Jak się nie umie czytać badań - to się przegrywa wybory. Proste [OPINIA]
Nie, exit poll się nie pomylił. Pytanie jest inne: jak krajem chce rządzić partia, która nie ogarnia, czym jest błąd statystyczny? - pisze dla Interii dr Jan Radomski, socjolog na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.

Dwa tygodnie temu napisałem tekst dotyczący tego, czym są sondaże wyborcze i dlaczego (wbrew obiegowej opinii) wcale nie myliły się przed pierwszą turą wyborów. Przytaczałem wtedy opinie Roberta Mazurka czy Romana Giertycha. Sytuacja z niedzieli pokazuje jednak, że jest jeszcze gorzej: jak krajem chce rządzić partia, która nie ogarnia, czym jest błąd statystyczny?
Szanse nieco większe niż przy rzucie monetą
W niedzielę o 21:00 trzy telewizje informacyjne podały następujący wynik: Rafał Trzaskowski - 50,3 proc., Karol Nawrocki - 49,7 proc. Tak wynikało z exit pollu, który Ipsos przeprowadził dla Polsatu, TVP oraz TVN. Minimalnie inny był wynik analogiczne badania, które Ogólnopolska Grupa Badawcza zrobiła dla TV Republika.
Czego wtedy tak naprawdę się dowiedzieliśmy? Tego, że wynik kandydata Platformy Obywatelskiej będzie wynosił pomiędzy 48,3 proc. a 52,3 proc., a Prawa i Sprawiedliwości - pomiędzy 47,7 proc. a 51,7 proc.
Wystarczy spojrzeć na oficjalne wyniki wyborów, żeby stwierdzić, że exit poll się nie pomylił.
Rację ma Łukasz Pawłowski, prezes OGB, który w rozmowie z press.pl powiedział: "Odpowiedzialność spada na sztab kandydata, który nie powinien od razu ogłaszać zwycięstwa, tylko zwrócić uwagę, że to praktycznie remis".
Po prostu w niedzielę o 21 wciąż niewiele było wiadomo i zdawał sobie z tego sprawę każdy, kto na studiach miał statystykę. Matematyczne szanse według symulacji na podstawie exit poll na to, że Rafał Trzaskowski będzie prezydentem wynosiły wtedy 58 proc., a więc nieco więcej niż przy rzucie monetą.
Właśnie na tej podstawie Rafał Trzaskowski ogłosił siebie zwycięzcą, a swoją żonę - pierwszą damą.
Czemu nikt nie powstrzymał przedwczesnego świętowania?
Warto przypomnieć, czym w ogóle jest exit poll i late poll.
Exit poll to badanie robione w dniu wyborów - ankieterzy stoją przed lokalami i pytają ludzi, na kogo właśnie zagłosowali. To daje pierwszą, przybliżoną prognozę wyniku, zanim jakikolwiek głos zostanie oficjalnie policzony. Late poll z kolei jest dokładniejszy, ponieważ bierze to, co zebrano w exit pollu, ale dokłada do tego już częściowo policzone głosy z komisji wyborczych. W teorii jest bliżej prawdy. W praktyce nadal to tylko szacunek, a nie ostateczny werdykt. I właśnie dlatego ogłaszanie zwycięstwa na ich podstawie to jak otwieranie szampana w 60 minucie meczu przy wyniku 1:0.
Czy w całym sztabie jednej z dwóch największych partii w Polsce nie było nikogo, kto powiedziałby: "Hold your horses, Rafał, jeszcze niewiele wiemy"?
Nie pytam o to, żeby się specjalnie wyzłośliwiać, cała kampania przegranego kandydata była tak nieprofesjonalna, że świadczy sama o sobie. Uważam jednak, że to, co się stało w niedzielę, wymaga dodatkowego komentarza.
Czucie silniej mówią do Platformy niż szkiełko i oko
Badania społeczne są ważną częścią polityki. To dzięki nim znamy nastroje społeczne, wiemy, co mogą myśleć wyborcy i wyborczynie.
Sondaże pozwalają także planować polityczne działania, nie tylko te związane z narracją, ale także zdobywanie władzy.
Trudno być profesjonalnym politykiem i jednocześnie nie mieć pojęcia o statystyce. A w przypadku kogoś, kto chce być prezydentem kraju, jest to po prostu niemożliwe. Świetnie podsumował to Michał Kamiński, który w rozmowie w Polsat News stwierdził, że nic dziwnego, że Rafał Trzaskowski przegrał, skoro otoczył się ludźmi, którzy "tańczyli na swoim pogrzebie".
Kamiński ma rację - skoro nie wiedzą, co to jest błąd statystyczny, to jak ci sami ludzie mają poprawnie czytać tysiące innych badań, które potrzebne są do tworzenia kampanii wyborczej?
