Prezydent Aleksander Łukaszenka nazwał opozycyjnych liderów "tchórzami". Dwie największe partie opozycji wezwały Białorusinów, aby zamiast do lokali wyborczych poszli na grzybobranie czy połowili ryby. Ich zdaniem, oddawanie głosu nie ma sensu, bo i tak do parlamentu dostaną się zwolennicy Łukaszenki. Szefowa Centralnej Komisji Wyborczej poinformowała, że głosowało trzy czwarte wyborców (74,3 proc.), a według wstępnych danych wybrano 109 deputowanych do Izby Reprezentantów, izby niższej parlamentu. Nie został wybrany deputowany tylko w jednym okręgu wyborczym - w obwodzie homelskim. - Tam wybory były ważne. Jednak o mandat deputowanego ubiegała się tylko jedna osoba, która nie uzyskała poparcia absolutnej większości głosów wyborców. W wyniku w danym okręgu trzeba będzie przeprowadzić powtórne wybory - powiedziała Jarmoszyn. Na Białorusi deputowani do parlamentu są wybierani według ordynacji większościowej. Aby wybory były ważne, w danym okręgu musi zagłosować ponad połowa wyborców. Pytana, czy został wybrany jakikolwiek opozycyjny kandydat, odpowiedziała, że wątpi by tak było. - Oni są tchórzami, którzy nie mają nic do powiedzenia ludziom - oświadczył prezydent Łukaszenka, rozmawiając z dziennikarzami po głosowaniu. Opozycyjne ugrupowania Białoruski Front Ludowy i Zjednoczona Partia Obywatelska wezwały do bojkotu wyborów w proteście przeciwko przetrzymywaniu więźniów politycznych i oszustwom wyborczym. Jednak już w pierwszych godzinach głosowania frekwencja wśród studentów, żołnierzy i policjantów wyniosła 26 procent i nigdy ważność głosowania nie była zagrożona. Liczący 110 miejsc parlament białoruski za rządów Łukaszenki składa się przede wszystkim z kandydatów "niezależnych", niewielu z nich ma związki z partiami politycznymi. Jako posłowie rzadko wykazują inicjatywę. Wysoka frekwencja posłuży zapewne prezydentowi Łukaszence do zaprezentowania wyborów jako sukcesu. Jednak zachodni obserwatorzy twierdzą od 1995 roku, że wybory na Białorusi nie spełniają standardów demokratycznych, nie są wolne i sprawiedliwe. OBWE wysłała na Białoruś 330 obserwatorów i dzisiaj mają się oni wypowiedzieć na temat ich przebiegu. Aleksander Łukaszenka pytany o możliwość nieuznania przez Zachód wyników głosowania, odparł: "Nie robimy wyborów dla Zachodu". Stosunki reżimu Łukaszenki ze Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską nigdy nie były dobre, a jeszcze się pogorszyły po wyborach prezydenckich w grudniu 2010 roku, podczas których został ponownie wybrany na najwyższy urząd w państwie. Doszło wówczas do masowych protestów, aresztowano wielu oponentów dyktatora. Niektórzy z nich emigrowali.