Marciniak: Niebezpieczne niezdecydowanie Putina
Rosja prowadzi z Zachodem wojnę nerwów - w ten sposób profesor Włodzimierz Marciniak komentuje doniesienia o ostatnich przypadkach aktywności rosyjskich służb na terenie Europy. - Być może cała polityka Rosji jest wynikiem niezdecydowania ekipy Putina i dlatego jest tak niebezpieczna - dodaje.
Agnieszka Waś-Turecka, Interia: W ostatnich miesiącach docierało do nas więcej informacji na temat wywiadowczej aktywności Rosjan w Europie niż zazwyczaj. W lecie w Strasburgu zaatakowano czeczeńskiego dysydenta, we wrześniu uprowadzono estońskiego oficera, ostatnie dni to natomiast wymiana "dyplomatów" między Warszawą i Moskwą. Do tego dochodzą informacje o częstych incydentach w powietrzu między samolotami NATO i Rosji. Czy oznacza to, że aktywność rosyjskiego wywiadu w krajach europejskich wzrasta?
Profesor Włodzimierz Marciniak, politolog i rosjoznawca, w latach 1992-1997 pracował na stanowisku radcy w polskiej ambasadzie w Moskwie: - Ze stuprocentową pewnością możemy jedynie powiedzieć, że więcej o niej słyszymy. Rzeczywiście odnotowano duży wzrost aktywności lotniczej. Nie tylko nad krajami bałtyckimi, nad którymi zawsze dużo się działo, ale także w innych rejonach, np. w Skandynawii czy w pobliżu Wielkiej Brytanii. Niedawno Rosjanie zapowiedzieli nawet loty wzdłuż wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
- Wzrost incydentów lotniczych, czy zdarzeń bliskich incydentom jest faktem. Natomiast trudno określić, czy ogólna aktywność wywiadowcza jest bardziej intensywna. Z pewnością mamy więcej doniesień w mediach.
- Co do polsko-rosyjskiej wymiany dyplomatów, czy cofnięcia akredytacji dla dziennikarza agencji RIA Novosti, to doniesienia o podejrzanej działalności pojawiały się już wcześniej. Po prostu dopiero teraz zaczęły na nie reagować polskie władze.
Media mówią o tym więcej, ponieważ Rosja znalazła się na świeczniku z powodu kryzysu ukraińskiego?
- Tak. Wydaje się, że w mediach światowych i ogólnie w oczach międzynarodowej opinii publicznej zasadniczemu przewartościowaniu uległ obraz Rosji i jej prezydenta. Zmienił się także charakter relacji Rosji z prawie całym światem, a już z pewnością z krajami zachodnimi.
- Dlatego więcej uwagi poświęca się np. uprowadzeniu czeczeńskiego dysydenta, choć racjonalnie patrząc nie jest to nic nowego, ponieważ czeczeńskich opozycjonistów zabijano już wcześniej i to w różnych rejonach świata.
Czy fakt, że więcej przejawów działalności rosyjskiego wywiadu trafia do mediów może oznaczać, że Kreml - zachęcony skromną odpowiedzią Zachodu na swoje poczynania na Ukrainie - zaczął sobie śmielej poczynać?
- Na pewno prowadzona jest wojna nerwów. Na razie jednak trudno powiedzieć, jaki jest jej cel.
- Można założyć, że takie incydenty są ważne z punktu widzenia rozpoznania, czyli sprawdzenia jak zareaguje strona przeciwna. Jednak tego typu aktywność była rutyną w czasie zimnej wojny i do niczego konkretnego nie doprowadziła.
- Pewną nowością natomiast wydaje mi się uprowadzenie funkcjonariusza służb estońskich na linii granicznej.
Nowością dlaczego? Z powodu otwartości działania?
- Tak, choć Rosjanie twierdzą, że zatrzymali go już po rosyjskiej stronie granicy.
- To jest posunięcie wyzywające i można je potraktować jako element wojny nerwów, bo pamiętajmy, że już kilka lat temu administracja państwa estońskiego była obiektem cyberataku, a wcześniej Estonia stała się miejscem zamieszek młodzieży mniejszości rosyjskiej, która protestowała przeciwko przeniesieniu z centrum Tallina pomnika żołnierzy radzieckich.
Estonia znajduje się pod jakąś szczególną presją ze strony Moskwy?
- Porównywać Estonię można tylko do Łotwy, która także ma liczną mniejszość rosyjską. Na Litwie natomiast struktura etniczna jest zupełnie inna.
- Ogólnie wydaje się, że Estonia jest państwem sprawniej zorganizowanym niż Łotwa i dlatego testowanie jej efektywności może być z punktu widzenia Rosji bardziej instruktywne i korzystne. Tym bardziej że w ramach łotewskiego systemu demokratycznego rosyjska mniejszość uzyskuje już pewne sukcesy - jej przywódca jest przecież merem Rygi.
Czeczeński dysydent uprowadzony w Strasburgu, Said-Emin Ibraghimov, twierdzi, że atak na niego miał na celu pokazanie, że Rosja może "dosięgnąć każdego, gdziekolwiek i nikt jej nie powstrzyma". Udało się?
- Ten cel propagandowy z pewnością osiągnięto. Jednak z punktu widzenia demonstracji braku poszanowania dla cywilizowanych reguł znacznie większy efekt odniosło morderstwo Aleksandra Litwinienki w Londynie w 2006 roku. Nie dość, że na terenie Wielkiej Brytanii zabito człowieka, który uzyskał tam azyl polityczny, a wiec był pod pewną opieką państwa brytyjskiego, to jeszcze przy użyciu izotopu, czyli broni masowego rażenia. To dopiero była demonstracja bezczelności.
- Natomiast w przypadku Ibraghimova nie mamy pewności, czy nie chodziło np. o wewnątrzczeczeńskie porachunki między reżimem Ramzana Kadyrowa a społecznością dysydentów.
Czy w tym kontekście Michaił Chodorkowski ma się czego bać?
- To pytanie, na które nie jest łatwo odpowiedzieć. Po pierwsze Chodorkowski wie, że jest zagrożony. Po drugie, jego status jest inny niż Litwinienki, ponieważ stał się już postacią polityczną. Po trzecie - i to jest już moja polityczna spekulacja - działalność Chodorkowskiego jest w pewien sposób związana z państwem niemieckim, a to oznacza dla Rosji przekroczenie zupełnie innej czerwonej linii, niż miało to miejsce w przypadku Wielkiej Brytanii.
Wspomniał Pan Profesor o tym, że Rosa prowadzi z Zachodem wojnę nerwów. Po co?
- Na razie na to pytanie trudno inaczej odpowiedzieć niż: po to, by rządzący Kremlem lepiej się czuli. Podczas szczytu G20 w Brisbane w Australii obserwowaliśmy tę wojnę nerwów w mikroskali - niezdecydowany Władimir Putin miotał się między decyzją o wyjeździe, a pozostaniem na miejscu. Ostatecznie wyjechał przed uroczystym zakończeniem szczytu. Być może zatem cała polityka Rosji jest wynikiem niezdecydowania ekipy Putina i dlatego jest tak niebezpieczna.