Prawdziwi synowie matki Ukrainy. Rzucili wszystko i ruszyli walczyć z najeźdźcą
Polityk, student, pracownik budowlany... każdy z nich miał swoje, zupełnie inne życie. Mieli rodziny, dzieci, przyjaciół i pasje. 24 lutego 2022 roku w wyniku rosyjskiej agresji rzucili wszystko i chwycili za broń. Jak mówią Interii, wybór nie mógł być inny, choć po miesiącach walk nie ukrywają zdenerwowania i częstej bezradności.
730 dni - tyle czasu minęło od początku rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. 24 lutego 2022 roku o godzinie 4:00 wojska zgromadzone wzdłuż granic ruszyły do natarcia. Kilkaset tysięcy zawodowych żołnierzy szturmem wdarło się do kraju, który według scenariusza kremlowskich generałów upaść miał w trzy dni.
Minęły dwie doby, potem dwa tygodnie, potem dwa miesiące, teraz mijają dwa lata. Przez cały ten czas Ukrainy, swojej ojczyzny, bronią zawodowcy i zmobilizowani cywile. To właśnie oni, zdaniem wojskowych, są największymi bohaterami tego konfliktu. Bo gdy kraj był w potrzebie, rzucili wszystko, złapali za broń, założyli mundur i ruszyli do walki.
To historie ludzi, o których mówi się, że są "prawdziwymi synami matki Ukrainy".
Wojna otwiera człowieka z całkowicie innej strony. Przejawiają się jego zarówno najgorsze, jak i najlepsze cechy charakteru
~ Vlad
"Albo my, albo oni"
Markijan Łopczak urodził się we Lwowie w czerwcu 1980 roku. Ma żonę i dwie córki: Katerynę i Olgę. Przez lata związany był z wychowaniem fizycznym, studiował "rehabilitację fizyczną" na jednej ze lwowskich uczelni, później pracował jako nauczyciel. W 2014 roku postanowił zająć się polityką. Z ramienia partii Swoboda z sukcesem wystartował, w marcu 2014 roku, do Rady Najwyższej i został posłem.
W 2015 roku złożył mandat i odsłużył rok w wojsku. Na froncie ukraińskiej wojny jest od 24 lutego 2022 roku jako żołnierz 45. Oddzielnej Brygady Artylerii. Obecnie walczy w okolicach Donbasu.
- Mieliśmy świadomość, że to się wydarzy. To nie był początek, bo wojna zaczęła się wiosną 2014 roku - podkreśla, wspominając to, co wydarzyło się przed dwoma laty.
- 24 lutego 2022 roku był dniem, który potwierdził moje przeświadczenie, że do tej pory mieliśmy tylko pierwszą falę agresji. Teraz zaczynała się kolejna, długa, trudna i krwawa walka - dodaje.
Pytamy dlaczego, jako aktywny polityk, zdecydował się walczyć.
- A jak mogłem inaczej? Jak mógłbym nie mieć motywacji? Wiecie, dlaczego Rosja, mimo swojej ogromnej przewagi w uzbrojeniu, pieniądzach i stanie osobowym nadal nie potrafiła złamać ukraińskiej obrony? - odpowiada pytaniem. I tłumaczy:
- Oni walczą z nienawiści, z zazdrości, z chęci grabienia i niszczenia wszystkiego. Zabijania tych, którzy mogliby żyć lepiej od nich. A Ukraińcy, tacy jak ja, walczą z miłości. Za swój kraj, za swoją rodzinę, za swoje dzieci, żonę, przyjaciół. Nie chcemy przekazać tej wojny w spadku naszym dzieciom i wnukom, bronimy tego, co dla nas najcenniejsze, dlatego nigdy nie ustąpimy. Więc jak mógłbym inaczej?
- Pełnoskalowa wojna dała Ukraińcom ważną lekcję, w końcu staliśmy się narodem! Rosyjski wpływ przez wiele lat hamował rozwój Ukrainy. Ciągle spoglądaliśmy tylko na Rosję. Utykaliśmy w dyskusjach na temat języka, kultury, historii. Jako całe społeczeństwo balansowaliśmy. A teraz stało się jasne, kto jest kim: gdzie są nasi przyjaciele, a gdzie są wrogowie, jak postępować właściwie, a jakie decyzje są złe - wywodzi.
Czy stojąc przed lustrem, jest z siebie dumny?
- Nie każdego dnia, bo to naturalne, że były chwile, kiedy było bardzo trudno. Kiedy nerwy człowiekowi puszczały na tyle, że z trudem się kontrolował. Jednak ja mam świadomość celu i dla kogo to wszystko robię. Ta myśl przywraca do rzeczywistości. No i nie zapominam, kto stoi przy mnie. Wtedy jest zdecydowanie łatwiej radzić sobie nawet z największymi trudnościami.
