Paweł Stawarz siedzi przy stole. Sięga do kieszeni marynarki po telefon, odbiera i rzuca do rozmówcy, że oddzwoni. Urządzenie dzwoni co jakiś czas. Postawny mężczyzna uśmiecha się i przegląda leżące przed nim kartki. Siedzimy w sali obrad urzędu gminy Jodłownik, ta mieści się na pierwszym piętrze. To tutaj zaczęła się samorządowa przygoda Stawarza. Jako młody chłopak w 1998 r. został radnym gminy, a od lutego 2001 r. jest wójtem. Był to jeszcze czas, kiedy o tym, kto będzie stał na czele urzędu, decydowali radni. Stawarzowi udało się najpierw doprowadzić do odwołania wcześniejszej wójt, a potem przekonać radnych do swojej osoby. Od tamtych wydarzeń minęło ponad 23 lata. Wybory samorządowe. W tej gminie wszystko jest jasne Gmina Jodłownik leży w woj. małopolskim na pograniczu Beskidu Wyspowego i Pogórza Wielickiego niedaleko Limanowej. Mieszka tutaj ponad 8 tys. mieszkańców. Przejeżdżając przez kolejne wsie wchodzące w skład gminy (jest ich łącznie 12) mijamy domy otoczone zielonymi polami. Jodłownik, jak i sąsiednie gminy to zagłębie sadownictwa. Jabłoń o trzech konarach znalazła się także w herbie miejscowości. - Taka sytuacja, kiedy jestem jedynym kandydatem, powtarza się już po raz trzeci - mówi Stawarz. W ostatnich wyborach wójt miał dwoje kontrkandydatów. Wygrał w pierwszej turze, uzyskując ponad 51 proc. głosów. - Myślę, że dlatego teraz nie mam kontrkandydata, bo to, co obiecaliśmy zrealizować, zrealizowaliśmy. Kluczem do sukcesu jest słuchanie mieszkańców i realizacja tego czego sobie życzą. W małej miejscowości wójtem jest się całą dobę. Ludzie nawet po kościele podchodzą i mówią o różnych problemach, czasem przychodzą do domu - opowiada. Na pytanie, czy zamierza robić kampanię wyborczą, Stawarz odpowiada, że nie. Nie wywiesi żadnego plakatu wyborczego, nie wręczy żadnej ulotki z obietnicami. - Przygotowałem takie podsumowanie, w którym opisałem, co udało się zrobić oraz zamieściłem zdjęcia inwestycji - mówi. Broszurka, którą zamierza wręczyć każdemu z mieszkańców, liczy około 60 stron. Na pierwszej jest zdjęcie Stawarza, a nad jego głową napis: "Z dobrym gospodarzem pewne jutro". Na dole strony wzór karty wyborczej, na której trzeba będzie zaznaczyć, czy popiera się obecnie urzędującego wójta, czy też nie. - Startuje się w wyborach, żeby wygrać - mówi Stawarz. Nie ma obaw o poparcie mieszkańców. "Nie politykować" Rada gminy Jodłownik liczy 15 miejsc. Dokładnie tylu kandydatów zgłosiło się do startu w wyborach. Skład rady jest już znany, choć do wyborów pozostały dwa tygodnie. Maria Kapera, obecna przewodnicząca rady i kandydatka wyborach, żałuje, że nie ma kontrkandydata. - Dla mnie nie jest to do końca komfortowa sytuacja. Cieszę się, będę dalej pracować dla mieszkańców, jednak jeśli byłby kontrkandydat, to wtedy miałabym lepszy odbiór tego, co ludzie o mnie myślą. A poza tym rywalizacja powoduje, że człowiek jest jeszcze bardziej kreatywny i jeszcze bardziej się stara - mówi. W najbliższej kampanii wyborczej plakatu wyborczego nie powiesi. - Zresztą u nas jest taki zwyczaj, że nawet jak w ostatnich wyborach był kontrkandydat, to nikt baneru nie wywiesił. Prowadziliśmy kampanię rozmawiając z mieszkańcami - dodaje. Co jej zdaniem spowodowało, że w Jodłowniku wynik wyborów do rady jest rozstrzygnięty jeszcze przed wyborami? - Myślę, że powodów jest kilka. Zauważam, że ogólnie coraz mniej jest ludzi, którzy chcą działać społecznie. Choć to jest taka ogólna uwaga. Jeśli chodzi o naszą gminę, to od lat skład gminy jest podobny. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że słuchamy ludzi i staramy się w miarę możliwości realizować ich prośby. Nie oznacza to, że nie ma między nami sporów. Niektóre rozmowy, szczególnie te na komisjach potrafią być burzliwe. Jednak co najważniejsze, nie politykujemy - uważa Kapera. Wybory 2024: Szkoła to centrum kulturowe Odwiedzam kilka inwestycji, o których mówią wójt, przewodnicząca, mieszkańcy. Wilkowisko to największa wieść w gminie, zamieszkuje ją ponad tysiąc osób. Szkoła i niedawno wybudowana hala sportowa jest oczkiem w głowie wójta. Teren otoczony jest płotem, przed budynkiem znajduje się boisko piłkarskie z równą zieloną nawierzchnią. Elewacja szkoły została odnowiona, a na jej tyłach niedawno powstała hala sportowa. Obok niej znajduje się plac zabaw z różnymi urządzaniami dla najmłodszych. - Patrząc na ostatnie dwie dekady, zmieniło się wszystko - mówi jeden z mieszkańców Wikowisk. - Szkoła to nie tylko miejsce dla dzieci, ale też takie centrum dla mieszkańców. Tutaj można przyjść po godzinach z dziećmi na plac zabaw, tutaj spotykają się mieszkańcy na różnych imprezach - wymienia mężczyzna. Stawarz chwali się, że podczas reformy szkolnictwa żadna szkoła na terenie gminy nie została zamknięta. - To jest centrum życia każdej wsi. Rano uczą się dzieci, wieczorem spotykają pani z kół gospodyń, są imprezy z okazji dnia babci i tak dalej. Zamknięcie szkoły, oznacza koniec życia kulturalnego w wiosce - wyjaśnia wójt. I dodaje. - Pracujemy nad zmianą planu zagospodarowania przestrzennego. Zamieniliśmy, na prośbę mieszkańców, działki rolne na budowlane. Wybudować będzie można 700 nowych domów, w każdym z nich zamieszkają co najmniej po dwie osoby, a to dodatkowe 1,4 tys. mieszkańców. To są osoby młode, które chcą u nas mieszkań, będą miały dzieci, one będą korzystać z tej infrastruktury, którą tworzymy. Tymczasem prócz hali w Wilkowisku, powstaje kolejna w Jodłowniku. Wiele dróg w gminie rzeczywiście jest wyremontowanych, w centrum Jodłownik powstało boisko piłkarskie, dotowana jest ochotnicza straż pożarna, a część gminy została już skanalizowana. Milionowe długi i życie na kredyt Tymczasem, jak wynika z ustaleń dziennikarzy portalu Limanowa.in, gmina zadłużona jest na 45,2 mln zł. Żeby sfinansować deficyt budżetowy w 2023 r., wójt - za zgodą rady - wziął 10 mln zł kredytu. Część z tej kwoty poszła na spłatę wcześniejszego zadłużenia. Z ustaleń Limanowa.in wynika, że do końca 2027 r. gmina spłaci tylko 0,5 proc. z 10 mln zł. To ten sam rok, w którym Stawarz zakończy ostatnią kadencję (tak mówią obecne przepisy - przyp. red.) i przestanie być wójtem. Reszta zadłużenia będzie musiała być spłacona przez następcę Stawarza. - Jesteśmy gminą wiejską, gdzie nie mamy dużych wpływów. Żeby pozyskać środki zewnętrzne, musimy mieć przygotowany dobry projekt oraz mieć część wkładu własnego, żeby dostać pieniądze unijne czy jakieś wsparcie rządowe. Jednak wydajemy to wszystko na inwestycje - mówi Stawarz. O gminie rozmawiamy z dziennikarzami Limanowa.in, największego w regionie portalu. - Uważam, że "fenomen" gminy Jodłownik nie jest związany z dobrym zarządzaniem gminą, lecz "zasobami" wyborczymi. Sytuacja finansowa gminy nie pozostawia złudzeń, lecz sprytna budowa "kontaktów" stworzona przez władze powoduje, że nikt nawet nie próbuje stawać do walki o zmianę władzy - mówi Jakub Toporkiewicz, z portalu. - Gmina bardzo umiejętnie potrafi się dogadać z każdym obozem rządzącym, dzięki czemu każdy problem jest "rozwiązywany" szybko i bezboleśnie. W innych gminach tak łatwo nie jest. Przykładem niech będzie przekazanie spora część majątku gminy (szkoły, ośrodek zdrowia, sieć kanalizacyjna, wodociągowa czy ujęcia wody) na rzecz stworzonej spółki gminnej, na którą rada gminy nie ma żadnego wpływu, a jedynie wójt. Kolejnym tematem to sprzedawanie terenów gminy "nie na zawsze", czyli sprzedaż terenów firmom, które gmina od nich kolejno dzierżawi, a później odkupuje, uzyskując jednak na kilka lat miliony złotych w budżecie. Wszystko to przypomina kredyt, ale w świetle prawa nim nie jest, więc nie wlicza się to do wskaźnika zadłużenia. W planach finansowych gmina kolejno "zapominała" zabezpieczyć pieniądze na odkup tych działek, ale wszystko jest "ok", chociaż scenariusz ten jest bardzo podobny do tego z gminy Raciechowice, która stała nad finansową przepaścią - dodaje dzienniarz. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl