Do zorganizowanej kradzieży doszło w leśnym klasztorze znanym jako Wat Pa Dhammakhiri, około 180 kilometrów od stołecznego Bangkoku. Tajlandzka policja poinformowała, że w proceder, który mógł trwać od 2020 roku, zaangażowanych było siedmiu duchownych, siostra jednego z nich oraz klasztorny kierowca. Pierwszych zatrzymań dokonano w ubiegły piątek. Aresztowani zostali przełożony klasztoru, 38-letni Wutthima Thaomor, 39-letni prominentny mnich Khom Khonggaew oraz jego siostra. Początkowo całej trójce zarzucono przywłaszczenie sobie ze świątynnego skarbca co najmniej 180 mln bahtów (5,3 mln USD). Narodowe Biuro ds. Buddyzmu (NOB) i policyjny wydział ds. walki z przestępczością poinformowały, że obaj aresztowani mnisi zostali na wniosek władz wydaleni ze stanu duchownego. W toku śledztwa ustalono, że fundusze systematycznie znikały ze świątynnego konta i były deponowane na prywatnym rachunku Khoma i jego siostry. Część pieniędzy kobieta przechowywała także w swoim domu. Oskarżeni zaprzeczyli jednak, że zamierzali użyć środków do swoich prywatnych celów. Policyjny nalot na klasztor Na początku mijającego tygodnia mundurowi przeszukali teren klasztoru i znaleźli tam dużą ilość gotówki, złoto, biżuterię, ornamenty oraz amulety. Niektóre z drogocennych przedmiotów były ukryte w prywatnych kwaterach mnichów, a złote sztabki znaleziono zakopane nieopodal świętego przybytku. W czasie akcji policjanci zatrzymali pięciu kolejnych mnichów oraz świątynnego kierowcę. Według śledczych nie tylko uczestniczyli oni w defraudacji, ale już po aresztowaniu trójki liderów szajki próbowali ukryć część łupu. Ostatecznie łączną wartość skradzionych pieniędzy i kosztowności oszacowano na 300 mln bahtów (8,9 mln USD). Klasztor Wat Pa Dhammakhiri należał do najbogatszych w Tajlandii. Jak donoszą miejscowe media, przyczyniła się do tego działalność Khoma. Były już mnich od 2021 roku zdobył dużą popularność, głosząc kazania i organizując sesje medytacyjne. Wśród jego uczniów i uczennic byli wysoko postawieni politycy, wojskowi oraz milionerzy, którzy zostawiali w świątyni niezwykle hojne datki. Sąd odmawia kaucji, media komentują Sąd w Bangkoku odmówił zwolnienia za kaucją głównych podejrzanych, argumentując, że istnieje duże ryzyko ich ucieczki. Jak dodał, działalność szajki podkopała społeczne zaufanie do buddyjskiego duchowieństwa. Sprawa odświeżyła dyskusję na temat potrzeby reform buddyjskiej hierarchii i jej ściślejszej kontroli. Niektórzy komentatorzy wzywają do zwiększenia zewnętrznego nadzoru nad działalnością tajskich świątyń i większej przejrzystości ich finansów. Jak napisał dziennik "Bangkok Post", choć teoretycznie świątynie muszą składać roczne raporty finansowe, to większość z nich ignoruje ten obowiązek, a władze w żaden sposób na to nie reagują. Gazeta zauważyła też, że obowiązujące w zgromadzeniach prawo pozostawia opatom świątyń i klasztorów wolną rękę zarówno w zarządzaniu ich finansami, jak i podległymi sobie mnichami, co daje pole do korupcji i nadużyć władzy. Duchowni z wyrokami Ponad 90 proc. mieszkańców Tajlandii to wyznawcy buddyzmu szkoły therawada, a mnisi są tam tradycyjnie bardzo szanowani. W ostatnich dekadach dochodzi jednak do wielu skandali z udziałem miejscowego kleru. Tajlandzkie sądy skazują duchownych nie tylko za defraudacje, ale także za posiadanie narkotyków, gwałty, a nawet zabójstwa. W 2017 roku znany z wystawnego stylu życia mnich Wirapol Sukphol usłyszał wyrok 114 lat więzienia za oszustwa, pranie pieniędzy i przestępstwa komputerowe. Trzy lata później przełożony świątyni na północnym wschodzie kraju został skazany na karę śmierci za zabójstwo ciężarnej kobiety. Pod koniec 2022 roku media obiegła zaś informacja, że niewielka świątynia w północnej części Tajlandii pozostała bez duchownych, gdy pięciu urzędujących tam mnichów zostało aresztowanych pod wpływem metamfetaminy. Tomasz Augustyniak