Chiny to światowa ekstraklasa w budowaniu tzw. soft power, czyli - cytując autora tego pojęcia, amerykańskiego politologa Josepha Nye'a - subtelnym sprawianiu, by inni chcieli tego samego wskutek niewymuszonego wyboru. Państwo Środka wykorzystuje w tym celu swoją gospodarkę, kulturę, sport, a nawet naukę. O politycznym wpływie tej ostatniej mogły się przekonać w minionej dekadzie państwa naszego regionu, w tym Polska. Jeśli spojrzeć bliżej, zauważymy, że chiński smok z łatwością rozpostarł swoje potężne skrzydła nad naszą częścią Europy. Co gorsza, w Polsce mało kto zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie to już ma i jakie może mieć w przyszłości. Współpraca z reżimem 617 - właśnie tyle dwustronnych umów obowiązuje aktualnie między polskimi uniwersytetami i instytucjami badawczymi a ich chińskimi odpowiednikami. To wynik analizy przeprowadzonej przez Central European Institute of Asian Studies (CEIAS) w 11 europejskich krajach, z czego 10 należy do Europy Środkowo-Wschodniej. Więcej umów niż w Polsce odnotowano jedynie w Niemczech (771). Z kolei za naszymi plecami znalazły się Czechy (193), Rumunia (166), Słowacja (136), Węgry (114), Bułgaria (110), Austria (76), Litwa (61), Gruzja (54) i Łotwa (44). W Polsce CEIAS sprawdziło 121 publicznych uczelni podległych ministrowi edukacji i nauki. Wśród nich 69 ośrodków badawczych, 18 uniwersytetów, 18 uczelni technicznych, sześć uczelni rolniczych/przyrodniczych, pięć uczelni pedagogicznych, pięć uczelni ekonomicznych. Z analizy wyłączono jedynie uczelnie teologiczne i te o profilu sportowym. - Naszym celem nie było demonizowanie współpracy z Chinami jako takiej, tylko zrozumienie złożoności pewnych kwestii i zmobilizowanie opinii publicznej, żeby oceniać tego typu współpracę przez pryzmat wiedzy - mówi w rozmowie z Interią Alicja Bachulska, koordynatorka CEIAS na Polskę. - Współpracując z państwami autorytarnymi, musimy mieć więcej wiedzy i backgroundu, żeby zrozumieć implikacje tego rodzaju współpracy - podkreśla analityczka ds. Chin w projekcie MapInfluenCE i wykładowczyni w Mercator Institute for China Studies. Siedmiu Synów Obrony Narodowej Skutki współpracy z chińskimi uczelniami mogą być bardzo poważne. - Jeśli spojrzeć, co Chiny robią w skali globalnej, jest to element czegoś, co Pekin nazywa eufemistycznie siłą dyskursu i chińskiej opowieści - tłumaczy Interii Alicja Bachulska. I dodaje: - To slogany oznaczające w partyjnej retoryce promowanie narracji i nauki, które odzwierciedlają interesy partii i interesy Chin. Zauważają to jednak nieliczni, gdy Chiny oferują współpracę w jakiejś dziedzinie. Pekin do perfekcji opanował budowanie narracji o sytuacji win-win i przekonywanie zagranicznych partnerów, że jeśli współpraca z Chinami odbywa się w oparciu o obustronny szacunek, to jest całkowicie apolityczna i nieinwazyjna. - To tworzenie podbudowy intelektualnej pod postrzeganie Chin jako apolitycznej, pokojowej cywilizacji właśnie pod przebraniem Instytutów Konfucjusza czy rozmaitych programów wymiany dla młodzieży - podkreśla Bachulska. Prawdziwe problemy i zagrożenia pojawiają się jednak gdzie indziej. Chodzi o współpracę z grupą chińskich uczelni znaną jako Siedmiu Synów Obrony Narodowej. To grupa uniwersytetów technicznych, które mają bardzo bliskie powiązania z Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą. Podlegają ministrowi przemysłu i technologii informacyjnych, są bardzo hojnie finansowane przez rząd w Pekinie. Na co dzień funkcjonują w ramach tzw. fuzji cywilno-wojskowej - programu zbliżania do siebie sektorów publicznego i prywatnego w celu tworzenia technologii podwójnego zastosowania. Efekty są imponujące. 