Minister wstążki nie przypnie
Iwo Łoś wdrapuje się na platformę i wsuwa do śpiwora. Ministra nie może słuchać, woli odbierać SMS-y od przyjaciół. Piszą, że w całej Polsce odbyły się demonstracje, że Piłsudskiemu założyli zieloną wstążkę, że nawet Pierwsza Dama przyznała im rację. Jak sobie o tym wszystkim myśli, jest mu jakoś cieplej.
Aby pójść spać, trzeba: wejść do namiotu, zamknąć go od środka, zdjąć buty i mokre skarpety, wysuszyć nogi, zmienić spodnie, włożyć skarpetki, potem grube skarpety, założyć czapkę, wejść w śpiwór, wyjąć baterie z aparatów i komórki - włożyć do śpiwora. Jest przecież minus 20 stopni.
Niezwykła beczka
Przy beczce siedzą Bartek i Amata - w Krakowie zostawili dziecko i pracę, przyjechali samochodem na kilka dni, śpią w aucie. Tomek - z Częstochowy - posiedzi tylko przez chwilę, bo zaraz jedzie do wsi. Gotują tam wegański obiad dla całego obozu. Tomek umie gotować, pracował w barze w Częstochowie, dobre żarcie sprzedawali. Ale bar upadł. Szkoda.
Marcin - informatyk z Warszawy - siedzi, mimo że ciągle wzywają go do pracy. Ale praca nie noga, jak ją straci, znajdzie nową. Mówi, że żeby im się udało, muszą tylko przekonać kota premiera. W kocie premiera tkwi klucz do sukcesu.
Jeszcze Philip siedzi - odrabia wojsko w organizacji ekologicznej Sadyba w Olsztynie. Szef kazał mu siedzieć tu tak długo jak trzeba. Więc Philip założył uprząż i siedzi, choć w sumie to zwykle wisi w koronach drzew. Łamaną polszczyzną mówi, że w Niemczech taki numer by nie przeszedł, nikt by tej drogi nie chciał.
Trochę dalej od beczki siedzi Magda Figura z Greenpeace'u - szefowa całego obozu, strasznie dużo pali i odbiera kolejne telefony. Andrzej Sidor, fotograf z Sejn, przyjechał zrobić zdjęcia aparatem otworkowym, ciągle kogoś bierze na bok i każe się nie ruszać przez 10 sekund.
A Adam Wajrak chodzi koło stołu i nie może zrozumieć, czemu ci ekolodzy nie jedzą mięsa. Bo on by z chęcią przegryzł jakąś kiełbasę. Wszyscy co jakiś czas podchodzą się ogrzać. Naprawdę sporo ludzi zebrało się wokół beczki w "obozie Rospuda". Ta beczka sama w sobie jest niezwykła.
Na pierwszy rzut oka nic w niej szczególnego nie ma, ot, pospolita obtłuczona beczka po oleju bez wieka, z wyciętymi u podstawy otworami. W środku pali się ogień, dzięki temu beczka grzeje. Ale podobno grzała ona też ekologów na Górze Świętej Anny kilka lat temu. Przemek, który tam był, ułożył nawet takie zdanie dla dziennikarzy: "Ta beczka potoczyła się tutaj aż spod Góry Świętej Anny, a my jesteśmy tutaj po to, żeby nie potoczyła się dalej" - i wszyscy wybuchamy śmiechem, bo to przecież straszna grafomania, a beczka ma nas tylko grzać.
W łańcuchach na drzewie
Ale szacunek dla tych, którzy byli "na Ance". Opowieści mają jak z frontu. Jak ich ochrona brutalnie strącała z drzew, jak się przykuwali do pni, a obok drwale zaczynali wycinać. Jak policja stała i bezczynnie patrzyła, co się dzieje, co z nimi wyprawiają. Teraz też jest trochę strach, że ochroniarze będą ich stąd przeganiać. A tacy się nie patyczkują, biją, szarpią, nie mają żadnych skrupułów. Więc jeśli przyjdą, kto może, schroni się na drzewie (choć chodzą słuchy, że z drzew będą ich wyganiać strumieniami lodowatej wody).
