Mirosław Jamro, dziennikarz z Bielska-Białej, zajmował się opisywaniem zdarzeń z udziałem służb mundurowych. Jak czytamy na lokalnym portalu bielsko.biala.pl, dziennikarz był zawsze na miejscu, gdy doszło do pożaru, wypadku drogowego. Przyjeżdżał, zadawał pytania, informował. "Miał szerokie kontakty, był znany w branży dziennikarskiej, bardzo szybko zdobywał informacje. Jego numer telefonu był dostępny chociażby w zakładce 'Na sygnale', więc często to mieszkańcy i czytelnicy informowali go o zdarzeniach. Te artykuły były bardzo poczytne" - mówią koledzy z redakcji. Zarzuty dla Mirosława Jamro Sam Mirosław Jamro jako podejrzany nie może zabrać głosu w sprawie. Robi to jednak za niego portal, w którym publikował. "9 czerwca Prokuratura Okręgowa w Sosnowcu postawiła mu zarzuty z art. 18 par. 2 kk w związku z art. 231 par. 2 kk i art. 266 par. 2 kk. Artykuł 18 dotyczy podżegania (kto chcąc, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, nakłania ją do tego). Jamro został przesłuchany w charakterze podejrzanego" - podają lokalne media. - Mirosławowi J. przedstawiono w tej sprawie dwa zarzuty. Dotyczą one podżegania funkcjonariuszy Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej do dokonania przestępstw przekroczenia uprawnień, tj. ujawnienia osobie nieuprawnionej, czyli Mirosławowi J. informacji stanowiących tajemnicę prawnie chronioną, które funkcjonariusze policji uzyskali w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a które to informacje były następnie publikowane na łamach prasy - przekazał w rozmowie z bielsko.biała.pl rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu Waldemar Łubniewski. Jamro: Ja tylko zadawałem pytania Jak podkreśla portal, Mirosław Jamro informacje o przebiegu zdarzeń pozyskiwał od uczestników na miejscu. Pytał też funkcjonariuszy różnych służb i policjantów. "Jego obecność na miejscu wypadku miała związek z pracą w charakterze dziennikarza" - czytamy. Podejrzany przez prokuraturę, "zawsze miał przy sobie legitymację dziennikarza" i" każdy, kto chciał, "mógł go zapytać, kim jest i dlaczego go interesuje dane zdarzenie". Lokalne media podkreślają też, że wszyscy, którzy udzielali informacji, robili to z własnej woli, bez przymusu. - Ja tylko zadawałem pytania. Funkcjonariusze mogli nie udzielać informacji. Każdy wiedział, z kim rozmawia - podkreśla sam Mirosław Jamro.