delegacjach, ale takich prezentów nigdy nie było. Były to jakieś medale, tabliczki, loga służby. Broni nigdy nie było. I to jeszcze takiej, która jest w każdym momencie gotowa do bezpośredniego wykorzystania. Po raz pierwszy spotykam się z taką sytuacją, że służba służbie taki suwenir przekazała. Ten sprzęt był uzbrojony! - mówi nam człowiek związany ze służbami. - Taki sprzęt waży kilkanaście kilogramów. Ktoś z otoczenia komendanta musiał to nieść i wnieść do gabinetu za jego zgodą. Jeśli jednak komendant wiedział, że to taki sprzęt, to nie powinien on trafić do budynku komendy. Skłaniałbym się, by zbadać okoliczności od początku do końca. Bo to naprawdę może być zwykłe niedbalstwo i brak przewidywania - uważa nasz rozmówca. Komendant do dymisji? Tymczasem inny z naszych rozmówców przyznaje, że sprawa może mieć dużo większe konsekwencje niż początkowo mogłoby się wydawać. Zwraca uwagę, że uruchomiła się rosyjska propaganda, która sugeruje, że po wydarzeniach w Przewodowie jest to drugi podobny przypadek w krótkim czasie. Co więcej, choć oczywiście w innym kontekście, piszą o sprawie media na całym świecie, jak francuski Le Figaro, brytyjski The Guardian i inne. Z innych źródeł słyszymy natomiast, że komendant Szymczyk nie zamierza rezygnować z funkcji. Sprawa ma być jednak bardzo poważnie traktowana w MSWiA, a po procedurach związanych z jej wyjaśnianiem zapadną decyzje co do dalszej przyszłości komendanta. Pewne jest natomiast jedno - rysa na wizerunku policji pozostanie. Zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. - Na pewno tak będzie. Zdecydowana większość policjantów będzie się z niego śmiać. Przecież mają internet, pewnie dostają te wszystkie memy. Bardzo źle ta cała historia wpłynęła i będzie wpływać na wizerunek policji - przekonuje nasz informator. Do sprawy odniósł się rzecznik rządu Piotr Muller: - Czekamy na rezultaty prowadzonego przez prokuraturę śledztwa. Jego wyniki będą decydowały o ewentualnym wyciąganiu konsekwencji. Na dzisiaj jest na to za wcześniej, ale sytuacja będzie głęboko, rzetelnie wyjaśniona (...) Jakby była dymisja, tobym o niej poinformował albo minister Kamiński. Na ten moment nie ma zmian. Dawid Serafin, Łukasz Szpyrka