30 proc. absolwentów uczelni ze wspomnianej grupy znajduje po studiach zatrudnienie w sektorze bezpieczeństwa. Trzy czwarte pracowników państwowych chińskich firm mocno związanych z sektorem bezpieczeństwa wywodzi się właśnie z Siedmiu Synów Obrony Narodowej. Hołubione przez władze w Pekinie uniwersytety odwdzięczają się chińskiemu rządowi nie tylko na polu edukacyjnym. - Mają udokumentowane przypadki szpiegostwa technologicznego w innych państwach. W Polsce świadomość wynikającego z tego zagrożenia jest bardzo niska - ocenia koordynatorka badania CEIAS w Polsce. Potwierdzają to dane, które w rozmowie z Interią przytacza Matej Šimalčík, dyrektor wykonawczy Central European Institute of Asian Studies (CEIAS). W 193 przypadkach (31 proc.) współprac z polskimi uczelniami utrzymywane są relacje z chińskimi uczelniami o znanych powiązaniach z Armią Ludowo-Wyzwoleńczą i chińskim przemysłem obronnym. Ponadto w 205 przypadkach (33 proc.) prowadzona jest współpraca z chińskim partnerem, który ma w przeszłości szpiegostwo korporacyjne lub przemysłowe. Ze wspomnianego badania CEIAS wynika, że większość polskich uczelni technicznych współpracuje z Siedmioma Synami Obrony Narodowej. Polska Akademia Nauk w kooperacji z Pekińskim Instytutem Technologicznym otrzymała z programu SHENG ponad 2 mln zł na badania materiałów topologicznych z potencjałem zastosowania w produkcji jednostek pamięci i urządzeń do obliczeń kwantowych. Podobną sumę otrzymała Politechnika Lubelska, żeby we współpracy z Politechniką Północno-Zachodnią badać nowe źródła elektryczności. Jak podkreśla Šimalčík, Chiny są najbardziej zainteresowane współpracą z europejskimi instytucjami akademickimi w zakresie badań technologicznych i nauk przyrodniczych. - Jest to zgodne z priorytetami artykułowanymi przez Chiny we własnych dokumentach politycznych, tj. osiąganiem postępu w badaniach i rozwoju w kluczowych obszarach takich jak sztuczna inteligencja, półprzewodniki, nowe materiały czy biomedycyna, poprzez transfer technologii z zagranicy. Międzynarodowa współpraca akademicka jest do tego idealnym kanałem - opowiada ekspert. - Istnieje nieodłączne ryzyko, że część z tych technologii może mieć w chińskich rękach zastosowania militarne lub służyć do tłumienia praw człowieka - dodaje. W Wielkiej Brytanii prowadzone jest zresztą śledztwo w sprawie transferu badań w zakresie zaawansowanej technologii wojskowej takiej jak samoloty czy cyberbroń. W 2021 roku nagłośnił to "The Times". "Prawie 200 brytyjskich naukowców jest podejrzanych o nieświadomą pomoc chińskiemu rządowi w budowie broni masowego rażenia" - pisał w lutym 2021 roku dziennik. Polscy naukowcy również muszą tutaj bardzo uważać. Matej Šimalčík wskazuje, że trzy polskie instytucje naukowe (Instytut Botaniki Polskiej Akademii Nauk, Instytut Dendrologii Polskiej Akademii Nauk i Uniwersytet im. Adama Mickiewicza) utrzymują relacje z chińskimi podmiotami z siedzibą w Autonomii Sinciang-Ujgur Region. - Według niedawno przyjętych raportów ONZ Chiny dopuszczają się zbrodni przeciwko ludzkości wobec miejscowej ludności ujgurskiej. Współpraca z chińskimi podmiotami z Xinjiangu przyczynia się do prania międzynarodowego wizerunku Chin i relatywizacji dokonujących się okrucieństw - wyjaśnia. On sam miał do czynienia z bezpośrednim naciskiem ze strony chińskiej. W kwietniu 2021 roku otrzymał e-mail z pogróżkami od dyrektora Instytutu Konfucjusza na Słowacji Luboslava