Fakt, że 15 października - prócz wyboru posłów i senatorów - będziemy mogli także odpowiedzieć na cztery pytania referendalne, bywa w ferworze tej kampanii na przemian ignorowany albo zahukiwany. Antypisowska opozycja uznała referendum za pułapkę, którą zastawili na nich rządzący i wezwała swoich wyborców do bojkotu głosowania. Padło przy tym bardzo wiele słów wyszydzających takie głosowanie. Niektórzy nakręceni komentatorzy - a nawet szczycące się przywiązaniem do wartości demokratycznych redakcje - opublikowały nawet porady "jak zgodnie z prawem… nie brać udziału w referendum". Oczywiście politycy mają swoje kalkulacje. I swój medialny przekaz, którym kierują się w kampanii wyborczej. Ale koniec końców demokracja nie polega przecież na tym, że ludzie mają robić to, co mówią im politycy. Tak naprawdę to wybory są tym momentem, gdy cała ta zabawa powinna zadziałać… dokładnie odwrotnie. To wyborca (lud, suweren, obywatel - nazwijmy jak chcemy) przemawia. A rolą polityków jest słuchać. A potem tę wolę wyborcy realizować. W tym sensie referendum podpięte do wyborów jest okazją wręcz unikalną. To szansa, by demokratycznego ducha tych wyborów podnieść o kilka szczebelków wyżej. Oto bowiem wyborca (każdy z nas) będzie miał okazję nie tylko postawić krzyżyk przy Iksińskim albo Ygrekowskiej - w nadziei, że Ygrekowska albo Iksiński potem będą na tyle uczciwi, mądrzy, przebojowi i niezależni by reprezentować nasze preferencje w procesie rządzenia i stanowienia prawa. Dzięki referendum możemy więcej. Mamy niepowtarzaną okazję podkreślić Iksińskiemu i Ygrekowskiej kolorowym flamastrem, jaką mamy opinię w kluczowych kwestiach politycznych. Czemu tej szansy nie wykorzystać? Czemu ją sobie odbierać? Zobacz więcej: Trzecia kadencja PiS przetestuje praworządność Europy Pytania referendalne są - jak wiadomo - cztery. O prywatyzację kluczowych elementów majątku narodowego na rzecz podmiotów zagranicznych. Tak czy nie? O podniesienie wieku emerytalnego. Tak czy nie? O likwidację bariery na granicy RP? Tak czy nie? I o zgodę na unijny mechanizm relokacji migrantów w ramach UE. Tak czy nie? Te pytania to nie jest żadne oderwane od rzeczywistości "téré fere". Nie są to rzeczy ani abstrakcyjne ani banalne. Przeciwnie. Większość z tych czterech kwestii (a może i wszystkie) staną na politycznej agendzie w ciągu następnych miesięcy i lat. I to nie raz. Unia będzie Polskę cisnęła w sprawie relokacji. To więcej niż pewne. Propozycje podwyżki wieku emerytalnego będą podnoszone przez liberalną część komentariatu oraz klasy politycznej. Podobnie z wyprzedażą kluczowych spółek skarbu państwa (czy nie o tym wspominał niedawno Ryszard Petru z Trzeciej Drogi?). I znajdzie się jeszcze niejeden naśladowca Agnieszki Holland próbujący pokazać, że mur na granicy Rzeczpospolitej to przejaw braku poszanowania dla praw człowieka. Wesprze go (lub ją) niejedna grupa interesu, niejedna redakcja i niejedna organizacja międzynarodowa. W tych wszystkich tematach Polka i Polak będą się mogli za nieco ponad tydzień wypowiedzieć. To szansa, z której warto skorzystać. Ten argument powinien podziałać szczególnie na zwolenników PiS-u, którzy - na wypadek oddania władzy - powinni chcieć zaznaczyć kilka czerwonych linii, za które nowy rząd nie powinien się cofać. Oczywiście, że referendum nikogo do niczego nie zmusi. Ale przynajmniej będzie to sygnał woli narodu. Coś, czego w procesie podejmowania decyzji będzie można się uchwycić. Ale i wyborcy antypisowscy mają w głosowaniu referendalnym swój dobrze pojęty interes. Wielu z nich nie musi być przecież wcale zwolennikami późniejszej emerytury albo prywatyzacji Orlenu. Tu mogą dać temu wyraz. Na zasadzie: okej, pogońmy Kaczora, ale od tych spraw to jednak wara. Albo odwrotnie - mogą - na wypadek pozostania PiS u władzy pokazać, że jednak jest oczekiwanie społeczne na to by migrantów przyjmować, a wiek emerytalny podnosić. I do tego też PiS się będzie musiał odnieść. Tak czy inaczej: wszyscy głosując dadzą sygnał, jakiej polityki sobie życzą a jakiej nie. Zobacz więcej: PiS nie szukało sporu Ukrainą. Ale może okazać się największym wygranym tego przesilenia Przede wszystkim zaś głosowanie winno być traktowane jako obywatelski obowiązek. Słabe jest powoływać się na demokrację tylko wtedy, gdy jest to komuś wygodne. Powiadać: jesteśmy za systemem, w którym głos obywateli jest słyszany. I zaraz potem dodawać, że… akurat tej sytuacji to nie dotyczy. Każdy demokrata, co mówi, że referendum jest nieważne przypomina niestety wegetarianina, co wcina karkóweczkę. Albo YouTubera, który podaje się za feministę. A potem nazywa swoją dziewczynę "pojemnikiem na spermę" (sic!). Albo… Wiecie zresztą już pewnie, o co mi chodzi. Rafał Woś