"Czujesz się wolnym człowiekiem"
Vlad jest młodym mężczyzną pochodzącym z Iwano-Frankowska. W momencie wybuchu pełnoskalowej wojny studiował bezpieczeństwo narodowe w Polsce na jednej z lubelskich uczelni. Przez lata był zaangażowany w działalność ukraińskich organizacji nacjonalistycznych.
Obecnie służy w wojsku jako medyk pola walki.
Pytamy Vlada, co go skłoniło, by wrócić do Ukrainy, choć mógł zostać w Polsce?
- W tych okolicznościach to była jedyna logiczna, przynajmniej dla mnie, decyzja. Siedziałem ze spakowanym plecakiem i czekałem na telefon od kolegi, żeby dowiedzieć się, co robimy dalej. Nie mieliśmy wcześniej żadnego doświadczenia wojskowego, oprócz podstawowej wiedzy o obsłudze broni. Ale na samym początku to nie był żaden problem.
- Trzeba pamiętać, że bycie w mundurze nie zawsze musi oznaczać od razu bieganie po froncie. Pierwsze dni, tygodnie, to było dużo pracy związanej z wolontariatem, dostarczaniem tego, co jest potrzebne zawodowym żołnierzom.
Dopytujemy: - Trafia pan najpierw na szkolenie, a później na front. Nagle sytuacja zmienia się drastycznie, bo walczy się o własne życie. Jakie to jest uczucie, jak się przeżywa te pierwsze chwile?
- Najłatwiej byłoby powiedzieć, że każdy inaczej, ale to za proste. Ja mogę powiedzieć, że widzę teraz, że wojna otwiera człowieka z całkowicie innej strony. Przejawiają się jego zarówno najgorsze, jak i najlepsze cechy charakteru.
- Może zaskoczę, ale ja poczułem się wolnym człowiekiem i bardzo pewnym siebie. Wiedziałem, że nie tylko bronię swojego kraju z bronią w ręku, ale również zdałem sobie sprawę z tego, że nie uniknąłem odpowiedzialności jak inni. Ludzie w moim wieku bardzo często chcą tej odpowiedzialności uniknąć chociażby uciekają za granicę.
- Widać problemy, one są coraz głośniejsze, ale moim zdaniem nie jest tak źle, jak chce się to przedstawiać. Pomimo wszystko jestem dumny z Ukraińców. Tych, którzy wiedzieli, jak jest ciężko, ale się odważyli bronić kraju - dodaje Vlad.
"Teraz walczymy w Ukrainie, później wyzwolimy Białoruś!"
"Mark" to pseudonim żołnierza Pułku im. Konstantego Kalinowskiego. Białorusin, kilka lat mieszkający w Polsce jako pracownik budowlany, opozycjonista.
Od początku wybuchu wojny w lutym 2024 roku na froncie. Dotychczas brał udział w walkach na kierunkach najcięższych działań bojowych. Wraz z kolegami bronił Kijowa, Irpina, Siewierodoniecka i Bachmutu. Jego jednostka przez białoruską dyktaturę określana jest jako organizacja terrorystyczna. W przypadku powrotu do kraju natychmiast usłyszałby zarzuty m.in. zdrady stanu.
Jak to się stało, że Białorusin walczy po stronie Ukrainy?
- Ciekawe, czy zadałby pan takie samo pytanie, jakbym jako Białorusin walczył po stronie Rosjan? - śmieje się "Mark".
- A tak na serio, ja patrzę na to w dość prosty sposób. Dla mnie Polacy, Białorusini, Ukraińcy to jest jedna, europejska rodzina. Wojna w Ukrainie to nie tylko wojna Rosji i Ukrainy, to jest wojna dyktatury i normalnego świata. To jest wojna dyktatury z demokracją. Białorusini, którzy marzą o państwie wolnym od wspomnianej dyktatury, idą na wojnę po stronie Ukrainy, to jest dla mnie normalne. To są nasi bracia.
- Dla mnie Rosjanie to nie są bracia, trzeba ich odciąć, trzeba się ich pozbyć - deklaruje.
24 lutego, kiedy zaczęła się wojna, dysponował wizą, która pozwalała mu wjechać do Polski. Z naszego kraju udało mi się przedostać do Ukrainy i tam później dołączyć do pułku.
- Pierwsze trzy doby praktycznie nie spałem. To był dla mnie nonsens, że mój kraj prowadzi wojnę z sąsiednim państwem. To po prostu nie mieściło mi się w głowie.
- Dołączając do Ukraińców, wstajemy z kolan. Naszym marzeniem jest oddzielić się od Rosji, niech to będzie 30-metrowe betonowe ogrodzenie. Nasza Białoruś to będzie europejskie państwo, my wszyscy jesteśmy Europejczykami i chcemy być w europejskiej rodzinie.
Marcin Jan Orłowski