Przyszłe potęgi jądrowe, których powinniśmy się obawiać
Nuklearne ambicje Iranu i Korei Północnej od lat budzą zaniepokojenie świata. Groźne może być również "zagubienie" bomb atomowych przez Rosję czy Pakistan. Do wstąpienia do nuklearnego klubu przygotowują się też następne kraje, pragnące budować w ten sposób swoją potęgę. Czy powinniśmy się tego bać?
Listę państw pretendujących do dumnego miana "nuklearnego mocarstwa" przedstawił niedawno "The Foreign Policy". Publicysta magazynu nie tylko wylicza te kraje, ale podaje także powody, dla których powinno nas to niepokoić. Zobaczmy zatem, kto już wkrótce może trafić na czołówki serwisów informacyjnych, budząc grozę wśród milionów.
Birma
Jak do tego dojdzie? Solidne dowody potwierdzają współpracę Birmy z Koreą Północną w zakresie rozwoju tajnego reaktora jądrowego i zakładu ekstrakcji plutonu. Jeśli nic nie stanie Birmie na przeszkodzie, reaktor może zacząć działać już w 2014 roku.
Dlaczego powinniśmy się bać? Bezpośrednie zagrożenie skupi się przede wszystkim na Bangladeszu, z którym Birma ma na pieńku od 2008 roku. Powodem napięć są zatargi graniczne. Po swojej stronie Birma buduje już obiekty wojskowe - schrony i pozycje artyleryjskie. Rozpoczęto też naprawę dwóch pobliskich lotnisk wojskowych. Ze swojej strony Bangladesz odpowiedział zwiększeniem liczby żołnierzy stacjonujących w pasie przygranicznym. Okręty wojenne pojawiły się też w Zatoce Bengalskiej.
Problem stanowi również sytuacja wewnętrzna Birmy. Według ostatnich doniesień, znacznie wzrosła tam sprzedaż heroiny po zaniżonych cenach, ponieważ lokalne bojówki, reprezentujące poszczególne grupy etniczne, muszą opłacić zwiększone zakupy broni. Wszystko z powodu pogłosek o zbliżającej się wojnie domowej.
Bangladesz
Jak do tego dojdzie? Biorąc pod uwagę ambicje Birmy, Bangladesz nie ma wielkiego wyboru. Dodatkowo, kraj ten potrzebuje nowego źródła energii - eksperci przewidują, że całkowity blackout grozi Bangladeszowi już w 2011 roku. Obecnie wiadomo, że kraj ten otrzymuje wsparcie od Pakistanu, a ostatnio podpisał układ dwustronny z Rosją o współpracy nuklearnej.
Dlaczego powinniśmy się bać? Oprócz wspomnianego już sporu z Birmą, Bangladesz znajduje się na linii konfliktu Pakistan-Indie. Pomimo relatywnego spokoju, wyścig zbrojeń w regionie nadal trwa. Pakistańskie zakłady do produkcji plutonu ruszą w ciągu roku. Indie natomiast pracują nad pociskami manewrującymi zdolnymi przenosić głowice jądrowe. Naciski Islamabadu, by Bangladesz rozwinął własne zaplecze nuklearne, tylko dodają kolejną kroplę do tej i tak już "wybuchowej" mieszanki.
W przypadku Bangladeszu zagrożenie stanowi również niestabilność polityczna. Od 1971 roku, gdy kraj uzyskał niepodległość, dwóch przywódców zostało zamordowanych, odbyła się seria zamachów stanu, regularnie dochodzi do ataków bombowych przygotowywanych przez islamskich bojowników, a codzienne funkcjonowanie państwa skutecznie paraliżują nieustanne strajki.
Jak do tego dojdzie? Kazachstan to trzeci co do wielkości eksporter uranu na świecie. Obecnie, w procesie wzbogacania tego pierwiastka polega wprawdzie na Rosji, jednak władze planują otworzyć własne zakłady, a w 2011 roku rozpocząć budowę elektrowni jądrowej.
Dlaczego powinniśmy się bać? Teoretycznie nie ma obaw, że rząd Kazachstanu będzie chciał zdobyć broń nuklearną. Nieuniknione jest jednak ryzyko, że część z eksportowanego przez kraj uranu trafi w niepowołane ręce. Korupcja na wszystkich szczeblach władzy jest powszechna i departamenty zajmujące się programem nuklearnym nie stanowią wyjątku.