To nie był wypadek przy pracy. Demokratyczna część sceny politycznej od lat konsekwentnie pokazuje, że socjologią nie jest dla nich ważna, a liberalne czucie i wiara silniej do nich mówią niż szkiełko i oko.
W niedzielę było widać, że nie jest to kwestia wyłącznie nadziei związanej z końcowym wynikiem wyborów, ale znacznie szerszej niekompetencji.
Czego nie wiedział Michał Szczerba
Michał Szczerba, jeden z prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej, na portalu X najpierw entuzjastyznie stwierdził: "Mamy to!", choć przypominam, że niemal równie dobrze mógł o 20:59 rzucić monetą i na tej podstawie ogłosić zwycięstwo.
Z kolei po wynikach late poll polityk postanowił pocieszyć wszystkich pisząc: "Będzie dobrze. Ostatnia godzina w miastach - rekordowa i Polacy za granicą. Dadzą zwycięstwo".
Ipsos ogłosił late poll, którego błąd wynosił wówczas 1 proc. przy wyniku: Nawrocki - 50,7 proc., Trzaskowski - 49,3 proc. W praktyce oznaczało to wówczas, że kandydat Prawa i Sprawiedliwości miał mniej więcej 84 proc. na wygranie wyborów prezydenckich.
Obie rzeczy, o których pisał Szczerba, nie miały wówczas kompletnie nic do rzeczy. Przecież late poll jest reprezentatywny i bierze pod uwagę zarówno miasta jak i głosy zza granicy. Do pisania o "ostatniej godzinie" trudno się nawet odnieść, bo było wtedy przecież przed północą i głosowanie było od kilku godzin zakończone. Mam wrażenie, że Szczerbie wszystko pomieszało się ze wszystkim - oficjalne liczenie głosów, late poll i bazarki w mediach społecznościowych.

Nie chcę znęcać się nad kolejnymi politykami i polityczkami, ale Michał Szczerba nie był wyjątkiem. Wieczór wyborczy był pokazem niekompetencji demokratycznej strony sceny politycznej, której symbolem pewnie na wiele lat pozostanie cieszenie się, gdy nic nie było wiadomo.
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby osoby, które są takimi ignorantami, były kompetentne w innych sytuacjach. Zwłaszcza że, tak jak pisałem, badania społeczne to dziedzina bezpośrednio powiązana z polityką. Politycy i polityczki cały czas muszą podejmować decyzję na ich podstawie.
Być może gdyby Donald Tusk umiał je czytać, nie podjąłby decyzji, żeby kilka dni przed drugą turą wyborów odwiedzić najważniejsze media. Z majowego raportu Centrum Badania Opinii Społecznej dowiedziałby się bowiem, że jest drugim najbardziej nielubianym politykiem w Polsce, któremu nie ufa ponad połowa społeczeństwa. A gdy nie ufa ponad połowa społeczeństwa, trudno wyobrazić sobie, że może po pomóc przed drugą turą wyborów, gdzie właśnie należy zdobyć głos ponad połowy.
Rozmaite badania od lat pokazują, jakie tematy są ważne dla ludzi. Jeżeli ktoś umiejętnie przeczyta badania, będzie wiedział, o czym i jak należy mówić do ludzi. Nie pominie wtedy w kampanii wyborczej niemal całkowicie tematu budowy mieszkań czy edukacji. Będzie wiedział wtedy, że społeczeństwo oczekuje wyrazistości, bo od lat konsekwentnie spada liczba osób, które mają problem z określeniem własnych poglądów. Nie każe swojemu kandydatowi jeździć do "swingujących powiatów" (!), ale tak, gdzie statystycznie jest największa szansa na odzyskanie głosów, które zdobył w poprzednich wyborach.
Wydaje się jednak, że w przypadku Rafała Trzaskowskiego było tak, jak opisała to Joanna Mucha w swoich mediach społecznościowych: "Platforma zamawia badania, płaci za nie grube pieniądze, a potem jeden członek sztabu z drugim członkiem sztabu siadają i mówią, 'eeeee, nie wydaje mi się, MI SIĘ WYDAJE, że jest inaczej'! Widziałam to, słyszałam to, nie raz, nie dwa razy. Nie można ich przekonać, bo to co im się wydaje, jest najważniejsze".
Choć do tego, co mówi polityczka dodałbym jeszcze, że badania trzeba umieć czytać, a nie wyczytywać w nich to, co chce się zobaczyć.
Sondaże wyborcze to nic innego niż nauka. Jeżeli ktoś macha na nie ręką i stwierdza, że wie lepiej, niewiele różni się od kogoś, kto się nie szczepi, bo w internecie obejrzał kilka filmów z żółtymi napisami. Cytując klasyka, "to się w pale nie mieści!".
Jan Radomski
socjolog, publicysta, doktor nauk społecznych, wykładowca akademicki