Kryzys gospodarczy okiem młodego Greka
Niskie zarobki, wysokie ceny, gigantyczne bezrobocie i kryzys, którego „początku ani końca nie widać”. Jak żyją i jaki pomysł na przyszłość mają młodzi Grecy?

Na początek trochę liczb. Przeciętne wynagrodzenie wynosi dziś w Grecji mniej więcej tyle, ile w Polsce. Grek zarabia średnio 1060 euro (mowa o średniej krajowej). Minimalna płaca została ustalona natomiast na 684 euro. Ponad milion emerytów żyje za mniej niż 500 euro miesięcznie.
Dziś Grekom kryzys kojarzy się z cięciami, z oszczędnościami na ludziach i podnoszeniem podatków. To właśnie społeczeństwo najmocniej odczuło zmiany wywołane kurczącą się gospodarką. I choć od 2011 roku z tego kraju wyjechało już ponad 350 tys. ludzi, to większość liczy, że może pomóc odbudować się greckiemu państwu.
W Atenach, które są sercem i najważniejszym miastem Grecji (według różnych źródeł żyje tam ponad 4 mln osób) widać pewien paradoks. Z jednej strony są tętniące życiem ulice, z licznymi kawiarniami i pubami, uśmiechniętą młodzieżą, która potrafi bawić się niemal do rana. I tak dzień w dzień. Sęk w tym, że dobrze ubrana młodzież, która zostawia w knajpach dużo pieniędzy, najczęściej... nie pracuje. Wskaźnik bezrobocia wśród młodych w Grecji wygląda katastrofalnie i sięgnął 38 proc.
Obok rozbawionych młodych ludzi i turystów widać też biedę. Żebraków, którzy z tabliczkami na szyi starają się zachęcić do wrzucenia do kubeczka kilku centów. Migrantów, którzy oferują różne używki. Zaniedbane dzieci, które sprzedają róże. W końcu krzątających się bezrobotnych Greków, którzy od rana do wieczora przechadzają się uliczkami w centrum miasta.
- Turysta czy interesy? - zagadnął mnie recepcjonista w hotelu.
- Przyjechałem zobaczyć, jak wygląda ten wasz kryzys - odpowiedziałem.
- No to się spóźniłeś dobrych kilka lat! - szeroko się uśmiechnął i zaczął opowiadać.
- Dziś jest w porządku, ale jeszcze niedawno mieliśmy duży problem. Płaca minimalna, kiedy kryzys się zaczął, wynosiła niecałe 500 euro, a przed kryzysem było 800. To duża różnica. Wszystko wraca na właściwe tory. Wciąż wierzymy w Unię Europejską, która do tej pory dużo nam pomogła. Narzekają tylko pesymiści. Pewnie znasz to przysłowie, że jeden widzi szklankę do połowy pustą, a drugi do połowy pełną. Trzeba być optymistą, bo mogło być dużo gorzej - przekonuje.

Siła nabywcza Greków jest niższa niż w Polsce. Oznacza to, że za średnią pensję mogą sobie pozwolić na mniej. Niektórzy narzekają, że w dobie kryzysu zrobiło się nieco drożej. Podwyższono podatki, a w związku z tym niektóre ceny poszybowały w górę. Gospodarka na tym zyskuje, tym bardziej, że wciąż w Grecji wzrasta liczba turystów, którzy zostawiają tu sporo pieniędzy. Zadowoleni nie są Grecy, którzy płacą dziś więcej za produkty spożywcze, kawę, obiad, usługi. Przedsiębiorcy na tym nie zarabiają, bo dużą część wysokich cen pochłaniają podatki.
Theo, który jest DJ-em w jednej z greckich knajp: - Zarabiam 50-70 euro za jeden wieczór. W tygodniu mam najczęściej pięć takich nocek. Kręcę się w granicach 1000-1100 euro miesięcznie, ale nie jest to moja jedyna praca. W dzień, przez kilka godzin, pracuję jako sprzedawca regionalnych wyrobów w sklepie rodziców. Dostaję za to 500 euro miesięcznie i razem, za te dwie pensje, mogę dobrze żyć. Mieszkanie , jeszcze przed kryzysem, kupili mi rodzice, więc nie muszę spłacać kredytu lub wynajmować. Czy te 1500 euro miesięcznie to dużo? Nie, to mało, bo życie w Atenach jest drogie. Wszystko zżerają podatki, ceny poszły w górę.

