Janusz Korwin-Mikke: W rogu Afryki
Z rozbawieniem obserwuję komentarze prasy zachodniej w sprawie Somalii. Wymyka się ona bowiem kryteriom stosowanym przez sforę wytresowanych w Brukseli żurnalistów. Somalia bowiem to bardzo dziwny kraj. Około 1991 roku wyzwolił się całkowicie spod kontroli biurokracji!
Doszło do tego w dziwny sposób. Połączenie ziem b. kolonii włoskiej i b. kolonii brytyjskiej stworzyło "niepodległe państwo" o polskiej nazwie "Somalia". Jednak władze obydwu terytoriów nie mogły się pogodzić (należały do różnych plemion!) i w wyniku tego coraz większe tereny Somalii przestały podlegać jakiemukolwiek rządowi. Wróciła normalna, zdrowa władza plemienna - a z czasem pojawili się młodzi watażkowie (po angielsku "Warlords") podporządkowujący sobie kawałki terytorium.
Każdy z tych watażków dbał, oczywiście, by ludność jego terytorium miała się jak najlepiej - bo wtedy mógł z niej ściągać wyższe daniny. Dbał przy tym, by było jej lepiej niż u sąsiada - bo wtedy była szansa, że ludzie, wioski lub całe szczepy przeniosą się na jego terytorium i zapłacą podatki jemu!
Powstała zdumiewająca sytuacja: na tym bezpaństwowym terytorium kształcił się znacznie wyższy odsetek dzieci niż w sąsiednich państwach wymuszających obowiązek szkolny! Istniały tam prywatne uniwersytety - i prywatne linie lotnicze (niewidywane w Europie, bo tu faszystowskie państwa uważają, że aby samolot mógł latać, "jego państwo" musi to wynegocjować!!).
Ceną za to były okresowe utarczki: co jakiś czas watażkowie, którzy urośli w siłę, chcieli podporządkowywać sobie cudze terytoria. Nie było to specjalnie uciążliwe na wsi - natomiast w stolicy zakłócało normalny tryb życia.
Mimo to Somalia w ciągu 30 lat stałaby się najbogatszym państwem Afryki - gdyby nie to, że zainteresowali się nią islamiści. Terytorium, nad którym nie panuje żadne państwo, jest łakomym kąskiem dla sąsiadów. W tym przypadku: dla popieranych przez Jemen (i wahabitów z Arabii Saudyjskiej) islamistów. Z pomocą kilku tysięcy ochotników tzw. Unia Sądów Islamu (UIC) opanowała Mogadiszu - by zaprowadzić tam porządek typu PiS+LPR w Polsce.
Nie wszystkim Somalisom (a także mniejszościom!) podobały się rządy fundamentalistów islamskich - zaczęli więc naprędce klecić coś na kształt "rządu". Rząd ten pomiędzy kowadłem UIC a młotkami watażków nie miał żadnej szansy. Islamiści wygrywali zarówno z watażkami, jak i z "rządem".
W tym momencie zagrożona poczuła się Abisynia: to chrześcijańskie państwo z trudem zachowało między muzułmanami niepodległość przez 2000 lat - i potem wyzwoliło się spod okupacji miejscowych komunistów przypominających bardziej piekłoszczyka Pol Pota niż p. Aleksandra Kwaśniewskiego. Prawie ćwierć ludności wschodniej Etiopii to Somalisi - więc obawiała się, że narodowo-religijne państwo uzna za swoją misję przyłączenie tych prowincyj do Somalii.
Etiopowie przekonali Amerykanów, że UIC to to samo, co "taliban" w Afganistanie - więc Amerykanie sypnęli pomocą wojskową. Z drugiej strony muzułmańska Erytrea, która z trudem wyzwoliła się spod okupacji Abisynii, podesłała ochotników na pomoc islamistom...
Gdy to piszę, wojskom Abisynii z pomocą amerykańską udało się wyzwolić Mogadiszu z rąk islamistów. W wyniku wyzwolenia uciekło 400.000 z miliona mieszkańców stolicy. Nie ulega kwestii, że niedługo islamiści ponownie wyzwolą stolicę - i ucieknie z niej inne 400.000 mieszkańców. Potem już tylko jedno kolejne wyzwolenie - i Mogadiszu zostanie wyzwolone ostatecznie.
ONZ powinna była ogłosić Somalię jak Antarktydę polem naukowych obserwacyj, jak daje sobie radę kraj nieposiadający rządu i nieokupowany przez żadne państwo. Niestety: już za późno...
janusz@korwin-mikke.pl