Janusz Piechociński: Protestującym można było dać więcej, ale to nakręciłoby oczekiwania innych
„Rodzice niepełnosprawnych dzieci protestujący w Sejmie, dramatyczne sceny, to także wielki dramat osobisty ministra Kosiniaka-Kamysza. Minister pracy przeżywa tę sytuację, bo to młody i wrażliwy człowiek, który widzi, jakie są możliwości państwa”- tłumaczy wicepremier Janusz Piechociński w Kontrwywiadzie RMF FM. Minister gospodarki przyznaje, że „można wskazać inne źródła finansowania” i dać protestującym rodzicom więcej, ale „to będzie nakręcać oczekiwania innych”. „Wyobraźmy sobie, że do Sejmu przyjeżdżają na wózkach np. pacjenci z długoterminowej opieki zdrowotnej”- tłumaczy.
Konrad Piasecki: Partyjny podwładny radzi sobie z protestem rodziców w Sejmie, pańskim zdaniem?
Janusz Piechociński: - To nie jest kwestia partyjna. Jest to wielki dramat, także osobisty, każdego ministra i każdego polityka i myślę, że każdego obywatela, który patrzy na te dramatyczne sceny w Sejmie.
Trochę jak na niego patrzymy w Sejmie wygląda na to, jakby mu się to wszystko zwaliło na głowę i nie za bardzo potrafił sobie z tym poradzić.
- Niech pan postawi się naprzeciwko - jest pan młodym, bardzo zdolnym politykiem, a przede wszystkim człowiekiem bardzo wrażliwym, ma pan świadomość, jakie są możliwości państwa. W sposób istotny w ostatnich kilku latach podnieśliśmy te zasiłki. Oczywiście, one nigdy nie zrekompensują ludziom nieszczęścia w każdym wymiarze, bo w tej sytuacji państwo powinno i musi pomagać, są więc te ograniczenia i jest to olbrzymie wyzwanie dzisiaj.
Czyli co? Kosiniak ciężko przeżywa to, co się dzieje.
- A pan nie?
Ja przeżywam też, tylko ja nie jestem ministrem. A on jest.
- Ja jestem wicepremierem i tym bardziej szukam jakiegoś rozsądnego rozwiązania.
I przyklaskuje pan temu przesunięciu z lasów na drogi, które ostatecznie w części trafiło do rodziców?
- Szukamy wyjścia sobie naprzeciw i pokazania bardzo wyraźnie, że polityka i decydenci rozumieją ten dramat wielu dziesiątek tysięcy polskich rodzin.
Nie dało się dać więcej?
- Oczywiście można wskazać jakieś tam inne źródła i powiedzieć, że można dać więcej, ale pamiętajmy o tym, że to nakręca oczekiwania innych. Teraz wyobraźmy sobie sytuację, że do Sejmu przyjeżdżają na wózku pacjenci z długoterminowej opieki zdrowotnej i, wiemy co się dzieje w polskiej służbie zdrowia, i mówimy już nie o 200 milionach w tym roku, które trzeba gdzieś znaleźć, a więc komuś zabrać, ale mówimy o kilku miliardach.
Czyli lista potrzeb zbyt długa, żeby można było zbyt hojnie rozdawać?
- To nie jest kwestia rozdawania hojnego, to jest kwestia racjonalności także wydatków w polityce społecznej, w tym także racjonalności wydatków z Narodowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych. Nabudowaliśmy wiele wind, a okazuje się, że w tych dramatycznych przypadkach, których są niestety dziesiątki tysięcy, skala pomocy jest niewystarczająca.
W tej sytuacji Kosiniak powinien kandydować do europarlamentu?
- To jest ten wymiar polityczny. Startuje, dlatego że chcielibyśmy pokazać bardzo wyraźnie poprzez jego kandydowanie kwestię, czym ma być Europa także w wymiarze obywatelskim, także w wymiarze solidarności, relacji państwo-obywatel, także w kategoriach Europy społecznej.
A dlaczego on tak, a pan i Sawicki już nie? Jak wszyscy, to wszyscy.
- Panie redaktorze, powód jest prosty. Marek Sawicki był na liście mazowieckiej, zielonej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, w związku z tym że wszedł w stanie kryzysowym, w związku z wystąpieniem wśród dwóch dzików w Polsce APS, dzisiaj jest ministrem, musi skoncentrować się na tych rozwiązaniach.
A pan?
- Ja jestem prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego i wchodząc do rządu, a wcześniej zostając prezesem, mówiłem bardzo wyraźnie, że jestem do spraw krajowych.
Ale rozumiem, że Kosiniak nawet jak wygra, to nie weźmie mandatu, zostaje w ministerstwie.
- To jest przed nami i to jest jego decyzja...
Nie, ale to ważna deklaracja wyborcza. Czy on kandyduje po to, żeby być w europarlamencie, czy kandyduje po to, żeby zostać w ministerstwie?
- Przede wszystkim chcemy pokazać jak Europa powinna być dzisiaj społeczna, bo przecież nie tylko w Polsce jest wielki wymiar kłopotów, w jaki sposób utrzymywać wydatki socjalne, a co dopiero je powiększać.
Panie premierze i panie szefie PSL-u, weźmie mandat, czy nie weźmie?
- A to niech pan zapyta się Władka Kosiniaka- Kamysza.
Czyli rozumiem, pan mu daje wolną rękę?
- Tak, oczywiście.
Jak będzie chciał wziąć mandat i pojechać do Brukseli, niech jedzie?
- Pamiętajmy o tym, że tam się nie jedzie na wycieczkę. To za bardzo i za często o tym mówimy, a w wykonaniu niektórych europosłów, podkreślam - nie Polskiego Stronnictwa Ludowego, bo moja czwórka świetnie tam pracuje - Jarek Kalinowski, Czesiek Siekierski, Andrzej Grzyb, czy Arek Bratkowski, to naprawdę osoby, których nie musimy się wstydzić. Wręcz przeciwnie.
To teraz pytanie do pana. Uzależnia pan od tych wyborów swój los na fotelu szefa PSL-u?
- Ale ja zawsze mówiłem, że po każdych wyborach, także po wyborach samorządowych, liderzy organizacji gminnych i powiatowych i wojewódzkich, powinni się poddawać pod ocenę w demokratycznym, tajnym głosowaniu.
Czyli jeśli będzie słaby wynik, pan się podda weryfikacji.
- Nie, bez względu na to, jaki będzie...
Czyli po każdym wyniku się pan podda?
- Po każdym, to jest naturalne, to jest demokracja, to jest wewnętrznie demokratyczna partia.
Czyli powie pan - jestem gotów zrezygnować, albo oceńcie mnie na posiedzeniu NKW, czy jakichś innych władz PSL-u.
- Ale całe NKW się poddaje, bo przecież ja nie jestem dyktatorem, tylko liderem określonej struktury. Zwracam tylko uwagę, że trudno będzie krytykować tym, albo oceniać tym, którzy nie pracują solidnie i nie startują.
A którzy nie pracują?
- W każdej partii jest takie zjawisko, w każdym stronnictwie, czy w każdym komitecie.
Waldemar Pawlak? Jego pan ma na myśli?
- Przenosi pan to w proste personalia. Dzisiaj to jest bardziej kluczowe wyzwanie. Nie będzie lepszej Europy, jak nie będzie lepszych europarlamentarzystów, sprawniejszego Parlamentu Europejskiego. Co nam grozi? Że przy niskiej frekwencji, nie tylko w Polsce, mogą uzyskać znaczącą ilość głosów te środowiska, które mówią: "idziemy do Europy, żeby ją rozwalić" albo jak mówi Korwin- Mikke: "idziemy do Europy, żeby ją ośmieszyć." Wydaje się, że naszej Europy, z polskim udziałem nie trzeba, ani nie wolno rozwalać, ani tym bardziej nie wolno ośmieszać. Tym bardziej, że za wschodnią granicą Unii Europejskiej, a szczególnie za wschodnią granicą Polski, jest wielkie wyzwanie, nie tylko Europy.
Ale pan tak czy inaczej deklaruje - niezależnie od wyniku: poddaję się weryfikacji powyborczej.
- Jeszcze raz powtarzam: to jest standard.
No nie wiem, różnie z tymi standardami bywało wcześniej w PSL-u.
- Ale ja jestem inny i jak pan wie, naprawdę zamierzam konsekwentnie wprowadzać nową jakość w polityce.
To a propos tej wschodniej granicy - gospodarka już mocno czuje kryzys ukraiński?
- Myślę że jako całość to nie. Otóż chciałbym, żeby pan i państwo słuchacze rozumieli: ja się nie chwaliłem tym wynikiem, ale wykonaliśmy gigantyczną pracę w ubiegłym roku. Nie tylko w moim Ministerstwie Gospodarki, ale przed wszystkim w polskiej przedsiębiorczości. I gdyby nie te dwa dziki, a przed wszystkim gdyby nie niepewność na Wschodzie, we Wspólnocie Niepodległych Państw, bardzo ważnej grupie krajów, z którymi mamy bardzo solidną wymianę handlową o dużej dynamice, kilkunastoprocentowej w zeszłym roku, to mógłbym dzisiaj powiedzieć, że w tym roku osiągnęlibyśmy 9 procent wzrostu eksportu. I mielibyśmy ponad 3 proc., być może bliżej 3,5 niż 3,0 wzrostu PKB.
Ale ponieważ jest kryzys, a gospodarka Rosji słabnie, to będzie ile?
- Pierwsze 10 tygodni tego roku bez sankcji w wymiarze politycznym w relacjach polsko-rosyjskich, po obu stronach, mamy spadek eksportu do Rosji 7,9 proc.
Wynikający z czego? Ze słabości gospodarki rosyjskiej, czy z jakiś przyczyn politycznych?
- Przede wszystkim, w wąskiej części to jest kwestia tych dwóch świń i embarga, które nie tylko Rosja wprowadziła na import polskiej wieprzowiny, ale to jest jakby marginalna sprawa. Generalnie to są te niepewności związane z kursem rubla, bo słabnięcie rubla powoduje, że nasz eksport przestaje być atrakcyjny pod względem cenowym na rynku rosyjskim - i uwaga - istotne spadki w sektorze elektromaszynowych wyrobów, gdzie mieliśmy bardzo dużą dynamikę, bo to było w zeszłym roku 38 proc., więc nie jest to wcale tak jak sądzimy, że to tylko żywność i sprzedajemy tam jabłka, wieprzowinę, wołowinę, mleko i pochodne.
Czyli eksport maleje, bo gospodarka Rosji się kurczy?
- 3,5 proc. w 2012 roku, 1,5 proc w 2013 roku, a na ten rok może to być poniżej zera i myślę, że lepiej rozumiemy Putina dzisiaj, przynajmniej ja, kiedy patrzę na te realne działania z punktu widzenia rosyjskiej gospodarki, to przy niepewnym wzroście i małej cenowej szansie na duże dochody budżetowe rosyjskie z gazu i ropy, a to jest główne źródło walut i stabilności rosyjskiego budżetu, okazuje się, że rosyjska gospodarka wchodzi w głęboką stagnację.
Konrad Piasecki