Inni przypną się kajdanami na dole. Takie kajdany, jak je dobrze zapiąć, ochroniarz przecina kilkanaście minut. Następni przykują się łańcuchami. Łańcuch przecina się jeszcze dłużej. Ci, dla których nie starczy sprzętu, mają stawiać bierny opór. Żadnej agresji. Nawet krzyczeć nie wolno. Zasnąć w namiocie to nic w porównaniu ze spaniem na platformie - portaledge'u.
Żeby tam usnąć, trzeba: założyć uprząż, przypiąć do siebie krótką linkę z ekwipunkiem (śpiwór, karimata, termos, ciepłe ubrania), podpiąć się pod linę i zacząć wchodzić. 25 metrów na "małpie" w górę. Jak dobrze pójdzie, to po 20 minutach będziesz na górze. Po około godzinie może uda ci się położyć. Rano twój błędnik będzie wariował, bo namiot rozpięty na platformie na czubku sosny kołysze się jak mostek statku "Arctic Sunrise" w czasie sztormu na Bałtyku.
Iwo Łoś z Greenpeace'u - coś o tym wie - był wtedy na "Sunrise", gdy blokowali nielegalne połowy dorsza, teraz kładzie się do snu na platformie. Nadal jest minus 20 stopni. Ręce przymarzają do metalowych części uprzęży. Kogo tu nie ma! Ekologów finansują: Mossad, czyli Żydzi, komuniści, masoni, Amerykanie, Rosjanie, łotewska mafia, liberałowie z tym zawistnym Tuskiem na czele, przedsiębiorcy z Małopolski, CIA, KGB, GRU, WSI. I nawet minister Szyszko ich finansuje. Podobno taki ekolog bierze 400 złotych za dobę protestu. Tak przynajmniej ktoś ostatnio słyszał w Augustowie.
Dodatkowo ekologom pomagają też inni. Pan Antoni ze wsi Mazurki przywozi zupę. Rano dzwonił, powiedzieli, że chcą jarzynową, ale taką bez mięsa czy nawet kostek rosołowych. Więc żona pana Antoniego całe niedzielne przedpołudnie zachodziła w głowę, jak zrobić dobrą jarzynową bez kości. I zrobiła. A pan Antoni swoim polonezem przywiózł w termosie. Zjedli wszystko. Elżbieta Petrajtis-O'Neil - tłumaczka z Warszawy. Przyjechała z przyjaciółmi z Kroniki Filmowej, "żeby być choćby przez chwilę tutaj". Przywiozła dwa jabłka pocięte w plastry, 6 pączków, bułkę z serem i dwie bułki suche. Rospudę pamięta z lat 60.
Pomaga też Agnieszka Walisiewicz ze wsi Szczebra, gospodarstwo numer 19. Pomaga tak jak umie, na drzewie w obozie powiesiła swój rysunek - motyl, bocian i dzięcioł, dookoła pełno trawy, jakieś drzewo i hasło: "Nasza Polska Przyroda. Nie niszcz jej!".
Oj, mnóstwo ludzi pomaga ekologom - ten pan, co do puszki "Kasa na jedzenie" wrzucił 100 złotych, i kobieta, która przywiozła całą torbę witamin i leków przeciw grypie. Podobno popłakała się i dziękowała im, że tu są. Bo po Rospudzie to podobno sam papież pływał.
I jeszcze ta pani z Katowic, która nie wiedziała, jak pomóc, więc postanowiła przyjechać swoim land-roverem i wozić ekologów do miasta na zakupy i na dworzec po tych, którzy dopiero przyjeżdżają.
