Polityka masowych transferów pieniężnych była jednym z kampanijnych haseł centrowej partii Pheu Thai (Dla Tajów), która latem przejęła władzę w azjatyckim kraju. W założeniu wypłacenie 50 milionom osób równowartości ponad tysiąca złotych ma stymulować gospodarkę, skłaniając ludzi do większych wydatków i pomagając w ten sposób lokalnym wytwórcom, sklepom i niedużym przedsiębiorstwom. Pod wpływem krytyki opozycji premier Srettha nieco zmniejszył pierwotnie zakładaną skalę programu, który początkowo miał objąć 56 mln ludzi. Wprowadzono ograniczenie wysokości dochodów i limit posiadanych oszczędności. Ostatecznie na transfer będzie mógł liczyć każdy, kto ma co najmniej 16 lat, zarabia mniej niż 70 tys. bahtów (8 tys. zł) miesięcznie i posiada na koncie w banku mniej niż 500 tys. bahtów. Nie kupią papierosów i benzyny Pieniądze mają trafić do szerokich mas ludności wyłącznie w formie elektronicznej, poprzez e-portfel dostępny za pośrednictwem rządowej aplikacji, z której korzystają miliony Tajów i Tajek. Obywatele nie będą mogli zamienić zawartości wirtualnych portfeli na gotówkę, a środki będą musieli wydać w ciągu pół roku od ich otrzymania. Władze chcą też kontrolować, na co pieniądze będą wydawane. Odbiorcy rządowego programu nie będą mogli przeznaczyć otrzymanych funduszy na spłatę długów, opłatę rachunków i czesnego, na zakup gazu i benzyny, złota lub kamieni szlachetnych, produktów i usług internetowych, alkoholu, papierosów ani marihuany. Rewitalizacja gospodarki? Ogłaszając rozpoczęcie programu podczas piątkowej konferencji, transmitowanej na żywo w telewizji i internecie, szef tajlandzkiego rządu zapowiedział, że to dopiero początek gospodarczych zmian w liczącym prawie 72 miliony mieszkańców kraju. Jak stwierdził, masowe transfery pieniężne mają "zrewitalizować gospodarkę". - Jestem pewien, że doprowadzi to do strukturalnych zmian w naszym społeczeństwie i do poprawy jakości życia - powiedział Srettha, który jest także ministrem finansów. Tajlandia to po Indonezji druga największa gospodarka w Azji Południowo-Wschodniej. Ale w ostatnim dziesięcioleciu jej PKB rósł średnio o mniej niż 2 proc. rocznie i jest to jeden z najsłabszych wyników w regionie. Obecny rząd chce wpompować w sektor prywatny w sumie 600 mld bahtów, w większości poprzez bezpośrednie przekazanie funduszy obywatelom. Niepokój części ekonomistów i opozycji budzi jednak fakt, że władze chcą się zadłużyć, by sfinansować wart 500 mld bahtów (14 mld USD) program. Krytycy obawiają się, że taka pożyczka zbyt mocno zwiększy dług publiczny. Jednak rządowa koalicja cieszy się większością w parlamencie i panuje w niej zgoda w sprawie wypłaty pieniędzy zwykłym ludziom. Nowy rząd od sierpnia Srettha Thavisin został premierem Tajlandii w sierpniu tego roku. Ugrupowanie, do którego należy - popularne wśród prowincjonalnego elektoratu Pheu Thai - jest drugą siłą w parlamencie. Rządy objęło po tym, jak nominowani przez wojsko senatorowie zablokowali premierowską kandydaturę lidera centrolewicowej Partii Postępowej (znanej także jako Idźmy Naprzód albo pod anglojęzycznym skrótem MFP - przyp. red.), która w majowych wyborach zdobyła najwięcej głosów. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak