Amerykanie wybierają prezydenta i nowy Kongres
Dzisiaj rano rozpoczęło się w USA głosowanie w wyborach prezydenckich i do Kongresu. O Biały Dom ubiegają się: kandydat Partii Demokratycznej Barack Obama i kandydat Partii Republikańskiej John McCain.
Oczekuje się największej w historii kraju frekwencji wyborczej, znacznie przewyższającej średnią 50-55 procent w kilku poprzednich wyborach prezydenckich. Wskazuje na to rekordowa liczba zarejestrowanych w tym roku do głosowania i ogromna frekwencja w głosowaniu przedterminowym. Około jednej trzeciej Amerykanów głosowało przed 4 listopada.
Niezwykłe zainteresowanie tegorocznymi wyborami przypisuje się głównie kandydaturze Obamy - pierwszego czarnoskórego kandydata głównej partii, który zainspirował miliony ludzi, zwłaszcza młodych.
W stanie Wirginia - jednym z tzw. swing states, stanów wahających się między obu kandydatami, a więc takich, od których zależeć może wynik wyborów - lokale do głosowania otwarto o godz. 6 rano czasu lokalnego (12 czasu polskiego). Już przed ich otwarciem czekały na zewnątrz długie kolejki.
Grupy wyborców zwróciły się w Wirginii do sądu o przedłużenie godzin otwarcia lokali poza ustaloną godz. 19 (1 nad ranem czasu polskiego), ale sąd się na to nie zgodził.
W godzinach popołudniowych i wieczornych następuje zwykle spiętrzenie frekwencji, ponieważ Election Day (dzień wyborów, który przypada zawsze w pierwszy wtorek listopada) jest w USA normalnym dniem pracy i tylko niektóre firmy i instytucje zwalniają pracowników na pewien czas w godzinach pracy, aby mogli zagłosować.
Barack Obama z rodziną oddał głos w Chicago na krótko przed 9 rano (15 czasu polskiego), po czym udał się na spotkanie z wyborcami w Illinois. Ordynacja wyborcza w USA nie zabrania prowadzenia kampanii nawet w dniu głosowania.
John McCain także planuje na wtorek spotkania ze swoimi zwolennikami.
Uwaga obserwatorów skupia się na około piętnastu stanach wahających się, a głównie na Ohio, Florydzie i Pensylwanii, gdzie wygrana daje zwycięzcy największą (spośród "swing states") liczbę głosów elektorskich.
W poniedziałek, w przeddzień głosowania, obaj kandydaci prowadzili gorączkową finalną kampanię, w ciągu jednego dnia odwiedzając po sześć stanów.
Obama spotkał się wczoraj wieczorem z około 20 tysiącami swoich zwolenników w Manassas w Wirginii, dalekim przedmieściu Waszyngtonu licznie zamieszkanym przez imigrantów. Podziękował wyborcom w całym kraju za poparcie i wezwał do licznego udziału w głosowaniu.
- To nasz ostatni wiec. Po ośmiu latach zgubnej polityki prezydenta Busha dzieli nas tylko jeden dzień od dokonania zmiany w Ameryce - powiedział.
- Jeśli Obama wygra, przyniesie to bardzo pozytywną percepcję USA na świecie, czego świat bardzo potrzebuje. Pomoże to zakończyć wojnę w Iraku i ewentualnie zapobiec przyszłym kosztownym wojnom z innymi krajami. To zaś może również ogromnie pomóc amerykańskiej gospodarce, bo pozwoli oszczędzić wielkie sumy pieniędzy - powiedział po wiecu Siani Kayani, imigrant z Tanzanii.
Wcześniej tego samego dnia Obama otrzymał wiadomość o śmierci swojej babki, Madelyn Dunham, która zmarła na raka na Hawajach w wieku 86 lat. Dunham i jej mąż, rodzice matki Obamy, Ann Dunham, wychowywali go przez wiele lat, kiedy matka studiowała, a potem pracowała w Indonezji, prowadząc tam badania antropologiczne.
Obama był z babką bardzo związany i tydzień temu przerwał na dwa dni kampanię wyborczą, aby odwiedzić umierającą kobietę. Kiedy na jednym z wieców podzielił się wiadomością o jej śmierci, na jego twarzy ukazały się łzy.
INTERIA.PL/PAP