Sześć najważniejszych ugrupowań opozycyjnych postanowiło zbojkotować wybory i wycofało swoich kandydatów. W efekcie, nowy parlament będzie zdominowany przez ludzi prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Frekwencja w głosowaniu przedterminowym w wyborach do niższej izby białoruskiego parlamentu, Izby Reprezentantów, wyniosła 25,9 proc. - poinformował sekretarz Centralnej Komisji Wyborczej (CKW) Mikałaj Łazawik. Oznacza to, że w tym roku w głosowaniu przedterminowym, które trwało od wtorku do soboty, wzięło udział więcej osób niż przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi w 2008 r. Wówczas przedterminowo głosowało 23,1 proc. wyborców. Na Białorusi nie można głosować poza miejscem zameldowania; wyjątkiem jest pobyt za granicą. Według CKW głosowanie przedterminowe ułatwia oddanie głosu wyborcom, jednak zdaniem obserwatorów stwarza pole do nadużyć. Organizacje broniące praw człowieka podkreślają, że przed odbywającymi się dzisiaj wyborami białoruskie władze zatrzymały wielu dysydentów. Kary więzienia odbywa obecnie 11 opozycjonistów. Według zachodnich obserwatorów od momentu przejęcia władzy przez Łukaszenkę w 1994 roku, Białoruś nie przeprowadziła ani jednych wolnych i uczciwych wyborów. Eurodeputowany i były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal nie ma wątpliwości, że na Białorusi nie ma już nawet pozorów demokracji. W rozmowie z Polskim Radiem Kowal powiedział, że słowa "wybory" należy w tym kontekście używać ostrożnie, by nie sprawiać wrażenia, że na Białorusi są pozory normalności. - W tym roku będą wybory w Gruzji, na Litwie i na Ukrainie. A na Białorusi to jest po prostu reżimowa instalacja - powiedział Kowal. Niezależni obserwatorzy informowali, że do fałszerstw wyborczych dochodziło już w czasie przedterminowego głosowania w ostatnich dniach. Pojawiły się informacje o przymuszaniu do głosowania studentów oraz o tak zwanych karuzelach, czyli grupach osób głosujących po kilka razy.