Štory. Wcześniej był on dyrektorem chińskiej firmy ZTE na Słowacji. "Dobrze sypiasz? Powinieneś się bardzo stresować, gdy idziesz ulicą" - brzmiała wiadomość. Šimalčík razem z innymi członkami instytutu kilka dni wcześniej opublikował wyniki badania na temat chińskich wpływów na słowackich uczelniach. Uwaga na chińskiego smoka - Żeby było jasne - nie ma nic złego w tym, że polskie uczelnie współpracują z chińskimi uczelniami. Wręcz przeciwnie. Bardzo ważną kwestią w rozwoju środowiska akademickiego są współprace międzynarodowe - mówi Interii dziennikarka, redaktorka prowadząca magazyn Spider's Web+ Sylwia Czubkowska. Autorka książki "Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę" zadaje jednak pytania: czy uczelnie wiedzą, z kim dokładnie współpracują? Na jakiej podstawie odbywa się ta współpraca? Czy zbadały potencjalne niebezpieczeństwa takiej współpracy? Te pytania są tym bardziej zasadne, że gdy CEIAS przeprowadzało swoją analizę i kontaktowało się z polskimi uczelniami i ośrodkami badawczymi, świadomość różnego rodzaju ryzyk płynących ze współpracy z chińskimi firmami czy instytucjami naukowymi była w polskim środowisku akademickim obecna. Nie można zatem mówić o całkowitym braku wiedzy na ten temat. - Świadomość jest, ale z drugiej strony nie ma jeszcze siły wewnętrznej, żeby coś z tym zrobić. Nie trzeba jednak od razu zrywać tych współprac - należy się im dokładnie przyjrzeć, przeprowadzić analizę, jakie to daje korzyści, a jakie są koszty. Jakimi ryzykami są obarczeni nasi naukowcy, którzy współpracują z Chinami. Czy są objęci czymś w rodzaju tarczy antypropagandowej? W większości uczelni nie są, dlatego, że po prostu nikt o tym nie myślał - wskazuje Czubkowska. Jak mówi, trzeba zbadać nie tylko współprace z chińskimi uczelniami, ale i prywatnymi firmami - skali tej drugiej nie znamy. Jedną z takich współprac z chińską firmą, o których wspomina Sylwia Czubkowska, jest ta, którą w 2020 roku zawarła Akademia Leona Koźmińskiego. Uczelnia razem z Huawei otworzyła dwie specjalizacje - studia z zarządzania cyberbezpieczeństwem i koordynowane przez dr hab. Aleksandrę Przegalińską studia Management and Artificial Intelligence. Po wybuchu wojny w Ukrainie i w obliczu informacji, że Huawei pomaga Rosji utrzymując stabilność sieci, uczelnia wykasowała ze swojej strony informacje o współpracy z Huawei. - Tego nie da się ukryć, istnieją informacje prasowe, komunikaty itd. Nie wycofali się z tych współprac, bo to są dobre pieniądze, które daje Huawei. Nie tylko pieniądze, ale i wsparcie eksperckie. Gwarancja, że jak się nauczysz pracy na algorytmach, które oferuje ta firma, możesz szukać wokół tego pracy. To ma uzasadnienie. Mam jednak wrażenie, graniczące z pewnością, że uczelnie nie zadają sobie za dużo pytań, jakie to ma dodatkowe koszty - mówi Czubkowska. Jej słowa potwierdza fakt, że spośród 121 polskich placówek dydaktycznych i badawczych objętych analizą CEIAS tylko jedna posiada mechanizm oceniania potencjalnego ryzyka płynącego ze współpracy z chińskimi podmiotami. Tym chlubnym wyjątkiem jest Uniwersytet Łódzki, który decyzje o współpracy z chińskimi uczelniami konsultuje z działającym w ramach uczelni Ośrodkiem Studiów Azjatyckich. Co z pozostałymi 120 uczelniami i ośrodkami badawczymi? Nie dość, że nie mają wypracowanego mechanizmu oceny ryzyka współpracy z chińskimi podmiotami, to często są też niechętne do udzielania informacji o charakterze tej kooperacji. Mowa tu zwłaszcza o sytuacjach współpracy z chińskimi firmami technologicznymi, które zdaniem autorów