We wtorek rano ponad milionowe miasto Chiang Mai w północnej Tajlandii miało niemal najgorsze powietrze na świecie. Według szwajcarskiej platformy IQAir tego poranka gorzej oddychało się tylko w stolicy Nepalu, Katmandu. Jeszcze niedawno tajlandzkie miasto zajmowało w rankingu pierwsze miejsce, a w połowie kwietnia stężenie zawieszonych w powietrzu pyłów PM 2,5 ponad 30-krotnie przekraczało tam normy Światowej Organizacji Zdrowia. Efektem złej jakości powietrza są spadające przychody z turystyki i przeciążenie miejscowych szpitali. Miejscy aktywiści mówią, że smog skraca życie mieszkańców regionu nawet o pięć lat. Północna Tajlandia od kilku lat mierzy się z narastającym problemem sezonowego smogu. Ma to związek z postępującymi zmianami klimatu i przestawieniem się miejscowych rolników na nowe rodzaje upraw. Powietrze staje się gęste od dymu na początku roku, w miarę jak kończą się deszcze, robi się gorąco, a właściciele pól zaczynają je masowo wypalać. W czasie suchej i bezwietrznej pogody w środkowej i północnej części kraju wybuchają też pożary lasów. Czytaj też: Smog w starożytnym Rzymie. Zanieczyszczenia przekroczyły dzisiejsze limity Praca z domu, kolejki w szpitalach W 2019 roku Chiang Mai - przyciągające gości swoją historią, cenami niższymi niż w kurortach na południu i dostępem do górskich szlaków - odwiedziło prawie 11 mln turystów. W tym roku, mimo szczytu sezonu, wczasowiczów widać niewielu. Regionalne stowarzyszenie hotelarzy poinformowało, że w ubiegłym tygodniu w mieście zajętych było tylko 45 proc. pokoi hotelowych. Jak mówi Interii mieszkający w Chiang Mai fotograf Jittrapon Kaicome, już od lutego powietrze ma tam ostry, duszący zapach. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, wyjechali z tej części Tajlandii, żeby przeczekać sezon wypalania pól gdzie indziej. - To norma już od kilku lat. Wielu zamożniejszych mieszkańców, także ekspatów, wyjeżdża na południe albo do innych krajów. Ale dotyczy to tylko tych, którzy mogą pracować zdalnie i nie mają zobowiązań rodzinnych. Pozostałym pozostaje praca z domu i maski przeciwpyłowe - mówi Jittrapon. Na początku kwietnia lokalne władze wezwały mieszkańców do unikania przebywania na zewnątrz, a pracodawców - do umożliwienia pracownikom pracy z domu. Zamknięto przedszkola, które nie są wyposażone w klimatyzację i funkcjonujące na wolnym powietrzu siłownie. Gubernator prowincji zwrócił się do właścicieli restauracji i obiektów rozrywkowych o zapewnienie klientom klimatyzowanych pomieszczeń. Sytuacja jest co najmniej tak samo zła w innych prowincjach na północy Tajlandii, takich jak Chiang Rai i Mae Hong Son. Miejscowe media ostrzegają, że w wielu regionach poziom groźnych dla zdrowia pyłów PM 2,5 wielokrotnie przekracza dozwolone normy. Uniwersytecki szpital Maharaj Nakorn w Chiang Mai poinformował, że w pierwszym kwartale tego roku ponad 12 tys. pacjentów szukało tam pomocy lekarskiej w związku z kłopotami z oddychaniem. Ludzie zgłaszają się z objawami astmy, infekcjami górnych dróg oddechowych, zapaleniem spojówek i chorobami płuc. Pozywają premiera Główną przyczyną sezonowego smogu jest powszechne wypalanie pól i pożary lasów. Sytuację pogarsza brak deszczu oraz sucha i gorąca pogoda - temperatury w regionie przekraczają obecnie 40 stopni. Choć z zanieczyszczonym powietrzem boryka się także sąsiedni Laos i Birma, to wielu Tajów widzi systemowe przyczyny problemu w stołecznym Bangkoku i wśród tamtejszych politycznych elit. W połowie kwietnia blisko 1700 mieszkańców, wśród nich aktywiści i wykładowcy miejscowego uniwersytetu, pozwało za smog premiera i dwie rządowe agencje. Obwiniają władze, że te nie zrobiły wystarczająco dużo, żeby zwalczyć przyczyny corocznego tworzenia się toksycznej mgły. Pogorszenie się jakości powietrza zbiegło się w czasie ze wzrostem popytu na mięso i pasze dla zwierząt, a to z kolei - z masowym przechodzeniem drobnych rolników z upraw ryżu na maniok, trzcinę cukrową i kukurydzę. Według miejscowego oddziału organizacji Greenpeace od 2015 do 2019 roku pod uprawy tej ostatniej wycięto 1,7 mln hektarów tajlandzkich lasów. Producenci pasz kuszą rolników dobrymi cenami, oferując im nasiona i nawozy. Oczekują szybkich i wysokich plonów, a dla właścicieli pól najtańszym sposobem oczyszczenia farm po żniwach jest ich wypalanie. Brak woli politycznej Wśród korporacji przyczyniających się do sezonowego wypalania pól eksperci i aktywiści wymieniają przede wszystkim CP Group - największego na świecie producenta pasz. Korporacja rocznie produkuje ponad 27 tys. ton karmy dla świń, ryb i drobiu. Do wypalania pól przyczyniają się także producenci cukru: firmy Mitr Phol i KKSL, które działają także w Kambodży i Laosie. Dr Danny Marks, specjalista od polityki dotyczącej środowiska w Dublin City University już dwa lata temu napisał w analizie dla dziennika "Bangkok Post", że w Tajlandii brakuje politycznej woli, by wpłynąć na właścicieli tych przedsiębiorstw. "Tajlandzcy liderzy mogliby znaleźć sposób na zawstydzenie tych firm i ukaranie ich, co skłoniłoby je do redukcji wypalania" - napisał. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że zamożni tajscy biznesmeni hojnie finansują miejscowe partie polityczne. Te nie chciałyby z kolei stracić patronów zaledwie na kilka tygodni przed zaplanowanymi na maj wyborami. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak