W poprzednią niedzielę w Stroniu Śląskim pękła tama na rzece Morawka. Woda zalała niemalże całe miasto. W sieci szybko pojawiły się zdjęcia i nagrania pędzące fali, porywającej po drodze konary, samochody, a nawet budynki. W wyniku naporu wody runęła tam ściana miejscowego posterunku policji. Marek Stan, były operator Jednostki Wojskowej GROM, instruktor programu "Siły Specjalne Polska" Polsatu, był jedną z osób, które jako pierwsze ruszyły do Stronia Śląskiego z pomocą. Dostał sygnał od dowódcy instruktorów w programie, pochodzącego stamtąd Wojciecha Zacharkowa. "Zachar" napisał, że stracił kontakt z przebywającymi w Stroniu córką i żoną. - Odpisałem, że wsiadam w samochód, jadę pomóc. Dojechałem na miejsce po dłuższym czasie, ode mnie z Bieszczad to 700 km. Na szczęście okazało się, że żona i córka są bezpieczne. Sytuacja na miejscu była tak katastrofalna, że podjąłem decyzję, że zostaję i pomogę na tyle, na ile potrafię - wspomina. Powódź 2024. Stronie Śląskie. "Sztab kryzysowy był w rozsypce" Marek Stan został w Stroniu Śląskim przez tydzień. Ocenia, że na początku miejscowy sztab kryzysowy "był w rozsypce". - Mówimy o katastrofie, do której nikt się nie przygotowuje, chociaż są do tego procedury. Sztab kryzysowy nie ogarniał, trzeba było spiąć kilka kwestii - od bezpieczeństwa, po drobne dostawy dla najbardziej potrzebujących, których było bardzo wielu. Dzięki informacji udostępnionej w mediach społecznościowych "Zachara" udało się ściągnąć do Stronia Śląskiego kolejne osoby chętne do pomocy. - Punkty pomocowe, które wyznaczyła gmina, szybko się zapełniły, więc zaczęliśmy rozdzielać pomoc docelowo - mówi Marek Stan. Punkty już w poniedziałek zaczęły zapełniać się produktami z całej Polski. Stan i reszta grupy rozwozili pomoc także do okolicznych miejscowości odciętych od świata. - Docieraliśmy tam, zanim dojechało tam wojsko - wspomina. W trzeciej dobie udało się im zorganizować odpowiednie leki dla osób z nowotworami. Pomoc dla powodzian. "Każdy wyciągał rękę" Grupa działała w porozumieniu ze sztabem kryzysowym. Według Marka Stana kluczowe były dwie pierwsze doby. - Chwilę trwało, zanim ruszyły duże procedury. Zanim to się stało, musieliśmy ustalić własne zasady - kto potrzebuje pomocy pilniej, kto może poczekać. Każdy przychodził i wyciągał rękę. Weteran przyznaje, że dodatkowym problemem w pierwszych dwóch dobach był brak policji na miejscu. - Zaczęły się grabieże, napady. Można było się tego spodziewać przy takich sytuacjach krytycznych. Można byłoby zająć się tym proceduralnie, ale nie jesteśmy na tyle dojrzałym krajem, żeby tak zafunkcjonować - przyznaje gorzko. Jak podkreśla, nie zależy mu na krytykowaniu. - Skala problemu była niewyobrażalna i rozumiem, że ciężko było sobie z tym poradzić. Po kilku dniach zresztą zadecydowano, że administracja Stronia Śląskiego nie będzie kierować już zarządzaniem kryzysowym. Zadanie powierzono komendantowi wojewódzkiemu Państwowej Straży Pożarnej w województwie warmińsko-mazurskim Michałowi Kamienieckiemu. Powódź w Polsce. Problemy z szabrownikami. "Kradzieże każdego dnia" Na terenach dotkniętych powodzią ludzie musieli walczyć nie tylko ze szkodami wyrządzonymi przez wodę. W miejscowościach pojawili się szabrownicy. Marek Stan wspomina o sytuacji, gdy zobaczył ludzi ścigających kogoś podejrzanego o kradzież. - Ludzie krzyczeli, że to złodziej, próbowali go gonić - mówi. - W pewnej chwili musiałem go bronić przed ludźmi, zanim przyjechała policja - dodał. - Każdego dnia słyszeliśmy o kradzieżach, codziennie dochodziło do rozbojów, okradania służb, straży pożarnej. Ktoś ukradł dokumenty i telefony medyków, którzy udzielali pomocy. W tym czasie policja i straż miejska musiały skupić się na prowadzeniu operacji porządkowych i zapewnieniu bezpieczeństwa, zamiast udzielania pomocy powodzianom. Jak podkreśla Stan, który przez kilka dni obserwował, jak radzą sobie ludzie poszkodowani przez żywioł, człowiek potrafi szybko przyzwyczaić się do nowej sytuacji. - Ktoś, kto w ułamku sekundy stracił cały dobytek, cieszy się z najmniejszej rzeczy, jaką mu ofiarowano. To są ludzie, którzy tam mieszkają, nie mają co ze sobą zrobić, nie zastąpią tego, co stracili. Są jednak pełni nadziei. Są też bardzo wdzięczni za pomoc - mówi. Anna Nicz Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!