Zapytałam Amerykanów o wojnę. Odpowiedź jak zimny prysznic
- Coraz mniej osób rozumie, o co chodzi w wojnie w Ukrainie. Dlaczego Rosja zaatakowała? To wydaje się takie odległe - przyznaje mieszkaniec Seattle. Amerykańskie miasto i Kijów dzieli prawie 9 tys. kilometrów. Mimo to, znalazłam tam ludzi, którzy o sytuacji w Ukrainie mówią głośno. - W ten sposób chronisz prawdę - mówi ukraińska uchodźczyni.
Gdy przechodzę ulicami Seattle, ślady wyrażające wsparcie dla Ukrainy nie od razu rzucają się w oczy. Dopiero po jakimś czasie widzę gdzieniegdzie wywieszone niebiesko-żółte flagi czy tablice z jasnymi hasłami. O wiele częściej w witrynach zauważam flagi LGBT czy z hasłem "BLM" ("Black Lives Matter").
- Wiem, że jest tam wojna. To straszne, co dzieje się w Ukrainie. Jednocześnie dzieję się to tak daleko - mówi jeden z mieszkańców miasta, pracujący jako kierowca. Mężczyzna zauważa, że do Amerykanów z czasem zaczęło docierać coraz mniej informacji o wojnie w Ukrainie. Przykrył ją choćby temat innego konfliktu - tego pomiędzy Izraelem a Hamasem.
- Coraz mniej osób w ogóle rozumie, o co chodzi w wojnie w Ukrainie. Dlaczego Rosja zaatakowała? To wydaje się takie odległe. Z drugiej strony trudno mi pojąć, że w XXI wieku może trwać taka krwawa wojna - przyznaje mieszkaniec Seattle.
O tym, co dokładnie działo i dzieje się w Ukrainie na co dzień opowiadają członkowie organizacji pozarządowej Ukraine Defense Support. Wśród nich Lina Ngo.
USA. Seattle mówi o Ukrainie
Kobieta urodziła się w Kijowie w rodzinie wietnamskich emigrantów. Po eskalacji rosyjskiej agresji w 2022 roku wraz z rodziną opuściła Ukrainę. Wyjechali dość szybko, trzeciego lub czwartego dnia konfliktu. Ostatecznie Ngo osiedliła się w Seattle, gdzie studiuje.
Jak podał w sierpniu 2023 roku Konsul Honorowy Ukrainy w Seattle Walerij W. Gołoborodko, od początku pełnej inwazji Rosji na Ukrainę, stan Waszyngton przyjął ponad 20 tys. tymczasowych przesiedleńców z Ukrainy.
Lina Ngo razem z UDS organizuje wiece i spotkania, podczas których opowiadają o Ukrainie. Pod koniec lipca zebrali się w śródmieściu Seattle, by opowiedzieć o o masakrze w Ołeniwce. Kilkadziesiąt osób zgromadzonych na miejscu miało ze sobą zdjęcia 53 ofiar i tablice z napisami takimi jak "wolność jest podstawowym prawem człowieka" czy "uwolnić obrońców Azowstalu".
Organizacja zajmuje się także zbieraniem środków na pomoc ukraińskiej armii. - Zbieranie pieniędzy jest dziś większym wyzwaniem, ale wciąż mamy naszych zwolenników - mówi Lina Ngo.
- Pracuję i spotykam się z Amerykanami, którzy są bardzo świadomi tego, co dzieje się w Ukrainie - mówi Ngo. - Pracują bez końca, by pomóc. Zbierają pieniądze, opowiadają o tym.
Jak podkreśla, oczywiście osoby nie pracujące w organizacji, których spotyka na co dzień na ulicach nie są tak dobrze zorientowani. - Minęły ponad dwa lata, ludzie zaczynają o tym zapominać, a na świecie dzieje się tyle rzeczy.
- Jestem bardzo wdzięczna Stanom Zjednoczonym za wsparcie i wyrażam to, kiedy rozmawiam z politykami, ale oczywiście jako Ukrainka zawsze będę oczekiwać więcej. Dopóki wojna się nie skończy, pomocy nigdy nie będzie dość - dodaje aktywistka.
Wojna w Ukrainie. Amerykanie a rosyjska propaganda
Nie wszyscy w mieście tak dobrze rozumieją to, co stara się przekazać Lina Ngo. Podczas demonstracji m.in. przeciwko amerykańskiej pomocy dla Ukrainy w lutym 2023 roku jeden z uczestników trzymał transparent z napisem "Pieniądze na pracę, nie na wojnę!".
Lina Ngo zauważa też, że niektórzy ludzie ulegają rosyjskiej propagandzie. - Mówią, że to wojna zastępcza. Staram się przełamać różne mity i wyjaśnić, że Rosja jest zła.
- To dla mnie frustrujące, ale czuję też, że to moja odpowiedzialność, żeby ludzie wiedzieli o wojnie w Ukrainie. Muszę opowiadać swoją historię, aby ludzie wiedzieli o tym, co się dzieje - podkreśla.
Innym argumentem, który słyszy, jest ten o polityczności konfliktu. - Oczywiście, że konflikty na świecie są polityczne, ale w tej chwili to mnie nie obchodzi. W Ukrainie cierpią prawdziwi ludzie. To mnie interesuje. Staram się wyjaśnić Amerykanom, że nie chodzi o polityków. Oczywiście potrzebujemy polityki, aby wygrać wojnę. Ale kiedy myślisz o tej wojnie, musisz myśleć o ludziach, którzy cierpią, o wszystkich dzieciach, które są uprowadzane, o więzionych żołnierzach, cywilach, którzy są atakowani - podkreśla aktywistka.
Amerykanom słyszącym jej historię łatwiej jest wyobrazić sobie ogrom wojny. Na ulicach Seattle spotyka jednak różne osoby. - 90 proc. osób to zwolennicy, zaś 10 proc. to osoby, które dały się nabrać na rosyjską propagandę, którzy wierzą w spisek.
Na szczęście nigdy nie spotkała osoby, która zaatakowałaby ją za głoszone przez nią informacje. - Osoby, które się z nami nie zgadzają, chcą dyskutować. Zdałam sobie sprawę, że muszę dać im mój czas na wyjaśnienie. Z tego wychodzą świetne rozmowy. Ludzie dzielą się swoimi opiniami i przekonaniami. A jeśli się nie zgadzam lub widzę, że przemawia przez nich propaganda - wyjaśniam, podaję argumenty.
Czasem to działa, czasem nie. - Ale w ten sposób chronisz prawdę - mówi aktywistka. Po chwili podkreśla, że mimo wszystko większość ludzi spotykanych w Seattle wspiera jej działania.
O powrocie do Kijowa jeszcze nie myśli. Przyszłość jest zbyt niepewna. - Planuję skończyć tu studia. Moje życie jest poświęcone Ukrainie i chcę pracować na rzecz zwycięstwa, a po zwycięstwie chcę odbudować mój kraj - mówi. - Im dłużej trwa wojna, tym mniej możliwości powrotu mają Ukraińcy.
Tymczasem jej życie w Seattle toczy się równolegle do rzeczywistości wojennej. - Chcę pracować na to, żeby możliwość powrotu do Ukrainy w ogóle istniała - dodaje.
Anna Nicz, Seattle
Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!