"Co miał pokazać Sikorskiemu? Że jest dobrym wujkiem?"
Państwowy dziennik białoruski "SB. Biełaruś Siegodnia" pisze w sobotę, że piątkowe rozszerzenie sankcji Unii Europejskiej wobec Mińska to kara za stracenie dwóch mężczyzn skazanych na śmierć. Nie wspomina o więźniach politycznych.
Większość artykułu zatytułowanego "Dreptanie po błędnym kole" zajmuje opis przygotowań do zamachu z 11 kwietnia 2011 r., w którym zginęło 15 osób, oraz procesu sądowego Dźmitrego Kanawałaua i Uładzisłaua Kawalioua, a także uzasadnienie decyzji prezydenta Alaksandra Łukaszenki o odmowie ich ułaskawienia.
Dziennik pisze, że śledztwo w sprawie oskarżonych było uczciwe, ale pojawili się "samozwańczy eksperci", którzy zaczęli je kwestionować. "Najbardziej absurdalna wersja mówiła, że aresztowano i sądzono pierwszych, którzy nawinęli się pod rękę.(...) Tym bardziej bezsensowna była teza, że wybuch został zorganizowany przez Prezydenta i KGB. Tej chamskiej wersji nie ma co komentować, bo świadczy ona o tym, że jej autorzy to albo czystej wody prowokatorzy, albo kompletni wariaci" - czytamy.
Według gazety wyrok Sądu Najwyższego nie budził niczyich wątpliwości i Łukaszenka odmówił ułaskawienia skazanych. "Co miał zrobić prezydent? Postąpić wbrew własnemu przekonaniu, zapomnieć o ofiarach, podeptać prawo - i wszystko po to, żeby zaprezentować się jako dobry wujek Sikorskiemu, Westerwellemu i innym?" - pyta gazeta.
Zdaniem dziennika UE odniosła się do bólu "prymitywnych Białorusinów" w sposób pragmatyczny i wykonanie wyroku śmierci uznała za "plamę na solidnej europejskiej reputacji", która "psuje statystykę". Jak przy tym zaznacza dziennik, wykonywanie wyroków śmierci w USA Unia uznaje za wewnętrzną sprawę Amerykanów; Białoruś natomiast uważa za stosowne "od czasu do czasu chłosnąć knutem (batem) dla jej własnego dobra".
"Wczoraj w Brukseli znów świsnął knut. Za to, że na Białorusi wykonano wyrok, podjęto decyzję o zastosowaniu sankcji gospodarczych wobec szeregu przedsiębiorstw i powiększeniu o kilku Białorusinów czarnej listy osób objętych zakazem wizowym" - pisze gazeta.
Następnie zastanawia się, co da Unii Europejskiej poszerzenie sankcji. I wyraża przekonanie, że na Białorusi się one nie odbiją, bo objęte nimi osoby nie muszą jeździć na zakupy do Wilna. "Wszystko odbywa się zwykłym trybem: fabryki pracują, dzieci się rodzą, zaczął się wiosenny siew - życie się toczy" - czytamy.
"SB. Biełaruś Siegodnia", która jest organem prasowym administracji prezydenta, kończy swój artykuł przypomnieniem, że ambasador Rosji przy UE Władimir Czyżow ostrzegał, iż wobec rosnącej integracji gospodarek Rosji, Białorusi i ich Unii Celnej z Kazachstanem sankcje gospodarcze będą mieć bezpośredni wpływ na rosyjskie interesy, co "nie pozostanie niezauważone".
"Być może tych słów ambasadora Rosji(...) nie można nazwać zimnym prysznicem dla rozzuchwalonych unijnych biurokratów, ale zignorowanie tego komunikatu Moskwy pod adresem Brukseli będzie wielkim błędem z ich strony. Tak czy inaczej, piłka jest teraz, jak to się mówi, na unijnej połowie boiska. Do nich należy kolejny krok. My jesteśmy spokojni!" - kończy gazeta. Artykułowi towarzyszy karykatura szefowej unijnej dyplomacji z płytą gramofonową w zębach, podpisana "Catherine Ashton znów włączyła zjechaną płytę".
Teza, że sankcje UE stanowią odpowiedź na stracenie Kanawałaua i Kawalioua, pojawiła się też w kanałach państwowych telewizji w piątek wieczorem. "Takim sposobem cywilizowana Europa stanęła w obronie terrorystów" - powiedział komentator w telewizji Biełaruś 1.
Pozostałe państwowe dzienniki białoruskie zamieszczają w sobotę tylko oświadczenie rzecznika białoruskiego MSZ Andreja Sawinycha, że w związku z rozszerzeniem przez UE sankcji, Mińsk nie widzi konieczności przebywania na terytorium Białorusi odwołanych ambasadorów unijnych. "Respublika" tytułuje owo oświadczenie słowami: "Odpowiednia reakcja".
Jedynie niezależna "Komsomolskaja Prawda w Biełorussii", która jest mutacją rosyjskiego dziennika "Komsomolskaja Prawda", informuje, że sankcje zostały wprowadzone przez Unię wobec osób odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i represje wobec opozycji i społeczeństwa obywatelskiego.
INTERIA.PL/PAP