Misja: lustracja
Osoby lustrowane miały zapewnione warunki procesu sprawiedliwego. Do końca będą twierdzić, że padły ofiarą lustracji, a to nieprawda - mówi INTERIA.PL były Rzecznik Interesu Publicznego, Bogusław Nizieński.
INTERIA.PL: Jak pan podsumuje przebieg lustracji w okresie pana kadencji?
Bogusław Nizieński: To była ciężka droga , bardzo ciężka i nigdy chyba nie będzie różami wysłana. To była niekiedy bardzo uciążliwa praca, spotykanie się z ludźmi, którzy w obronie zajmowanych stanowisk robili wszystko, żeby te stanowiska zachować i żeby wykazać, że oni są prawdomówni, a tylko rzecznik bazował na niewiarygodnych dowodach byłych służb specjalnych. Ich zresztą nie przekonywały do końca nawet wyroki sądu. Proszę popatrzeć ile wyroków było objętych odwołaniem, ile prawomocnych wyroków było objętych kasacją do Sądu Najwyższego. Ci ludzie do końca będą twierdzić, że oni padli ofiarą lustracji, a to nieprawda. Sąd wydawał wyrok po rzetelnym przeprowadzeniu procesu lustracyjnego. Przecież osoby lustrowane miały zapewnione warunki procesu sprawiedliwego, byli bronieni przez adwokatów, trzech - bo na tyle pozwala kodeks postępowania karnego, mieli prawo do odwoływania się, prawo do kasacji, mogli zadawać pytania przesłuchiwanym funkcjonariuszom SB, tym funkcjonariuszom, którzy twierdzili, że ich prowadzili. Więc toczyła się tutaj ta gra na sali sądowej, a rzecznik niestety za wszystko był odpowiedzialny. Ostatnio przecież pojawiły się komentarze, że to rzecznik jest zwycięzcą politycznym w tym procesie pana marszałka Oleksego. Nie wiem, nie rozumiem jakim zwycięzcą politycznym? Wypełniłem mój obowiązek ustawowy. Przecież, jeżeli się decydowałem i moi dwaj zastępcy na tę pracę, to wiedzieliśmy, że nie będzie to praca lekka, ale że mamy wykonać ten obowiązek, który wynika z ustawy.To, że nie zawsze nam się to udało, to jest inna sprawa.
INTERIA.PL: Co uważa Pan za swój największy sukces?
Bogusław Nizieński: Trudno mówić w kategorii: sukces czy porażka. Zaliczyć do sukcesu można sprawy choćby nawet tych adwokatów, gdzieś z głębokiej prowincji.To także stało się dobre dla sprawy, że ci adwokaci w wyniku orzeczenia sądowego, do którego przyłożył się niejako rzecznik, przestali pełnić swoje funkcje. Bo były i takie sprawy, co jest w mojej ocenie hańbą, jeżeli adwokat - tajny współpracownik SB informował o tym, co jego klient mu przekazał i co powinno pozostać absolutną tajemnicą, taką tajemnicą niejako spowiedzi, a tymczasem taki adwokat przekazywał to, co uzyskał od swojego klienta tymczasowo aresztowanego. Zatem i ten kto taką haniebną rolę odegrał, został pozbawiony stanowiska adwokata, to także dla sprawy dobrze.
INTERIA.PL: Czego nie udało się zrobić?
Bogusław Nizieński: Są sprawy 588 osób na dzień 31 grudnia 2004 roku. Tych, którzy mają rejestrację w urządzeniach rejestracyjnych po byłych służbach, a nie ma ich akt. Zostały zniszczone albo wyniesione. Przy takich rejestracjach wyjście do sądu jest właściwie niemożliwe. Tym bardziej, że funkcjonariusze SB w zdecydowanej większości , nie tylko ci z SB, ale także i z wojskowych służb specjalnych robią wszystko, żeby te ich zeznania były jak najmniej obciążające te źródła, które prowadzili. Oni ciągle jeszcze wierzą w to, że mają obowiązek chronić te źródła. W jednej z poważnych spraw jeden z funkcjonariuszy SB powiedział mi tak: "Niech pan pamięta, że mnie uczono, że mnie do grobowej deski nie wolno ujawnić kogo ja pozyskałem i kogo ja prowadziłem. Dlatego moje zeznania są, takie jak pan słyszał".