analizy CEIAS są traktowane jak pierwsze lepsze podmioty prywatne. To o tyle zaskakujące, że zdarzają się przypadki, w których tego rodzaju chińskie firmy sponsorują działania całych laboratoriów albo nawet ośrodków naukowych. Mglista obietnica rozwoju Dowodów łamania prawa czy narażania bezpieczeństwa narodowego (na razie) nie ma, ale niepokoi fakt, że polskie placówki z tak bezgranicznym zaufaniem podchodzą m.in. do kontaktów z instytucjami, które mają udowodnione przypadki szpiegostwa korporacyjnego czy technologicznego. - Jest wiele przykładów z całego świata, jak te związki są wykorzystywane. Średnio wierzę, że polskie uczelnie mają większą możliwość oporu przed naciskami niż Oxford czy uczelnie australijskie, gdzie działy się naprawdę poważne historie. Na czeskim Uniwersytecie Karola wybuchł skandal po tym, jak działał tam specjalny instytut ds. cyberbezpieczeństwa, który summa summarum był instytucją do odbierania dotacji z ambasady chińskiej. To się po prostu dzieje. W żywotnym interesie uczelni byłaby maksymalna transparentność i bardzo pilne przyglądanie się sytuacji - mówi Sylwia Czubkowska. - To kwestia braku świadomości - tłumaczy z kolei Alicja Bachulska. - Przeze wiele lat Chiny były postrzegane w Polsce jak źródło szans i okazji gospodarczych. Postrzeganie Chin jako Św. Mikołaja rozpoczęło się w 2012 roku, kiedy powstała platforma 16+1, a potem Nowy Jedwabny Szlak - doprecyzowuje analityczka ds. Chin. Zdaniem Bachulskiej w Polsce Chiny jeszcze do niedawna nawet w kręgach rządowych były postrzegane jako wielka szansa rozwojowa dla Polski. Miały inwestować w Polsce wielkie pieniądze, budować fabryki, a także napędzać sektor badań i rozwoju. Nijak nie pokrywało się to jednak z intencjami samych Chin. Plan Pekinu był prosty - przejmować technologie i marki w krajach bogatego Zachodu takich jak Niemcy, Francja, Włochy czy Wielka Brytania. Europa Środkowo-Wschodnia, mimo członkostwa wielu tutejszych państw w Unii Europejskiej, była dla nich mało atrakcyjnym obszarem postsowieckim, niewiele różniącym się chociażby od Bałkanów. - Samo powstanie formatu 16+1 pokazywało, że Chiny myślą o nas jako postsowieckiej przestrzeni, która należy też do globalnego południa. Przecież format 16+1 to kopia modelu, który Chińczycy wcześniej zastosowali w Afryce - wskazuje Bachulska. Kiedy zdobycie silnych wpływów na Zachodzie się nie powiodło (a na pewno nie w skali, na jaką liczył Pekin), Chiny życzliwiej spojrzały na nasz zakątek Europy. To wtedy nasiliło się zainteresowanie Chin Polską i państwami naszego regionu. Sygnał z Komunistycznej Partii Chin poszedł do władz chińskich prowincji, a od nich do poszczególnych firm czy uczelni. - Wtedy ta wielka machina ruszyła. Widać to dobrze w liczbie umów - najwięcej było ich podpisanych w połowie ubiegłej dekady, czyli kilka lat po rozpoczęciu współpracy 16+1 i tuż po uruchomieniu Nowego Jedwabnego Szlaku. Wtedy oczekiwania strony chińskiej były dość wysokie i tamtejsze podmioty musiały wykazać się zarówno przed rządami w prowincjach, jak i przed rządem centralnym, że coś robią i realizują polityczne slogany - analizuje Bachulska. Intencje Pekinu nie są już skrzętnie zamaskowane jak 10 czy 15 lat temu. Wiedzą o nich również polskie władze, które po aferze szpiegowskiej w Huawei i na prośbę Stanów Zjednoczonych ostudziły swoje relacje z Państwem Środka. W wielu obszarach współpraca dwustronna wciąż ma się jednak świetnie. Edukacja wyższa jest niewątpliwie jednym z nich. Najwyższy czas, by takim obszarom przyjrzeć się dokładniej niż dotychczas.