Wisława Szymborska napisała dla nich wiersz. Stanisław Tym zadzwonił do nich i powiedział, że jak władze województwa zniszczą Rospudę, to on się wyprowadzi gdzie indziej, żeby nie płacić tu podatków. Dzwoniła też Janina Ochojska. Serdecznie pozdrawia. Wiadomo, dlaczego to robią. Mają w tym jakiś interes. Pewnie są od tych, co łapówki dali za tę nową wersję obwodnicy. Albo chcą zablokować rozwój Augustowa. Zresztą kto ich tam wie.
No bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie za darmo spał w dwudziestostopniowym mrozie na drzewie tylko dlatego, że w okolicy są jakieś torfowiska, miodokwiat krzyżowy i ostoje ptaków. Kto by marzł, nawet przy tej ich beczce, za kilka gniazd głuszca, którego nikt tu nie widział. Kto by się przypinał do drzewa za stosunki wodne w warstwie torfowiskowej...
Beton pęka powoli
A obwodnica jest potrzebna. Przecież tiry co roku zabijają tu kilkanaście osób, dzieciaki do szkoły strach puścić, ściany od hałasu pękają, spaliny śmierdzą pod oknami, a w nocy ciężarówki na łotewskich numerach pędzą przez miasto 120 kilometrów na godzinę. Horror, wystarczy spojrzeć na ulicę. To nie bajki, szczera prawda.
I rację ma burmistrz Cieślik, gdy mówi, że człowiek to też element tej ich sieci Natura 2000 i ochrona mu się należy. Obwodnica musi powstać. A Unia wcale niczego nie zablokuje, to takie tylko straszenie. A jak nie da pieniędzy, to Polska sobie sama wybuduje obwodnicę, za swoje pieniądze. I tyle.
Do obozu przyjechał minister Szyszko. Strasznie się ślizgał w gumowcach na drodze, bo w nocy silny mróz chwycił. Dziennikarze, którzy biegli koło niego, też się zresztą ślizgali. Kilku się nawet przewróciło i minister pomagał im wstać. W końcu usiadł przy beczce i powiedział: - Cieszę się, że ekolodzy protestują, bo to oznacza, że przyroda Puszczy Augustowskiej została doceniona. Brawo - cieszą się słuchający go ekolodzy.
Może minister przypnie sobie zieloną wstążkę - widać, że jest za ochroną przyrody. Chyba jest? Ale pan minister zaraz doda: - Widziałem zdjęcia Doliny Rospudy z powietrza, z estakady, którą pobiegnie obwodnica, będzie równie piękny widok. Teraz cieszą się zwolennicy burmistrza - od razu wręczają ministrowi pomarańczową wstążkę. Ale minister nie przypnie sobie żadnej z nich. Ślizgając się, poczłapie do samochodu, za nim poślizgają się dziennikarze. Przed odjazdem rozłoży ręce i powie: - Nic nie mogę zrobić, budowa musi ruszyć.
Iwo Łoś nie może tego słuchać. Cały czas ma nadzieję, że jeśli nie minister, to może Komisja Europejska coś zrobi. Od czasu do czasu odbiera SMS-y od przyjaciół, że Europa przeciera oczy ze zdumienia na to, co się dzieje nad Rospudą. I wtedy mu jakoś cieplej się robi, mimo że nadal jest 20 stopni mrozu.
Ale beton pęka powoli. I to nie od mrozu. Prezydent powiedział, że trzeba sprawdzić dokładnie, czy obwodnica w tym wariancie jest dobrym wyjściem. W białostockim oddziale Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad pojawili się pracownicy Centralnego Biura Antykorupcyjnego. A Pierwsza Dama otwarcie przyznała rację ekologom. I nawet premier mięknie, choć tylko trochę. Może coś z tego będzie. Na razie Iwo wejdzie na drzewo i wsunie się do śpiwora na platformie.
Żona pana Antoniego pewnie znów ugotuje zupę. Może Agnieszka Wasilewicz narysuje kolejnego bociana i dzięcioła. Andrzej Sidor sfotografuje swoim aparatem otworkowym kolejnych ekologów. A minister nie przypnie sobie żadnej wstążki.
Filip Springer
* Autor jest dziennikarzem "Głosu Wielkopolskiego".