Artur Baranowski, który zdobył 803 punkty w "Jednym z dziesięciu", ustanawiając rekord nie do pobicia, w mig stał się idolem nie tylko fanów tego teleturnieju. Do takiej sytuacji nie doszło od 1994 roku, od kiedy program emituje Telewizja Polska. Faktu, że widzowie oglądający 19. odcinek 140. serii "1 z 10" są świadkami niezwykłej chwili, nie ukrywał prowadzący Tadeusz Sznuk. Nie wiadomo jeszcze, ile w sumie punktów trafi na konto pana Artura. W piątek wystąpi on w Wielkim Finale i może zdobyć jeszcze inne trofeum: dla gracza, który w dwóch odcinkach - zwykłym i finałowym - uzbiera łącznie więcej niż 906 punktów (ten "puchar" należy obecnie do Dominika Rauera). Niewykluczone ponadto, że zapisze się w historii teleturnieju jako pierwsza osoba z ponad 1000 punktów na koncie. ZOBACZ: Padł rekord w "Jeden z dziesięciu"! Odpowiedział na wszystkie pytania Na ekranie telewizora nie widzimy wszystkiego, co dzieje się wokół gry. Jak wyglądają kulisy "Jednego z dziesięciu", przekonałem się dwukrotnie. Aby się zgłosić, za każdym razem najpierw wypełniłem krótki formularz w internecie. Trzeba w nim podać podstawowe dane, jak imię, nazwisko, adres oraz zawód i pochwalić się ewentualnymi występami w teleturniejach w przeszłości. Taka forma ankiety to spora różnica względem innych telewizyjnych quizów, bo zazwyczaj producenci od razu chcą wiedzieć o tobie jak najwięcej. Zgłosiłem się do "Jednego z dziesięciu". Zaproszenie na eliminacje przyszło listem Do "Jednego z dziesięciu" zgłaszałem się pierwszy raz w maju 2015 roku, robiąc sobie prezent na 18. urodziny. Po pięciu miesiącach przyszła zwrotna wiadomość od producentów programu, ale nie mailem, lecz tradycyjnym listem ze znaczkiem na kopercie. Zaproszono mnie na eliminacje, które wówczas zorganizowano w jednym z warszawskich liceów. Dojazd do stolicy był sporą wyprawą, bo przed ośmiu laty mieszkałem na Podkarpaciu. Organizatorzy wskazali, w jakie dni i w jakich godzinach należy się zjawić - i to od zawodnika zależy, jak ułoży sobie transport. Zwrotu pieniędzy za podróż nie ma, ale jednak sam udział w teleturnieju to duża przygoda, więc jakieś koszty własne można ponieść. Podobnie było w 2019 roku, gdy zgłosiłem się ponownie. Na eliminacje jechałem z Warszawy do Krakowa, ale wtedy zaproszenie przyszło już mailem. Za każdym jednak razem - tam, gdzie miałem się zjawić - zastał mnie jednak identyczny widok, czyli długi sznur ludzi ciągnący się chodnikiem i w korytarzach wewnątrz budynku. Jak wyglądają eliminacje do "1 z 10"? Trzeba odpowiedzieć na kilkanaście pytań Do "1 z 10" od lat zgłasza się mnóstwo chętnych. Organizatorzy o tym wiedzą i kolejka idzie dość sprawnie. Cztery lata temu pamiętałem już, by zabrać ze sobą małe zdjęcie. Poprzednio o tym zapomniałem i bałem się, że wszystko pójdzie na marne. W ostatniej chwili wpadłem na pomysł, by oderwać fotografię od legitymacji szkolnej. Wracając do Krosna, ubłagałem konduktora w PKP i nie dostałem kary za brak ważnego dokumentu. Scenariusz eliminacji jest bardzo prosty. W jednym z pomieszczeń rozstawione są stoliki, za którymi siedzą zatrudnieni przez producenta teleturnieju. Najpierw uzupełniamy ankietę z najważniejszymi danymi o sobie, a następnie trzeba ustnie odpowiedzieć na co najmniej 16 z 20 pytań. Ich trudność można porównać z zagadkami, które Tadeusz Sznuk zadaje w pierwszym etapie programu i na początku drugiego. Za pierwszym podejściem odpowiedziałem na 18 z 20 pytań, a za drugim potknąłem się tylko raz. Podczas eliminacji panuje miła atmosfera, chociaż czasu na pogadankę z ankieterami nie ma. Wszystko trwa 30-40 minut i od razu wiemy, czy zakwalifikowaliśmy się do udziału. Zostaje uzbroić się w cierpliwość, bo wiadomość z datą nagrania możemy otrzymać po ośmiu, dziewięciu miesiącach, a nawet roku czekania. Dlatego - chociaż zgłaszałem się w 2015 i 2019 roku - w "1 z 10" wystąpiłem odpowiednio w 2016 i 2020 roku. Tajemnicza zasada "Jednego z dziesięciu". Nie wszyscy o niej wiedzą Studio teleturnieju zbudowane jest w Lublinie. Tu znów pojawia się wątek kolejowy, bo chociaż miasto jest dobrze skomunikowane np. z Warszawą, z innymi miejscowościami bywa problem. Zdarza się więc, że nagranie nie może ruszyć, bo jakimś opóźnionym pociągiem jedzie kilku zawodników. Na dworcu obecny jest ktoś z ekipy programu, a na plac przed stacją co pewien czas podjeżdża