Nałęcz: Obama ma autentyczną charyzmę
Barack Obama ma autentyczną charyzmę. Nie "miękką" charyzmę, którą ma wielu polskich polityków, tylko autentyczną charyzmę - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM doradca prezydenta Tomasz Nałęcz.
Konrad Piasecki: Też pod wrażeniem uroku Obamy?
Tomasz Nałęcz: - Tak. Myślę, że tak, jak cała Polska.
Co ma w sobie takiego ten prezydent Stanów Zjednoczonych, że nawet mężczyźni - i to w sile wieku - stają się dziwnie rozmarzeni, jak o nim mówią?
- W historii i w polityce mówi się "charyzmę". Autentyczną charyzmę. Nie "miękką" charyzmę, którą ma wielu polskich polityków, tylko autentyczną charyzmę.
I z bliska ta charyzma jakoś daje o sobie znać?
- Wydaje mi się, że tak. Rozmawiałem z wieloma osobami, które zetknęły się z prezydentem tak, jak widzieliśmy na ekranach telewizorów - przez podanie ręki. Każdy był przekonany, że prezydent go zapamiętał, że prezydent go dostrzegł.
Że leciał do Ameryki i myślał o nim tylko.
- To ogromna umiejętność. Ale też chyba jest autentyczny w tym lubieniu ludzi. Bo to chyba na tym polega.
Myśli pan, że Obama był równie zachwycony polskimi politykami, jak oni nim?
- Trudno mi powiedzieć. Na pewno częściej spotyka różnych polityków niż polscy jego rozmówcy prezydenta Stanów Zjednoczonych. Więc myślę, że ta relacja nie była symetryczna.
Niemiecka prasa pisze o tym, że był wyobcowany i zmęczony. Odniósł pan takie wrażenie?
- Nie, nie odniosłem. Natomiast jak czytałem te komentarze, to świetnie pamiętałem, że prezydent Obama jeszcze nie był w Niemczech, więc...
Z zazdrości wszystko!
- Nie tyle z zazdrości, co z takiego pewnego chyba jednak rozżalenia. Natomiast to też warto pamiętać, że prezydent Obama był w Polsce, a w Niemczech jeszcze nie był.
Nie jest tak, że na tej wizycie i na komentarzach po tej wizycie mocnym cieniem położyła się nieobecność Lecha Wałęsy podczas spotkania z Obamą? Bo jak się przeczyta dzisiaj zagraniczną prasę czy posłucha tych pierwszych komentarzy, to w bardzo wielu właśnie na to się zwraca uwagę.
- To można było z góry przewidzieć, że nieobecność Lecha Wałęsy na tym spotkaniu zostanie odnotowana. Bo ileż osób w Polsce rozpoznaje zagraniczna prasa? Poza tym to rzeczywiście było wydarzenie, świadczące i o polskiej wolności, i o wielkości Lecha Wałęsy, bo naprawdę tylko w wolnym kraju może taka sytuacja zaistnieć. A trzeba być Lechem Wałęsą, żeby nie przyjść na spotkanie z prezydentem Obamą.
Lech Wałęsa stawiał jakieś żądania? Bo wiem, że prezydent Komorowski z nim rozmawiał. Próbował go namówić. Było twarde żądanie: "Ma być tak i tak, i wtedy przyjadę"?
- To jest dla mnie zupełnie niezrozumiała sytuacja, bo przecież pierwotna koncepcja tego spotkania była dla Lecha Wałęsy niezwykle honorowa. Też rzecz się nie rozbiła o rozmowę w cztery oczy z prezydentem Obamą, bo przecież z tego, co mówi prezydent Komorowski - i co jest też stanowiskiem ambasady amerykańskiej - z tym, zdaje się, nie było problemu.
Może błędem było umieszczenie Lecha Wałęsy w szerokim gronie? Może liczył na spotkanie w cztery oczy z Barackiem Obamą i tyle.
- Ale przecież tym więcej znaczy aktor, im bardziej doniosłe jest tło, na którym występuje, a przecież to nie miało być tak, że Lech Wałęsa miał być jednym z kilkudziesięciu, tylko miał być osobą numer jeden - oczywiście nie licząc gospodarza i głównego gościa.
Barack Obama w Polsce
Ale on stawiał jakiś warunek, pod jakim miał się pojawić w Pałacu Prezydenckim?
- W gruncie rzeczy nie.
Coś mu się nie podobało.
- W gruncie rzeczy szczerze powiedział: "Nie pasuje mi". I myślę, że to było szczere sformułowanie. Powinniśmy to uszanować. Gdyby Lech Wałęsa zawsze zachowywał się w sposób zgodny z konwenansem i z taką chłodną logiką sytuacji, to pewnie nie byłoby Solidarności.
