Jeszcze przed rozpoczęciem rozmów, które miały być ostatnią próbą na zawarcie porozumienia przed planowanym po świętach okrągłym stołem, szef KPRM Michał Dworczyk przekonywał, że rząd ma nową propozycję dla nauczycieli. Podobnie mówił szef ZNP Sławomir Broniarz, który sugerował, że związki po raz kolejny przedstawią nową propozycję rządzącym - głównie w kwestii kalendarza i formy negocjacyjnej. W praktyce nic nowego się nie wydarzyło - rząd namawia związkowców do podpisania tego samego porozumienia, które podpisała już oświatowa Solidarność, a ZNP i FZZ wciąż liczą na podwyżki rzędu 30 procent. Informacja dnia jest więc prosta - ogólnopolski strajk nauczycieli trwa, a egzaminy maturalne stoją pod znakiem zapytania. Propozycja rządu W czwartek sala, w której odbywały się rozmowy, była kompletnie niedostępna. Mimo że w trakcie negocjacji zarządzono 20-minutową przerwę, nikt nie wyszedł do dziennikarzy, choć wcześniej była to norma. Dopiero po dwóch godzinach Michał Dworczyk z KPRM napisał na Twitterze: "Dobro młodzieży jest najważniejsze dlatego rząd proponuje: podwyżka od 1 września 2020 r - 250 zł dla nauczyciela dyplomowanego przy założeniu wzrostu tygodniowego czasu pracy z uczniami o 90 minut! Apelujemy o zawieszenie strajku i przyprowadzenie matur". Co to oznacza w praktyce? Wydaje się, że to zagrywka czysto PR-owa, na którą na pewno nie przystałoby ani ZNP, ani FZZ, ani prawdopodobnie oświatowa Solidarność (która już podpisała wcześniejsze porozumienie). Dlaczego? Zmiana zakłada bowiem podniesienie pensum, a dla wszystkich związków i nauczycieli 18 godzin przy tablicy to "rzecz święta". Drugi powód - propozycja dotyczy września 2020 roku, a związki cały czas podkreślają, że chcą podwyżek "na już". Inna sprawa, że związki powtarzają o wzroście wynagrodzenia zasadniczego, a w tym wariancie byłoby to 125 zł. Po co więc rząd składa propozycję z góry przeznaczoną na niepowodzenie? Być może jest to zagrywka wizerunkowa, a być może kolejna próba pokazania, że rządzący chcą rozmawiać, ale o rozwiązaniach dotyczących przyszłego roku i kolejnych, czym znów dają związkowcom jasno do zrozumienia, że na szybkie podwyżki nie mają co liczyć. Propozycja związkowców Związkowcy także przedstawili swoje propozycje, które również nie mają wielkiego znaczenia. Pierwsza dotyczyła włączenia do zespołu negocjacyjnego dwóch mediatorów. Druga natomiast rozłożenia podwyżki w wysokości 30 proc. na trzy transze, a nie dwie, jak wcześniej zapowiadano. - Dochodziły do nas sygnały, że związki chcą przyjść z nową propozycją. To jednak to samo. Stanowisko związków jest mocno usztywnione, co nie ułatwia rozmów - powiedziała premier Beata Szydło. - Rzeczywistość okazała się bardzo prozaiczna. Mieliśmy okazję zapoznać się z elastycznym stanowiskiem rządu, a usłyszeli państwo o naszej usztywnionej formie. Chyba mamy różne definicje usztywnienia i elastyczności - powiedział Sławomir Wittkowicz z FZZ. - Propozycja rządu to prowokacja, która ma na celu doprowadzenie do sytuacji, by strajk nie został zawieszony. Odmówiono też odpowiedzi na propozycję pracodawców. Nie mamy w tej chwili podstaw do tego, by rozważać zmianę formuły akcji protestacyjnej - dodał Wittkowicz. Strony nie umówiły się na kolejne rozmowy. W związku z tym spotkają się dopiero po świętach. Szczegóły okrągłego stołu ma przedstawić dziś w Krakowie premier Mateusz Morawiecki. Łukasz Szpyrka