busik z logiem TVP, zabierający uczestników do jej lokalnej siedziby. Koszty podróży tam i z powrotem są zwracane po nagraniu. Dziennie kręconych jest kilka odcinków "1 z 10", więc zawodnicy z różnych wydań mieszają się ze sobą w budynku TVP3 Lublin. Ani razu nie czekałem długo na początek nagrania, lecz wcześniej trzeba dopełnić kilku formalności: podpisać różne zgody czy złożyć parafkę pod regulaminem teleturnieju. Numery stanowisk losowałem z karteczek i najpierw trafiłem na "3", a parę lat później - "7". Dodatkowo grupy zawodników w pewnym momencie prowadzone są do salki, gdzie na telewizorze puszczane jest nagranie z panem Sznukiem tłumaczącym techniczne szczegóły nagrania. Część uczestników dopiero na kilkanaście minut przed wejściem do studia dowiaduje się o ukrytej zasadzie "1 z 10". Powszechnie wiadomo, że drugi etap, gdy zawodnicy wyznaczają się wzajemnie, rozpoczyna się od pytania dla gracza na stanowisku numer 1. Załóżmy, iż poradził sobie z zagadką, więc musi wskazać kogoś innego. I tu zaskoczenie - nie może wyznaczyć konkurentów na stanowiskach o numerach od 2 do 5, trzeba wybrać kogoś od 6 do 10. Ta reguła działa tylko w przypadku pierwszego wyznaczenia w drugim etapie. Prowadzący - uwieczniony na wspomnianym filmiku - wyjaśniał, że chodzi o to, by gracze nie typowali się "po kolei" - pierwszy na drugiego, drugi na trzeciego itd. Część konkurentów nie ukrywała zdziwienia, że taka zasada obowiązuje, bo na antenie o niej się nie mówi. "Jeden z dziesięciu". Graczy prosi się, by przerywali nagranie. Jeśli tylko mają wątpliwości Czas jeszcze na makijaż i można wchodzić do jednego z najsłynniejszych studiów telewizyjnych w Polsce. Oglądając program, wydaje się ono większe, ale na tym polega właśnie magia telewizji. Gdy siedziałem już za pulpitem, podchodziła jeszcze osoba z ekipy i montowała mikrofon oraz towarzyszący mu osprzęt. Wizytówki, na których zawodnicy przedstawiają się na początku odcinka, kręci się w dwóch wersjach - dłuższej i krótszej. Nigdy bowiem nie wiadomo, ile pytań padnie w drugiej rundzie, więc jeśli gra będzie zażarta, liczy się każda sekunda czasu antenowego. Podczas nagrania słyszymy te same dźwięki poprawnej lub złej odpowiedzi, co w telewizji. Gracze, wyznaczając kogoś do odpowiedzi, mają mówić nie imieniem, lecz numerem stanowiska. Wtedy produkcja od razu wie, w którą stronę skierować kamery, bo imiona mogą się powtarzać. Trzeba też pamiętać, by - w razie jakichkolwiek wątpliwości - od razu przerwać nagranie i poprosić o weryfikację poprawności odpowiedzi, jeżeli prowadzący uzna ją za błędną. Nawet jeśli nie mamy racji, nie grozi za to kara. Gdy o zastrzeżeniach przypomnimy sobie później, rozgrywki nie cofniemy. W "Jednym z dziesięciu" nie miałem tyle szczęścia, co w "Milionerach", "Grze słów. Krzyżówce" czy "Va Banque" i za każdym razem wszystkie lampki na stanowiskach gasły mi w drugim etapie. W 2016 roku noga powinęła mi się, bo m.in. pomyliłem wzór na tangens kąta z wzorem na cotangens, cztery lata później pokonał mnie nieznany mi wcześniej utwór Kazika "Komandor Tarkin". Na podstawie tekstu piosenki - nie znając tytułu - trzeba było zorientować się, do jakiej popularnej sagi nawiązuje (teraz już wiem, że chodzi o "Gwiezdne wojny"). Ile wygrał Artur Baranowski w "1 z 10"? Największe pieniądze jeszcze przed nim Między występami w "1 z 10" muszą minąć co najmniej cztery lata - to tzw. okres karencji. Nagrodami za wygranie zwykłego odcinka są 5000 zł brutto, czyli 4500 zł po odliczeniu 10-procentowego podatku od wygranej, a także pobyt w luksusowym hotelu dla dwóch osób. Kwota wpływa na konta zawodników już po odliczeniu daniny - to na swoje barki bierze telewizja. Dodatkowo uczestnicy finału otrzymują upominki od sponsorów, na przykład zegarki. W Wielkim Finale do wzięcia są już większe pieniądze. Zawodnik, który jako ostatni pozostanie z chociaż jedną szansą, otrzymuje 40 000 zł brutto (36 000 zł netto). Ponadto przyznawana jest nagroda 10 000 zł brutto (9 000 zł bez podatku) dla gracza, który w dwóch odcinkach zdobył największą sumę punktów. Co ciekawe, nie musi być to osoba, która zagrała w ostatniej rundzie Wielkiego Finału. Gdyby jakimś cudem Artur Baranowski odpadł w Wielkim Finale wcześniej, najpewniej i tak tę drugą nagrodę zdobędzie. Wiktor Kazanecki ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!