Urok urokiem Baracka Obamy, ale coś z tej wizyty, poza zauroczeniem, pozostało?
- Ależ oczywiście. Pozostał fakt, że jednak Europa Środkowa to ważny region dla prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo - nie oszukujmy się - przecież zaproszenie składane normalnie zawsze przy okazji takiej wizyty jak prezydenta Komorowskiego w Waszyngtonie w grudniu, zostało bardzo szybko przyjęte właśnie pod wpływem tej argumentacji, że w maju będzie szczyt prezydentów Europy Środkowej.
Ale to jest właśnie też tylko taki dyplomatyczny splendor, natomiast niewiele mamy konkretów.
- Nie jest to dyplomatyczny splendor. Przede wszystkim jest to jednak dowód, że nasz region liczy się w polityce amerykańskiej, że tego regionu Stany Zjednoczone nie poświęcają dla relacji z innymi. A poza tym myślę, że sytuacja w Afryce Północnej uświadomiła prezydentowi Stanów Zjednoczonych, że warto jednak takie wzory hołubić i wspierać się na takich wzorach.
Jest chociaż konkretny termin następnego spotkania? 2013. Padała taka data, ale nie wiem, na ile ona jest serio.
- Pamiętajmy, że zaczyna się okres bardzo ważny dla prezydenta Stanów Zjednoczonych, to znaczy wybory.
W 2013 nie musi być prezydentem.
- Nie, nie. Mnie chodzi tylko o to, że przecież kalendarz prezydenta Stanów Zjednoczonych i tak zawsze będzie napięty, teraz szczególnie, więc jeśli nie zaistnieją jakieś szczególne okoliczności, to ja bym specjalnie nie liczył na wizytę jeszcze w tej kadencji.
Termin 2013 - otwarcie Muzeum Historii Żydów Polskich to jest data, której możemy się trzymać.
- Złożona spontanicznie obietnica, bardzo ważna, wysłuchana nie tylko w Polsce, ale i w Stanach Zjednoczonych. Ja sobie nie wyobrażam, żeby prezydent Obama tej obietnicy nie dotrzymał, mamy to jak w banku.
A czy nie uważa pan, że to, że ostatnim punktem wizyty było spotkanie z rodzinami ofiar katastrofy, w tym z prezesem Kaczyńskim, to był z punktu widzenia obozu prezydenckiego, że tak powiem, błąd taktyczny?
- Dlaczego?
No bo takie ostatnie wrażenie, które pozostało, podobno bardzo ważne dla polityków i nie tylko, to jest ten list czy memoriał wręczany przez Jarosława Kaczyńskiego i spotkanie z nim.
- Ależ i prezydentowi Komorowskiemu i kancelarii zależało na tym spotkaniu. Bo zależy nam przecież na tym, żeby ta wizyta wypadła jak najlepiej i to, że prezydent USA pamięta o ofiarach katastrofy, że składa kwiaty, że spotyka się z tymi rodzinami, to właśnie gest pod adresem i tych rodzin, ale i Polski, więc to jak najbardziej potrzebne.
Tego memoriał Jarosława Kaczyńskiego nie odebrano jako jakiegoś zgrzytu?
- Znaczy, nie chcę łyżki dziegciu tutaj do tego dodawać, bo to przecież bardzo udana wizyta, także w tym punkcie. Memoriał jak memoriał, najpewniej nie ma w nim takich treści, które by oczekiwał np. Antoni Macierewicz, bo Jarosław Kaczyński jak na razie nie pochwalił się treścią memoriału. I nie sądzę, że jak dzisiaj pójdę do pracy, to on będzie odczytywany przez gnomadów z tego namiotu.
Czy prezydent ma swojego faworyta w walce o fotel szefa IPN-u?
- Nie ma. Ponieważ prezydent jest autorem zmiany tej ustawy, jest Rada IPN-u, są tam znakomici fachowcy z różnych środowisk, niech wybierają.
I ostatnie pytanie. Czy jest pomysł rzeczywiście poważnie brany pod uwagę, żeby złożyć projekt, który wykreśla z kodeksu karnego to publiczne znieważenie prezydenta jako coś, co jest zagrożone karą do 3 lat więzienia.
- Prezydent jest absolutnie do tego nieprzywiązany.
Ale złoży projekt ustawy w Sejmie, która skreśla ten punkt z kodeksu karnego?
- To raczej powinna być inicjatywa poselska. My w Polsce nie przepadamy za rozwiązaniami, że ktoś się o swoją sprawę upomina, więc prezydent gorąco wesprze taką inicjatywę, ale nie sądzę, żeby występował z taką inicjatywą, ale zobaczymy.
A jak trafi na jego biurko, to podpisze?
- Bardzo szybko.