Pierwszy dzień wolności
Ustępujący prezydent marzy o tym, żeby jak zwyczajny człowiek iść na zakupy do hipermarketu czy do kina. - Wyobrażam sobie to jak odzyskanie wolności - mówi Aleksander Kwaśniewski.
"Pan Prezydent bardzo przeprasza, musi pilnie porozmawiać z premierem, więc wywiadu dziś nie będzie" - informuje mnie spokojnym głosem pracownik Biura Informacji. Tym samym moje pierwsze zaplanowane na początek grudnia spotkanie z ustępującym szefem państwa nie dochodzi do skutku. Tego dnia najważniejsze dla Aleksandra Kwaśniewskiego jest wsparcie Kazimierza Marcinkiewicza i próba ratowania europejskiego budżetu. Kolejne kartki w prezydenckim kalendarzu są równie gęsto zapisane - wizyta w Watykanie, Krakowie, kolejne rozmowy, pożegnania.
Panie z prezydenckiego sekretariatu nie tracą ani przez moment cierpliwości, gdy kilka razy dziennie dopraszam się o możliwość przeprowadzenia choćby dziesięciominutowego wywiadu.
Wreszcie dostaję wiadomość, że mogę przyjechać. Krakowskim Przedmieściem w grudniowym deszczu dostojnie suną dyplomatyczne limuzyny - w Pałacu Prezydenckim dobiega końca pożegnalne spotkanie z korpusem dyplomatycznym. Na dziedzińcu i wewnątrz choinki rozświetlone blaskiem lampek, nigdzie ani śladu, że za kilka dni gospodarze opuszczą to miejsce. Docieram do mieszczącego się na piętrze gabinetu prezydenta. Kątem oka zauważam leżące na podłodze, opróżnione już szuflady z prezydenckiego biurka a za uchylonymi drzwiami do apartamentu - wielkie kartony i paczki.
Panie Prezydencie, czy przyzwyczaja się Pan już powoli do małego słówka "były"?
Prawdopodobnie człowiek dopiero musi ostatecznie to przeżyć, żeby się oswoić. Mam wielu kolegów, którzy są "byłymi" - także prezydentami - i mówią, że to zmiana dość poważna. Zobaczymy, jeszcze "byłym" nie byłem, ale wkrótce będę. Najważniejsze jednak, że mam poczucie spełnienia. Polska jest dziś w lepszej sytuacji niż dziesięć lat temu, co potwierdzają komplementy, które dochodzą do mnie z wielu środowisk. Kilka dni temu jeden z nominowanych profesorów powiedział mi: "Na początku nie byłem Pańskim zwolennikiem, ale teraz żałuję, że nie ma trzeciej kadencji". Widzi pan - odpowiedziałem - wolę żeby było raczej tak niż odwrotnie. Bo prawdziwe nieszczęście jest, gdy na początku kogoś chwalą, a później mówią tylko: "Rany boskie, niech już idzie, bo wytrzymać się nie da".
Pamiętam Pana przed pierwszą turą wyborów w 1995 roku siedzącego w reżyserce radiowej Trójki. Powiedział Pan wtedy do nas, dziennikarzy: "Zobaczycie, że wygram te wybory". Czy teraz jest coś takiego w Pańskim życiu publicznym, czego jest Pan równie pewien?
Myślę, że wtedy prawidłowo odczytywałem nastroje społeczne. Było to też trochę takie zaklinanie - potrzebne sobie samemu, budujące determinację, która jest niezbędna. Wówczas trwała kampania wyborcza, a dzisiaj ani nie mam takich planów, ani nie stawiam sobie takich celów.
Ponieważ człowiek nie może żyć bez powietrza, to jeśli teraz powie mi Pan, że będzie odpoczywał od polityki, to ja w to nie uwierzę.
Myślę, że po dziesięciu latach udanej prezydentury trzeba nabrać trochę dystansu, żeby nie dać się zanadto wciągnąć w wir wydarzeń, pozostać kreatorem wydarzeń, a nie tylko ich biernym uczestnikiem. Trochę czasu i dystansu jest potrzebne, choć nie za dużo, żeby nie nabrać poczucia frustracji. Parę miesięcy na pewno - dla złapania oddechu. W ciągu ostatnich tygodni w pałacu trzeba - z jednej strony - normalnie wykonywać obowiązki, czytać dokumenty, podpisywać je. Z drugiej strony naturalna jest chęć podsumowania dziesięciu lat, są więc wywiady, rozmowy.
