Coraz cieńsza kreska
Budowanie III RP zaczęto od tzw. grubej kreski. Dziś staje się ona coraz cieńsza. Ci, którym polskie porządki niezbyt się podobają, tworzenie wymarzonej IV RP chcą zacząć właśnie od zdecydowanego rozliczenia z PRL.
Tadeusz Mazowiecki, pierwszy premier wolnej Polski, zaproponował przyjęcie zasady "grubej kreski", chcąc - u początków budowania nowego ustroju - uniknąć uwikłania w rozliczenia polityczne z minioną epoką. Dzisiaj, wraz z każdą kolejną "sprawą teczkową", powraca pytanie, czy owa zasada nie spowodowała więcej szkody niż pożytku...
Lustracja z przeszkodami
Najpierw pojawiła się tzw. lista Macierewicza, którą wymieniała rzekomych współpracowników komunistycznych specsłużb. Została ostro skrytykowana, ale postulat lustracji pozostał. Później wymyślono rozwiązanie kompromisowe, czyli ustawę lustracyjną, która obowiązuje do dziś.
W myśl postanowień ustawy, oświadczenia o współpracy ze służbami specjalnymi PRL składać muszą jedynie kandydaci do objęcia ważnych funkcji publicznych. Nie karze się za współpracę ze specsłużbami, ale jedynie za jej zatajenie. Sankcja w takim wypadku to 10-letni zakaz pełnienia funkcji publicznych.
Główną wadą tego rozwiązania jest zachowanie niejawności teczek, co sprawia, że łatwo kogoś pomówić o współpracę ze służbami specjalnymi, a oczyszczenie się z takiego zarzutu jest bardzo trudne. W ten sposób wojna na teczki staje się jeśli nawet nie narzędziem gry politycznej, to w każdym razie źródłem niezdrowej sensacji.
Jest ironią losu, że ostatnio pokazała to wyraźnie sprawa rzeczniczki rządu twórcy "grubej kreski" - Małgorzaty Niezabitowskiej. Pani rzecznik, jako była wysoka urzędniczka państwowa, ma prawo do tzw. autolustracji, z którego zresztą skorzystała, ale tego rodzaju sprawy trwają bardzo długo.
Teczka prawdę ci powie?
Kilka dni temu Liga Polskich Rodzin rozpoczęła kampanię wyborczą pod hasłem zakończenia "władztwa grubej kreski", które ma być pierwszym krokiem do zbudowania IV Rzeczpospolitej. Jest to - według Ligi - kwestia dziejowej sprawiedliwości i zamknięcia starych spraw, bez czego nie sposób uzdrowić polskiej polityki.
Pomysł Ligi jest taki, by zobowiązać Instytut Pamięci Narodowej do upublicznienia nazwisk pracowników i współpracowników specsłużb PRL. W myśl projektu, wszystkie nazwiska funkcjonariuszy, pracowników lub współpracowników organów bezpieczeństwa w latach 1944-1989, o których mówi ustawa o IPN, "są jawne i nie podlegają żadnej tajemnicy państwowej". Zdaniem szefa LPR, Romana Giertycha, dane te mogłyby być publikowane na stronie internetowej Instytutu.
Propozycja Ligi ma wielu zwolenników. W ich wypowiedziach przewija się opinia, że wprowadzenie tego projektu w życie mogłoby mieć po prostu tę zaletę, że zakończyłoby możliwość używania archiwów IPN do celów rozgrywek politycznych.
Jak mówi szef klubu parlamentarnego PO, Jan Rokita, należy doprowadzić do sytuacji, by to, co wie obecnie 0,1 proc. ludzi, wiedzieli wszyscy. - Wtedy cała sensacja znika w ciągu jednego dnia - ocenił.
Szycie teczek
Oczywiście, takie rozwiązanie też ma swoje wady. Chodzi o wiarygodność materiałów znajdujących się w posiadaniu IPN. - Były przypadki, że materiały SB były fabrykowane, że różne osoby były przymuszane do podpisywania lojalek i podejmowania współpracy wbrew swojej woli - przekonuje wiceszef Unii Pracy, Bartłomiej Morzycki. - Sama publikacja nazwisk bez prawa do obrony tych osób, bez możliwości wyjaśnienia jest bardzo wątpliwa - ocenia Morzycki.
Zdaniem prezesa IPN, Leona Kieresa, projekt ma szanse realizacji pod trzema warunkami: - IPN musiałby wziąć odpowiedzialność za publikowane listy, równocześnie z publikowaniem nazwisk należałoby publikować wszystkie materiały na temat danej osoby, a każda z nich powinna mieć prawo złożenia do sądu wniosku o skreślenie jej z tej listy.
Prezes IPN uważa, że mógłby się tym zająć albo Sąd Lustracyjny, albo sądy powszechne w trybie przyspieszonym, jak to się dzieje z kandydatami w wyborach parlamentarnych.
Trup na ławie oskarżonych
Projekt LPR ma duże szanse powodzenia jeszcze w tej kadencji Sejmu. Za "słuszny w idei" uznał go nawet sekretarz generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Marek Dyduch. Popularności planów Ligi służy fakt, że są stosunkowo łagodne, bo nie przewidują żadnych kar za współpracę ze służbami PRL.
Prawo i Sprawiedliwość mówi nie tylko o konieczności ujawnienia teczek wszystkich agentów służb PRL, ale proponuje też, by tajni współpracownicy komunistycznych służb mieli 10-letni zakaz pełnienia funkcji publicznych w administracji rządowej, samorządowej, dyplomacji, w spółkach skarbu państwa i mediach publicznych. Karany byłby więc sam fakt współpracy, a nie - jak obecnie - tylko jej zatajenie. Wobec tego projektu opinie są już znacznie bardziej powściągliwe.
Tomasz Nałęcz z Socjaldemokracji Polskiej mówi, że jest on jak próba posadzenia na ławie oskarżonych człowieka, który od 15 lat nie żyje. Z kolei Jan Rokita uważa, że rzecz musiałaby być rozwiązana w taki sposób, aby nie ośmieszyła pomysłu dekomunizacji.
Agent agentowi nierówny
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, na który zwrócili uwagę byli przywódcy Solidarności: Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Bogdan Lis. Zaapelowali oni o odrzucenie projektu LPR, zwracając uwagę na to, że opublikowanie listy agentów byłoby niesprawiedliwe wobec tych, którzy zgodzili się na współpracę, bo zostali przez SB złamani.
Według opozycjonistów, "przykładanie jednej miary do ludzi szkodzących działaniom wolnościowym, którzy dla pieniędzy i innych osobistych korzyści gorliwie współpracowali z reżimem, i których ujawnienia chcemy, oraz do tych, którzy mieli odwagę walczyć o Polskę, lecz załamali się pod wpływem szykan, prześladowań i szantaży, będzie opluwaniem pamięci tych, którzy dla niepodległości Polski ponieśli ofiarę życia".
Reakcja działaczy Solidarności pokazuje złożoność problemu rozliczeń z przeszłością. Procesy historyczne są zbyt skomplikowane, by można je było rozwiązać w sposób prosty, jednoznaczny i zadowalający wszystkich.
Biorąc jednak pod uwagę notowania przedwyborcze partii najbardziej zainteresowanych rozrachunkami z PRL , można być pewnym, że obecne przepisy lustracyjne nie utrzymają się długo, a sprawa rozliczeń z przeszłością długo jeszcze będzie budzić w Polsce emocje.