INTERIA.PL: Co Pan sądzi na temat tzw. dzikiej lustracji - przykładem mogą być ostatnie doniesienia z Krakowa czy Lublina?
Bogusław Nizieński: Wydaje mi się, że nie jest to wskazane - chyba, że będzie uchwalona przez Sejm ustawa o opublikowaniu wszystkich materiałów, które są w IPN, ale to musi być przemyślana ustawa. Bo nie wiadomo jak traktować te udostępnione opinii publicznej informacje np. w internecie teczki personalne czy teczki pracy , bo ludzie, których one dotyczą będą twierdzić, że to nie ich teczki, że to są teczki zrobione, sfingowane - w co ja osobiście nie wierzę. Bo bezpieka nie miała żadnego interesu, aby się sama okłamywać, im to nie było potrzebne - oni nie wiedzieli, że przyjdzie tak szybki koniec i że oni znajdą się w takiej sytuacji. Jeśli zaś chodzi o sprawę Lublina i Krakowa - to nie znam szczegółów, nie wiem na jakich podstawach prawnych jest to oparte - czy może na żadnych, jak to jest szeroko robione, kto to robi. Ja nie znam założeń tej "dzikiej lustracji" więc nie mogę się do niej odnieść.
INTERIA.PL: Czyli uważa pan, że teczki SB są prawdziwe?
Bogusław Nizieński: Nie mogę powiedzieć o tym tak do końca. Niektórzy esbecy - świadkowie twierdzą, że sfingowali taką teczkę, ale takie twierdzenie się nie ostało w świetle innych dowodów, w świetle zeznań innego funkcjonariusza SB, w świetle opinii biegłego. Więc jak można w to uwierzyć? Jeśli były funkcjonariusz SB twierdzi, że on dlatego sfingował doniesienia agenturalne, żeby tego człowieka, który wyszedł z więzienia - gdzie był przetrzymywany z powodów politycznych, uratować od zainteresowania się nim przez inną jednostkę operacyjną SB - są to rzeczy fantastyczne. Czy też zeznanie funkcjonariusza SB, który twierdził, że zarejestrował daną osobę, żeby jej umożliwić spokojne działanie w podziemiu Solidarności - no to wygląda na kpiny, no ale takie zeznania też są.
INTERIA.PL: Czy gdyby nie "gruba kreska" teraz mielibyśmy mniej problemów z lustracją?
Bogusław Nizieński: Przychylam się do tego stwierdzenia. Gdyby nam się wówczas udało zamknąć archiwa służb specjalnych i otworzyć je dopiero wtedy, gdy były stworzone warunki ustawowe, to my byśmy byli w idealnej sytuacji lustracyjnej. Natomiast od 4 czerwca 1989, formalnie po dzień 30 stycznia 1990 roku oni jak szaleni niszczyli wszystko i myśmy na to patrzyli. I to jest rzecz straszna, że temu nie położono tam natychmiast kresu, tylko pozwolono przez blisko 7 miesięcy mielić te akta. Kiedy została uchwycona władza trzeba było zamknąć te archiwa i otworzyć dla odpowiednich ludzi dopiero wtedy, gdy były stworzone warunki ustawowe. A jak pozwolono służbie bezpieczeństwa na zajęcie się tymi archiwami, to oni się zajęli.
INTERIA.PL: Jak pan widzi dalszą lustrację w Polsce?
Bogusław Nizieński: Będzie wiele zależało od tego co się wydarzy z tym, co jest w tej chwili w Krakowie, czy w Lublinie . Bo jeżeli ci, którzy rozwijają tę inicjatywę potrafią przekonać do niej, no to może być tak, że to wszystko pójdzie w kierunku aktualnie tego słowackiego rozwiązania - że oni to wszystko wpuścili w internet. Wówczas już chyba lustracja nie będzie miała sensu. Trzeba trochę zaczekać i zobaczyć, czym to się skończy.
INTERIA.PL: Dziękujemy za rozmowę.