Białoruska propaganda straszy agresją z Polski. "Nie będzie łatwo"
- Po rozmieszczeniu rosyjskiej taktycznej broni jądrowej na Białorusi Polska zdała sobie sprawę, że nie da się tak po prostu wziąć Białorusi w swoje ręce. Stąd ta histeryczna reakcja - twierdzi Igor Sziszkin, propagandysta reżimu z Mińska, przedstawiciel Instytutu Krajów WNP. To kolejny głos wieszczący rzekomy plan agresji Polski na Białoruś.

W rozmowie z państwową agencją Belta "ekspert" odnosił się do polityki polskich władz wobec reżimu Alaksandra Łukaszenki.
Jego zdaniem, jedynie bliska współpraca z Rosją i ściągnięcie do kraju broni jądrowej, może powstrzymać "agresywne plany Polski".
- Agresywne Plany Polski wobec Białorusi były, są i będą. Transfer broni jądrowej pokazał, że Polakom nie będzie łatwo. wszystko się zmienia - przekonuje Sziszkin.
- Po rozmieszczeniu rosyjskiej taktycznej broni jądrowej na Białorusi Polska zdała sobie sprawę, że nie da się tak po prostu wziąć Białorusi w swoje ręce. Stąd ta histeryczna reakcja - dodaje.
Grupa Wagnera na Białorusi
Propagandysta zwrócił także uwagę na reakcję Polski po informacjach o relokacji najemników Grupy Wagnera na Białorusi. Według reżimowych mediów, jak i samego Alaksandra Łukaszenki, ich obecność to wzmocnienie obronności kraju.
Zdaniem Sziszkina, polscy politycy zdają sobie sprawę, że ich plan agresji może się teraz nie udać.
- W Polsce podnieśli krzyk, aby wybić dodatkowe fundusze i dostawy broni kosztem Amerykanów lub Niemców. Polacy wpadli w furię, że Wagner rzekomo będzie pod Warszawą, więc potrzebne jest dodatkowe uzbrojenie i sprzęt wojskowy - podkreśla.
W rozmowie pojawił się także, dobrze znany propagandowy wątek, rzekomych map, które mają być sprzedawane w polskich sklepach, gdzie Białoruś jest częścią Rzeczpospolitej.
- Dawno temu Alaksandr Grigoriewicz Łukaszenka mówił o mapach Polski w jednym ze swoich wystąpień. Na tych mapach, które były sprzedawane w polskich sklepach, część terytorium Białorusi była częścią Polski. To było na długo przed specjalną operacją wojskową i zamachem stanu w Kijowie - stwierdził propagandysta, który nie zaprezentował żadnych dowodów na istnienie "popularnych" broszur.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!