W maju tego roku aresztowano Mukhtara Dzhakisheva, dyrektora państwowej firmy KazAtomProm, która nadzoruje produkcję uranu i planuje zostać jego największym na świecie producentem już w 2010 roku. Dzhakisheva oskarżono o przejęcie dwóch trzecich krajowych zapasów uranu i odsprzedanie ich zagranicznym firmom. Niektórzy komentatorzy sugerowali, że nawet w Kazachstanie taki przekręt nie byłby możliwy i że zarzuty mogą mieć podłoże polityczne. Tak czy tak, wnioski są dość niepokojące - albo ogromne ilości uranu mogą zniknąć w tajemniczy sposób, albo jeden z największych producentów uranu na świecie staje się łupem walki politycznej.
Nietrudno wyobrazić sobie, dla ilu grup terrorystycznych taki scenariusz jest optymalny.
Jak do tego dojdzie? Wenezuela ma wprawdzie słabe zaplecze naukowe i ograniczone fundusze, jednak plan wybudowania elektrowni jądrowej może się ziścić dzięki pomocy "przyjaciół" Hugo Chaveza.
Dlaczego powinniśmy się bać? Zacieśnia się współpraca między Wenezuelą i Rosją. Kraje te podpisały już szereg porozumień o współpracy ekonomicznej, energetycznej i wojskowej. Od 2005 roku Hugo Chavez wydał cztery miliardy dolarów na zakup rosyjskiej broni. Ostatnio Kreml przyznał Wenezueli kredyt w wysokości 2,2 miliarda dolarów na kolejne "sprawunki".
Niepokoi również poparcie, jakiego Chavez udziela Iranowi. Niedawno prezydent Wenezueli zapowiedział nawet, że zrobi wszystko, by zniwelować negatywne skutki ewentualnych sankcji wobec Iranu.
Prezydent zaczyna już zbierać pierwsze owoce swoich "przyjaźni". We współpracy z Rosją zaczęła działać komisja do spraw energii atomowej, która ma przygotować plan rozpoczęcia programu nuklearnego. Iran natomiast pomaga Wenezueli testować uran - szacuje się, że kraj posiada 50 tysięcy ton niewykorzystanego uranu.
Niedawno Chavez mówił: "Powiem to całemu światu: Wenezuela rozpocznie program mający na celu otrzymanie energii jądrowej, ale nie zamierzamy budować bomby atomowej, więc nie zawracajcie nam głowy podobnymi oskarżeniami, jakie kierujecie wobec Iranu". Biorąc jednak pod uwagę ostatni szał wojskowych zakupów i narastający konflikt z Kolumbią, słowa prezydenta nie brzmią zbyt przekonująco.
Zjednoczone Emiraty Arabskie
Jak do tego dojdzie? W styczniu USA podpisały porozumienie z ZEA w sprawie dostarczenia technologii nuklearnej, niezbędnych materiałów i pomocy ekspertów. Przegłosowano także regulacje prawne niezbędne do międzynarodowego monitorowania elektrowni jądrowych, które mają zapobiec wyczerpaniu się państwowych zapasów energii.
Dlaczego powinniśmy się bać? Na pierwszy rzut oka wszystko gra - nie tylko technologia jądrowa ma zostać wykorzystana do pokojwych celów, ale również ZEA to jeden z najspokojniejszych krajów regionu, liberalny i związany interesami ekonomicznymi z niemal całym światem.
O co zatem chodzi? Istnieje uzasadniona obawa, że wprowadzenie technologii nuklearnej do ZEA może skłonić sąsiadów (którzy - dodajmy - nie cieszą się taką stabilnością) do poszukiwania tego samego. W USA już podniosły się głosy, że "na Bliskim Wschodzie wyścig elektrowni jądrowych, może być tak samo niebezpieczny jak wyścig zbrojeń". Wstępne zainteresowania atomem już wyraziły Arabia Saudyjska, Kuwejt, Oman, Katar, Egipt, a nawet targany nieustannymi wstrząsami Jemen.
Bez względu zatem na to, w jak bardzo pokojowy sposób program jądrowy rozpocznie się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, może on stanowić poważną podstawę do rozwijania broni nuklearnej. Zwłaszcza że ZEA to jeden z najważniejszych parterów handlowych Iranu.
oprac. Agnieszka Waś-Turecka