Z doniesień radia RMF wynika, że po dwudniowym pobycie w szpitalu komendant główny policji, gen. Jarosław Szymczyk, ma udać się do prokuratury, by złożyć wyjaśnienia dotyczące wybuchu, do którego doszło w budynku Komendy Głównej przy ul. Puławskiej 148/150 w Warszawie. Jak dowiedziała się rozgłośnia, śledztwo ma dotyczyć nieumyślnego spowodowania eksplozji zagrażającej życiu wielu osób, za co grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. W postępowaniu prokuratorskim ma zostać wyjaśnione m.in. także to, czy po incydencie policja działała zgodnie z ustalonymi procedurami oraz czy nie doszło do przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy. Prokuratura odmawia jednak komentarza, tłumacząc, że "sprawa jest zbyt poważna". Wybuch w Komendzie Głównej Policji. Nieoficjalnie: Wybuchł granatnik W środę w budynku Komendy Głównej Policji doszło do wybuchu, na skutek którego uszkodzeniu uległ strop, a także pomieszczenia na trzech piętrach. O sprawie nie było jednak wiadomo do czwartku rano, kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia medialne Radia Zet. W czwartek Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wydało oświadczenie, z którego treści wynika, że w środę "o godz. 7:50 w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem Komendanta Głównego Policji doszło do eksplozji". MSWiA podkreśliło, że "eksplodował prezent" od jednego z szefów ukraińskich służb, który gen. Szymczyk otrzymał podczas swojej niedawnej wizyty w Ukrainie. Według nieoficjalnych doniesień tym "prezentem" miał być granatnik, który eksplodował w gabinecie komendanta. "Ta sytuacja mogła skończyć się bardzo tragicznie" - Często w trakcie różnych wizyt szefowie policji otrzymywali prezenty, które nigdy nie były sprawdzane, ten prawdopodobnie też nie został sprawdzony pod kątem tego, co się znajduje w środku. Jak się okazało potem, był to materiał niebezpieczny - stwierdził insp. dr Mariusz Sokołowski na antenie Polsat News. Dodał także, że trzeba ustalić, "dlaczego w ogóle doszło do tego, że ktoś wręczył taki prezent, który w sposób świadomy lub nieświadomy stwarzał zagrożenie dla innych osób". - Ta sytuacja mogła skończyć się bardzo tragicznie - mówił Sokołowski.