Chorwaci pójdą na referendum unijne bez entuzjazmu
Z obawą przyglądając się walce z kryzysem w euro strefie, Chorwaci bez entuzjazmu pójdą w niedzielę głosować w referendum w sprawie członkostwa w UE. Mimo nasilonej w ostatnich dniach kampanii, sondaże wskazują wynik niewiele przekraczający 50 proc.
- Każdy głos może być decydujący, może to będzie wasz głos - apelował Joszko Paro, doradca prezydenta Ivo Josipovicia ds. zagranicznych, na spotkaniu ze studentami, na którym nie ukrywano, że Chorwaci fazę "zakochania się" w Unii Europejskiej mają za sobą.
Na specjalnej debacie w Saborze (parlamencie) do udziału w referendum wzywali w czwartek posłowie wszystkich partii, w tym była już premier Jadranka Kosor, która 9 grudnia podpisywała traktat akcesyjny. Apel powtarzali uczestnicy kolejnych debat telewizyjnych, w tym przedstawiciele Kościoła katolickiego.
Chorwackie prawo nie wyznacza progu frekwencji koniecznego do uznania referendum za ważne. Aby kraj mógł wejść do UE, potrzeba tylko, by odpowiedź "tak" na pytanie: "Czy jest Pan/Pani za członkostwem Republiki Chorwacji w Unii Europejskiej?" zakreśliło ponad 50 proc. wyborców uczestniczących w głosowaniu.
Najnowsze badanie agencji Promocija Plus wykazuje, że 55 proc. Chorwatów chce przystąpienia kraju do UE, 33 proc. jest przeciw, a 11 proc. jest niezdecydowanych. Oznaczałoby to, że wejście do Unii poprze ok. 60 proc. uczestników głosowania, a dokładny wynik zależy od frekwencji - tłumaczyła w rozmowie z PAP Visznja Samardżija, szefowa wydziału integracji europejskiej z Instytutu Stosunków Międzynarodowych (IMO) w Zagrzebiu.
- Oczekiwałam, że dzięki kampanii informacyjnej zdołamy to poparcie podnieść na wyższy poziom - przyznała. Według niej niewielu jest zdecydowanych eurosceptyków. - Jest mnóstwo ludzi, którzy nie zajmują twardego stanowiska. Mają dylematy, zastanawiają się, czy nie należy trochę poczekać, dać więcej czasu na informowanie - oceniła.
- Zdrowy rozsądek podpowiada, by nie wskakiwać do statku, który tonie. Poczekajmy, zobaczmy, czy statek, zwany UE, utonie, czy utrzyma się na powierzchni - taką metaforą wyraził często przywoływane obawy prof. Branimir Lukszić ze Splitu.
W debatach podkreśla się również, że Chorwaci nie mają ochoty na przynależność do jakiejkolwiek grupy zaledwie po 20 latach niepodległości, zwłaszcza że obawiają się zdominowania swego niewielkiego, 4,5-milionowego kraju przez potężną wspólnotę.
Jednak zdaniem dr Samardżii, najbardziej nurtują ich "sprawy ekonomiczne: jak będą funkcjonować w UE, jakie będą ceny, płace; obawiają się o swój status socjalny, prawa pracownicze". Chorwaccy eurosceptycy występują głównie "przeciwko Europie jako neoliberalnemu projektowi", a kwestie wojny z lat 90. i międzynarodowego trybunału ds. zbrodni wojennych w dawnej Jugosławii, któremu musieli wydać swoich generałów, pozostają już z tyłu.
- Sytuacja w Europie jest znacząco inna niż kilka lat temu. Ludzie codziennie obserwują problemy Grecji, Portugalii - wskazała Samardżija. Poza tym Chorwaci - powiedział PAP Hrvoje Butković, też z IMO - "są rozczarowani polityką jako taką" po aferach korupcyjnych, których ujawnienie sprawiło, że były premier Ivo Sanader trafił do więzienia. W rezultacie, w wyborach z 4 grudnia władzę straciła konserwatywna Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (HDZ), która - z trzyletnią przerwą - rządziła krajem przez 17 lat. "Mieliśmy w zeszłym roku tzw. demonstracje z Facebooka, gdy obywatele zwoływali się przez internet, na wzór ruchu Occupy. Udział w nich nie był masowy, ale trwały tygodniami. (...) Stanowisko obywateli przeciwko elitom politycznym przenosi się teraz na referendum" - ocenił Butković, przyznając, że w Chorwacji istnieje podział: elity są za UE, a społeczeństwo w dużym stopniu przeciwko.
Wśród partii politycznych już od 10 lat istnieje konsensus, że integracja europejska jest priorytetem. Po wyborach do Saboru, w którym większość ma tzw. koalicja Kukuryku (od restauracji, gdzie została zawiązana) z socjaldemokratami na czele, na 150 posłów tylko jeden jest zdeklarowanym przeciwnikiem UE.
Jak podkreślają zapraszani do licznych debat ambasadorowie państw UE, wynik referendum jest też ważny dla Unii Europejskiej. Odrzucenie członkostwa przez Chorwatów byłoby dla UE sygnałem ostrzegawczym, że utraciła siłę przyciągania, i miałoby wpływ na stabilność w regionie - tłumaczył chorwackim studentom polski ambasador Wiesław Tarka. Poza tym Chorwacja jest potrzebna Unii jako przykład dla regionu - dodaje Samardżija.
Na kilka dni przed referendum zewsząd w kraju płyną ostrzeżenia przed konsekwencjami głosowania na "nie". Niektórzy ekonomiści straszą, że gospodarkę, która już trzy lata z rzędu przeżywa recesję, czeka krach. Gorącą krytykę ściągnęła na siebie minister spraw zagranicznych i europejskich Vesna Pusić, która w radiu ze zniecierpliwieniem oznajmiła, że w takim wypadku "zabraknie na emerytury". Chorwacja liczy na 3,5 mld euro funduszy europejskich, które może otrzymać w latach 2013-2015.
Prezydencki doradca Joszko Paro w rozmowie z PAP przyznał, że w razie negatywnego wyniku referendum "będzie ciężko". "Przede wszystkim spadnie rating kredytowy Chorwacji, bo to jest kwestia wizerunku" - zaznaczył. Lecz jego zdaniem nie ma mowy o krachu.
"To błędny sposób komunikowania wartości europejskich. Mówiąc długofalowo, dla nas największą wartością nie są środki z funduszy europejskich, ale zmiana koncepcji podejścia do polityki rozwojowej" - oceniła Visznja Samardżija, wskazując, że chodzi m.in. o transparentność wydawania pieniędzy i nadzór. "Fakt, że jesteśmy w trudnej sytuacji, ale nie można nas porównywać z państwami w głębokim kryzysie, jak Grecja, Włochy czy Portugalia, choć spóźniamy się z reformami strukturalnymi" - zastrzegła.
Jeśli Chorwaci zagłosują w niedzielę "tak", a wszystkie kraje UE sprawnie przeprowadzą ratyfikację traktatu akcesyjnego podpisanego za polskiej prezydencji, Chorwacja wejdzie do Unii Europejskiej jako 28. kraj 1 lipca 2013 roku. Będzie drugim, po Słowenii, krajem UE wśród byłych republik wchodzących niegdyś w skład Jugosławii.