Małgorzata Kidawa-Błońska po raz drugi w krótkim czasie wezwała do bojkotu wyborów prezydenckich. Zmieniła jednak narrację, bo o ile dwa tygodnie temu wezwała do tego wszystkich pozostałych kandydatów, tak teraz działa samotnie. Nie używa też już słowa "bojkot". Podczas wtorkowej konferencji prasowej powiedziała, że nie weźmie udziału w wyborach. Jak tłumaczą nam jej koleżanki i koledzy z partii, chodzi o to, że nie zagłosuje, ale pozostanie na listach wyborczych. - Bojkot to działanie dokładnie po myśli Kaczyńskiego. On liczy na to, bo wtedy jego nominat łatwą ręką weźmie zwycięstwo - uważa Robert Biedroń, kandydat Lewicy na prezydenta. - Nie można im oddawać Polski walkowerem, trzeba walczyć i dawać nadzieję wszystkim tym, którzy chcą zagłosować w tych wyborach, ale nie popierają Andrzeja Dudy - daje jasno do zrozumienia kandydat Lewicy. Biedroń, który nie zamierza rezygnować, również wolałby, żeby wybory odbyły się w innym terminie. Lewica przedstawiła dziś w Sejmie pomysł na zmianę terminu. Jej zdaniem 8 maja powinien zostać wprowadzony stan klęski żywiołowej, a zakończony miesiąc później. Kolejno, po upływie 90 dni, powinna zostać wyznaczona data nowych wyborów. Wobec tych wyliczeń wybory miałyby się odbyć pod koniec września lub na początku października. - Od dawna mówimy, że należy wprowadzić stan klęski żywiołowej. Rząd też by to zrobił, gdyby nie jeden detal, a mianowicie wybory, które musiałyby być przesunięte. A jak wiadomo PiS nie martwi się realną walką z kryzysem, nic nie zajmuje ich bardziej, niż przepchanie tych wyborów kolanem - przekonuje kandydat Lewicy. Tymczasem krótkie wprowadzenie stanu klęski żywiołowej jest jednym z wariantów, które rozważa rząd. Prawdopodobnie stanie się tak, jeśli Zjednoczona Prawica nie zdoła przegłosować ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. Łukasz Szpyrka