Kostas, menedżer klubu muzycznego: - Z wykształcenia jestem architektem krajobrazu, skończyłem studia, ale w zawodzie dostałbym 800 euro miesięcznie. Jestem menedżerem baru, zarabiam 1050 euro miesięcznie. Nie mogę sobie pozwolić, by pracować w zawodzie, bo 250 euro to duża różnica. Inna sprawa, że jako architekt krajobrazu trudniej znaleźć pracę. I tak nie mam źle, bo moja dziewczyna, która pracuje w sklepie odzieżowym jako sprzedawca, zarabia 550 euro. To naprawdę mało jak na tak drogie miasto jak Ateny.
Faktycznie, zarobki młodych Greków nie powalają na kolana. Tym bardziej, że ceny nie zachęcają do szalonych wydatków. Kawa kosztuje od 3 do 5 euro. W tej samej cenie można dostać małe piwo. Przeciętny obiad to wydatek rzędu 10 euro. Jednorazowy bilet komunikacji miejskiej to 1,40 euro. Ceny odzieży i obuwia są nieco wyższe niż w Polsce. Do tego dochodzi jeszcze koszt wynajęcia mieszkania (Theo mówi, że koszt wynajęcia pokoju to 300 euro, a kawalerki 500) i zapłacenia rachunków. Statystyczny młody Grek musi zerkać na konto od pierwszego do pierwszego.

Inna sprawa to południowy temperament i grecki styl życia. W Atenach nie wyobrażają sobie, by nie mieć czasu na spotkania z przyjaciółmi, wyjścia do kawiarni czy pubów. To element ich kultury, który tak jak starożytne budowle wrósł w krajobraz Grecji.
- Może jesteśmy zbyt romantyczni i za bardzo przywiązani do naszego stylu życia? Dobrze mi tu, nie chciałabym wyjeżdżać z Aten. Mam nadzieję, że niebawem sytuacja się zmieni - mówi Teresa, studentka informatyki.
Zdanie Teresy podzielają też inni. Mimo szalejącego kryzysu i kłopotów na wielu polach, nie chcą wyjeżdżać. Teresa daje sobie kilka lat na znalezienie dobrej, ciekawej pracy. Jeśli tak się nie stanie, wyjedzie. Tymczasem niekiedy, tak jak w przypadku Theo, argumenty są dość absurdalne.
- Wielu moich znajomych wyjechało za granicę, do Anglii lub Niemiec, ale w Niemczech jest dziwnie, a w Anglii pada deszcz, nie ma takiej pogody, takiego spokojnego życia. Mi to nie pasuje, dlatego zostanę - mówi.
- Wielu innych nie pracuje z własnej woli, z lenistwa. Liczą na pomoc państwa i rodziny. Jeśli pracujesz, starasz się, to możesz dobrze żyć. Oczywiście nie na takim poziomie jak w niektórych państwach UE, ale na przyzwoitym poziomie w przeciętnym kraju UE - dodaje Theo.

Kostas: - Pochodzę z Peloponez, gdzie kryzys też był odczuwalny. Czy chciałbym tam wrócić? Może za 10 lat. Ateny mi się podobają, żyje tu niemal połowa kraju, tu są największe perspektywy. Mógłbym wyjechać za granicę, bo jestem mistrzem sztuki barmańskiej z dyplomem. W Londynie prawdopodobnie zarobiłbym 3 tys. euro miesięcznie, ale nie chcę tam mieszkać. Zresztą moi przyjaciele też. Chcą zostać w Grecji, bo to dobre miejsce do życia.
Grecki rząd dumnie ogłosił, że kryzys dobiegł końca. Podobne słowa wypowiedzieli unijni urzędnicy, którzy byli odpowiedzialni za programy pomocowe dla Grecji. Czy faktycznie, okiem młodego Greka, kryzys dobiegł końca?
- Cały problem stworzyli politycy. O tym całym kryzysie dowiedziałam się z mediów, na ulicach nic się nie działo. Nagle ktoś powiedział, że jest kryzys, muszą wzrosnąć podatki, potrzebujemy pomocy z zewnątrz itd. Gdyby nie ta cała historia w mediach, pewnie nawet bym nie zauważyła. To państwo miało kłopot z gospodarowaniem pieniędzy. Ludzie żyją dziś tak, jak kiedyś. Nie zauważyłam, by coś się zmieniło - mówi z kolei Maria, która sprzedaje pamiątki w jednym ze sklepów przy placu Monastiraki.
Kostas: - Mam pretensje do polityków krajowych, którzy nie potrafili odpowiednio gospodarować budżetem. Wciąż się zmieniają, nie mają czasu na konkretne zmiany, a potem i tak krzyczą dumnie, że kryzys dobiegł końca. A ja ani nie widziałem jego początku, ani końca.
Łukasz Szpyrka z Aten