Do tego dochodzi jeszcze najtrudniejsze podsumowanie, czyli pakowanie się i wyjazd z miejsca, gdzie jest bardzo dużo dokumentów, książek, jakichś pamiątek. To wszystko na pewno ma jakąś wartość, ale dzisiaj ani ja, ani nikt z moich współpracowników nie ma czasu, żeby to oceniać.
To bardzo wyczerpujący moment, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym, choć wydawałoby się, że przecież wszystko jest już rozstrzygnięte.
Na dodatek, mówiąc zupełnie szczerze, data inauguracji prezydenckiej, która obowiązuje w Polsce już od 1990 roku jest bardzo niefortunna, zarówno dla ustępującego, jak i dla nowego prezydenta.
Nie da się tego zmienić?
Nie da się, taki termin wyznacza konstytucja. Gdyby iść tym tropem, że prezydentura trwa pięć lat, wówczas moja poprzednia kadencja powinna zacząć się 24, a obecna 25 grudnia. Ja starałem się to o tyle zmienić, że w 2000 roku zrezygnowałem z jednego dnia prezydentury. Nie wyobrażam sobie bowiem, że 23 grudnia prezydent obejmuje urząd, a 24 przyjeżdża do opustoszałego pałacu i spędza tu Wigilię. Choć z drugiej strony sami sobie zgotowaliśmy ten los, więc nie ma co narzekać.
Ale pakowanie nie jest chyba na pańskiej głowie?
Jest, oczywiście, że jest. Moje biurko dawno nie wyglądało tak jak teraz, te szuflady - proszę spojrzeć - leżą już puste na podłodze. To co dotyczy gabinetu, czyli warsztatu pracy prezydenta jest pakowane z pomocą moich sekretarek i osób, które tu są na co dzień, ale oczywiście pod moim kierunkiem. Inaczej się tego nie da zrobić. Pakowanie w domu to już domena żony, choć jeśli chodzi na przykład o moją garderobę muszę sam zadecydować, co zabrać, a co ewentualnie wyrzucić.
Najbardziej zdziwione są tym wszystkim nasze psy. Widać, że mają poczucie ogromnej niepewności, bo ciągle chodzą koło nogi. Mimo że to bardzo inteligentne psy, nie jest łatwo im wytłumaczyć, że to koniec kadencji.
Zdarzyło mi się przez 10 lat mieszkać w domu, który wiedziałam, że nie jest mój i będę się musiała z niego wyprowadzić, a jednak wciąż, gdy przejeżdżam obok tego miejsca myślę o nim "mój dom". Jak Pan sądzi, Panie Prezydencie, czy będzie Pan myślał podobnie jadąc Krakowskim Przedmieściem i mijając Pałac Prezydencki ?
Sentyment na pewno pozostaje, przecież te dziesięć lat nie jest abstrakcyjne - to jest dziesięć lat z życia, dziesięć lat wielkich wydarzeń, ważnych spotkań. Nie wiem, co się będzie działo dalej, ale jak dotąd był to najciekawszy czas w moim życiu, najbardziej doniosły, wzruszający, najbardziej pouczający i owocny.
Na dodatek złożyło się, zupełnie metafizycznie, że jestem z tym miejscem związany po raz kolejny. Gdy zostałem ministrem do spraw młodzieży, to mój urząd mieścił się na parterze, w skrzydle bliżej hotelu Bristol. Później spędziłem tu dwa miesiące w okresie Okrągłego Stołu. Z tamtych czasów znam mój apartament, który potem przejąłem po prezydencie Lechu Wałęsie. Lech Kaczyński też zna ten apartament z tamtego czasu. W dzisiejszym apartamencie prezydenckim mieliśmy "Magdalenkę - bis", gdy nie było czasu jechać pod Warszawę, to właśnie tutaj spotykaliśmy się na negocjacjach.
Mam tyle wspomnień związanych z tym miejscem, że nie da się już nigdy w moim życiu przejechać obok Pałacu bez wspomnień, skojarzeń. Dla mnie Pałac przy Krakowskim Przedmieściu nigdy nie będzie miejscem obcym.
Weźmie Pan udział w uroczystości zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego, a czy spotkają się Państwo, żeby przekazać swoim następcom klucze od prezydenckich apartamentów?
To nie są nasze klucze, bo to nie jest nasz apartament - wszystko jest własnością Rzeczypospolitej i klucze będą w drzwiach.
Czy zdaje Pan sobie sprawę, że paparazzi będą za Panem gnali, gdy zobaczą 23 grudnia samochód opuszczający Pałac Prezydencki?
