Koronawirus w Polsce. Matematycy: Może być 200 tys. rzeczywistych przypadków dziennie
- Czym innym są stwierdzone przypadki, które widzimy w statystykach, a czym innym rzeczywiste przypadki, które dzieją się w społeczeństwie. Naukowcy na całym świecie szacują, że liczba przypadków niesymptomatycznych może być od czterech do 10 razy większa niż stwierdzonych przypadków - stwierdził na antenie Polsat News dr Franciszek Rakowski.
Według ekspertów z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego liczba rzeczywistych przypadków koronawirusa w Polsce wkrótce może sięgnąć 80-200 tys. dziennie.
- Raczej nie prognozujemy, żeby takie wysokie liczby były stwierdzone przez testy i system zdrowia. Ta epidemia tła im jest wyższa, tym lepiej, bo to znaczy, że dużo osób przechodzi to niesymptomatycznie, że nabieramy odporności stadnej, tak jakby szczepimy się na COVID-19 - mówił matematyk na antenie Polsat News.
Jak podkreślił, "liczba testów i liczba zakażeń nie są ze sobą bezpośrednio związane". - To nie jest tak, że im więcej zrobimy testów, tym więcej wykryjemy zakażeń w sposób liniowy i bezpośredni - tłumaczył.
- Testy w jakiś sposób penetrują społeczeństwo, gdzieś wyłapywane są ogniska i to wykrywanie przypadków testami jest dość niehomogeniczne. Czasami się coś trafi, a czasami nie - wyjaśniał.
Jak dodał, "to nie jest tak, że testy mają proste i bezpośrednie przełożenie na to, ile przypadków się wykryje". - Trzeba dbać, żeby ta liczba testów była mniej więcej równa, żeby były podobne standardy wykonywania testów, wtedy będziemy znali dynamikę liczby zakażeń, która jest niezależna od liczby testów - podkreślił.
"To, co czeka nas w przyszłości, zależy od nas"
Według ministerstwa edukacji jedynie dwa proc. zakażeń pochodzi ze szkół. Pytany o te statystyki dr Rakowski stwierdził, że "troszkę nie zgadza się z MEN". - Nie mamy żadnej pewności, bo brakuje danych dotyczących ognisk zapalnych i rzeczywistych źródeł zakażeń. Ale chociażby tak zwany timing, oś czasu i powiązania tego, co się dzieje, z otwarciem szkół, wskazywałaby, że te szkoły mają istotne znaczenie - mówi ekspert.
- Dzieci szkolne przechodzą chorobę bezobjawowo i nie są testowane, więc przypadki szkolne nie są wykrywane, ale przekładają się na to, co się dzieje w gospodarstwach domowych, a te przypadki już są wykrywane, więc ta liczba dwa proc. jest zaniżona - tłumaczył.
Jak podkreślił, "z naszego modelu wynika, że wcale nie musi być tak, że ten procent w szkołach jest tak wysoki, żeby to już był impuls, że coś się dzieje". - Zawsze najwyższy procent zakażeń w naszym modelu to są zakażenia w gospodarstwach domowych i to jest ponad 50 proc. zakażeń, a szkoły mogą być takim rozdmuchaniem - dodał dr Rakowski.
- Jako matematyk mówię tylko tyle, że jest wysokie prawdopodobieństwo tego, że ten wrześniowy narost jest spowodowany otwarciem szkół albo jest to istotny czynnik - mówił ekspert.
- To, co czeka nas w przyszłości, zależy od nas. Przewidywaliśmy, że po powrocie do szkół i normalnych aktywności będziemy mieli cztery do pięciu tys. zakażonych w październiku i to się sprawdziło. Teraz ta liczba w ciągu najbliższych dni będzie rosła. Nie wydaje mi się, żeby w Polsce nastąpiły takie zmiany, żeby można było mówić o wypłaszczaniu krzywej - stwierdził.
- Liczba będzie rosła, rząd będzie nakładał coraz większe restrykcje. Chcemy, żeby ta krzywa jak najszybciej się wypłaszczała, ale spodziewałbym się, że będzie jeszcze istotne zwiększenie dziennych zakażeń, może do kilkunastu tysięcy - powiedział dr Rakowski.
Polsat News