Auschwitz nie ma już ciężaru przestrogi
77. rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz, którą obchodziliśmy zaledwie kilka dni temu, 27 stycznia, a o której już wszyscy pewnie zapomnieli - nie stała się w debacie publicznej przedmiotem głębokiej refleksji na temat zła. Pokazała raczej, że Holocaust nie ma już ciężaru przestrogi, a najczarniejsza trauma XX wieku płowieje w zastraszającym tempie. Ludzkość znów zasnęła. I znów - osuwając się w bezmiar odrętwienia - czeka na jakieś okrutne przebudzenie. I może nawet się doczeka, bo wojna przestała być abstrakcją, jest blisko, a nacjonalistyczny populizm stał się obezwładniającym wielu wabikiem.
Informacje o rocznicy - "znowu rocznica", jak śpiewał w piosence o czymś innym Maciej Maleńczuk - przemknęły przez media. Były okazją do rytualnych deklaracji, że "nigdy więcej", pokazano migawki z uroczystości, zacytowano słowa ocalałych. Ktoś przypomniał głośną i wspaniałą mowę Mariana Turskiego o obojętności sprzed dwóch lat niczym jakiś zakurzony rekwizyt do pokazywania, a nie do przemyśliwania. Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holocaustu był więc kolejnym dniem rozkoszowana się infantylną codziennością, a dla części młodego pokolenia jakąś oniryczną celebrą wystygłego piekła pradziadków.
Człowiek nie lubi pamiętać tego, co podłe, tragiczne, naznaczone śmiercią. A historia nie jest nauczycielką życia, które najpiękniej rozkwita przecież pośród niepamięci i złudzeń. Ale zarazem ludzkość - a wiemy to nazbyt dobrze jako naród, który na cierpieniu, klęskach i bohaterstwie zna się jak mało który - uwikłana jest w przymus powtarzania. Dlatego w świecie, w którym homofobię uznano za światopogląd, dehumanizacja uchodźców pojawia się w oficjalnym języku polityki, pewność prawa zastępowana jest widzimisię ludu, marsze nienawiści bezwstydnie tupią buciorami - powinna nam cierpnąć skóra. A nie cierpnie, bo nikt nie traktuje już słów poważnie. Tymczasem jeśli dziś sortuje się ludzi w dyskursie, to przecież kiedyś sortowano ich na rampie, by posłać do gazu.
Ponad ćwierć wieku temu artysta Zbigniew Libera, jeden z głównych przedstawicieli polskiej sztuki krytycznej, zbudował obóz koncentracyjny z klocków Lego. Swoją już dziś głośną pracą wywołał wówczas szok, który jednak trwał tylko do momentu, w którym zrozumiano, że pokazuje ona metaforycznie, czym jest banalizacja zła. Kiedyś takie dzieła robiły wrażenie na odbiorcach, dziś ludzkość tapla się w banalizacji wszystkiego, coraz częściej zawężając wielowymiarowy świat do małej szybki smartfonu. Wiele lat temu, gdy odwiedziłem oświęcimskie muzeum, widziałem turystów, którzy robili sobie uśmiechnięte zdjęcia przed Ścianą Straceń. Były to jednak czasy, w których bezmyślność nie miała jeszcze waloru powszechności, więc niesmak działał jak remedium. Tego już nie ma. Na scenę wkroczyły pustka i ideologia.
Czesław Miłosz w swoim sławnym wierszu "Campo di Fiori" opisywał, jak "salwy za murem getta głuszyła skoczna melodia", czyli jak jedni ginęli, a tuż obok inni bawili się na karuzeli w najlepsze. Uchwycił coś z tego, co dziś już nie jest ekscesem, jakimś wstydliwym kadrem w dziejach, ale jawnym stylem współczesności, jej stemplem. Wystygłe piece krematoryjne nie działają już na wyobraźnię, choć pod nosem kiełkują nowe ziarna nienawiści i zła. Wystarczy otworzyć oczy.
Przemysław Szubartowicz