Będziemy mieszkać w Warszawie, w mieszkaniu, i wszystkie te informacje o domach - a widziałem nawet niektóre na zdjęciach - są nieprawdziwe. Paparazzi są częścią rzeczywistości, ale oni żyją jak ćmy, a ich tematy trwają moment - wczoraj ten prezydent, dzisiaj inny prezydent, wczoraj taki minister, dzisiaj minister Dorn, wczoraj ta panienka, dzisiaj inna panienka, ten rozwód, tamten rozwód. Łamy są do zapełnienia, pieniądze trzeba zarabiać.
Za pół roku trzeba będzie zapraszać paparazzich na sesję zdjęciową i szukać jakiegoś powodu, żeby móc się od nich opędzać (śmiech). Z paparazzimi to problem mają teraz państwo Kaczyńscy, a my - jeszcze parę dni i będzie po kłopocie.
Jak spędzą Państwo święta Bożego Narodzenie?
Spędzimy je z moją siostrą, która jest okulistką i od 24 lat mieszka w Szwajcarii. Zazwyczaj spotykaliśmy się nieco później, czasami ona przyjeżdżała tu na święta do nas. Teraz spotkamy się tam w małym, rodzinnym gronie. Skorzystamy z oddalenia, nart, śniegu, odpoczniemy.
A czy w swoim napiętym kalendarzu znalazł Pan czasu na kupowanie prezentów?
Nic, ani jednego prezentu. Co więcej, każdy kto wspomni o prezentach wywołuje we mnie, powiedziałbym, dygot...
...nie było to moim zamiarem...
...rozumiem, po prostu mój główny problem dzisiaj to uporządkować te wszystkie przedmioty. Gdyby więc ktoś chciał mi podarować najlepszy prezent, to byłby to właśnie spokój na najbliższy tydzień czy dwa. Żaden nowy drobiażdżek, żadna nowa książka, na razie mnie nie ucieszy. Sam też nie zamierzam chodzić po sklepach. Moim bliskim zamierzam podarować na święta męża, brata, ojca, który ma dla nich wreszcie więcej wolnego czasu. A oni, jeśli mi mogą coś podarować to dobrą atmosferę, święty spokój i zajęcie się innymi sprawami niż polityka. Myślę, że to najpiękniejsze prezenty i na szczęście nie muszą być opakowane w bardzo duże pudła.
A zrobi Pan jakąś rundę po sklepach, przewiduje Pan come back do zwykłego życia?
Uczciwie powiem, że jestem ciekaw dużych centrów handlowych. Przez dziesięć lat jeszcze w żadnym nie byłem. Za granicą owszem, ale w Polsce nie.
I żadnego Pan nie widział od środka? To nie rozumie Pan w ogóle polskiej transformacji.
W tym sensie tak, ale nie do tego przecież transformacja się sprowadza. Ale to będzie bardzo ciekawe. Będzie mnie też interesowało pójście do któregoś z tych dużych kin, typu Cinema City. Przez te dziesięć lat byłem tam zaledwie parę razy, ale jako prezydent, co znaczy, że mnie tam wprowadzano, a potem wyprowadzano. Wyobrażam sobie, że dzień, kiedy wchodzisz, kupujesz bilet... to jak odzyskanie wolności. Nawet jeśli to tylko iluzja, że się ją odzyskuje, to piękne uczucie.
Miał Pan wielokrotnie okazję spotykać się z Janem Pawłem II. Czy był Pan świadkiem jego świętości i może teraz powiedzieć: "Tak, to był święty człowiek"?
W potocznym tego słowa znaczeniu, powiem bez żadnych wątpliwości, że był to święty człowiek. W sensie teologicznym, szczególnie jako osoba niewierząca, nie mam nic w tej sprawie do powiedzenia. Spotykałem papieża wielokrotnie, odczuwałem siłę jego osobowości. Jan Paweł II odegrał wielką rolę historyczną, wpływał na losy świata. Żadnego chorego natychmiast uzdrowionego nie widziałem, ale sądzę, że nie można sprowadzić świętości papieża tylko do tego rodzaju zjawisk, cudów. Byłoby to świadectwo myślenia uproszczonego. Komisja watykańska chce także opisać ogromną rolę historyczną, którą odegrał Jan Paweł II w wydarzeniach z pogranicza politycznego, społecznego czy historycznego cudu. Moje świadectwo będzie świadectwem wielkiej roli Papieża w życiu społecznym XX wieku, jego bardzo dużej siły oddziaływania, oddziaływania przez dobroć. To było właśnie siłą papieża- wartości, które wyznawał, jego osobista, ludzka dobroć i ciekawość ludzi. Czy to jest dowód świętości? Nie mnie oceniać. Czy to jest dowód wielkości? Na pewno.
Rozmawiała Agnieszka Laskowska
Tekst pochodzi z tygodnika