Fundacja Happy Kids: "700 zgłoszeń z prośbą o pomoc" Wczoraj Fundacja Happy Kids przyjęła pod swój dach pierwszą grupę ewakuowanych z Ukrainy 60 dzieci. Kolejnych 40 właśnie do nas jedzie. Grupa Polsat Plus i Fundacja Polsat pomogą dzieciom z Ukrainy - przekażą 5 mln zł. Włącz się do akcji! - Jestem w kontakcie z ukraińskim departamentem polityki społecznej, gdzie staramy się, żeby informacja odnośnie ewakuacji trafiała do wszystkich obwodów. To są wojskowo-cywilne organy administracyjne, które będą starały się ewakuować dzieci do granicy, z której będziemy je odbierać - mówi Interii Aleksander Kartasiński z Fundacji Happy Kids. Jak informuje fundacja, łącznie dostała już 700 zgłoszeń z prośbą o pomoc. Kolejne grupy dzieci kierowane są na granicę. Ale są miejsca, z których ewakuacja jest wprost niemożliwa. - Są przypadki tak jak w Chersoniu gdzie jest 50 dzieci, które czekają w piwnicy po to, żeby w bezpieczny sposób się ewakuować. Nie można dokonać transportu, to okolica gdzie kilka dni temu zniszczona została karetka pogotowia i autobusy z ludźmi, którzy próbowali uciekać. Drogi są zaminowane, objazdy bardzo niebezpieczne, sytuacja jest bardzo dynamiczna i trudna - dodaje Kartasiński. SOS Wioski Dziecięce: "Niektórzy myśleli, że nie będzie tak źle. Bardzo się pomylili" Wczoraj o trzeciej w nocy granicę w Medyce i Korczowej przekroczyła grupa 47 osób - dzieci i rodzin zastępczych, ewakuowanych z programów SOS w Ukrainie. - 40 dzieci, 5 rodziców zastępczych i 2 osoby z ekipy SOS Ukraina. To nie była łatwa podróż, grupę rozdzielono, nie mogli się znaleźć. Dzieci przyjechały zmarznięte i wykończone. Były tak zmęczone, że nie miały siły jeść, ani pić. Aktualnie są w SOS Wiosce Dziecięcej w Biłgoraju. Budujące jest to, że mamy informacje, że dzieci zaczynają się bawić. Uśmiechają się, rozmawiają, jest to wspaniały widok - mówi Anna Choszcz-Sendrowska ze Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Dzisiaj do Polski przyjedzie kolejna grupa: 21 dzieci, 4 rodziców zastępczych i 2 pracowników, którzy zostaną przyjęci w SOS Wiosce Dziecięcej w Kraśniku. - Nasi koledzy z Ukrainy zorganizowali ewakuację już w zeszłym tygodniu. Ewakuowano 99 dzieci i rodziców zastępczych z obwodu ługańskiego i kijowskiego. 78 osób nie chciało się ewakuować. To rodziny głównie ze wschodu Ukrainy, przyzwyczajone niejako do wojny. Myśleli, że nie będzie aż tak źle, ale bardzo się pomylili. W tej chwili nie mamy z nimi kontaktu. Podobnie jak z chłopcami z młodzieżowej wspólnoty mieszkaniowej z Kijowa, jednostki, która zajmuje się przygotowywaniem dzieci do samodzielności. Ci chłopcy poszli walczyć - mówi Anna Choszcz-Sendrowska. Domy dziecka w Ukrainie. "Wychowawcy opuścili podopiecznych, dzieci zostały same" Jeszcze gorsza sytuacja niż w ukraińskich rodzinach zastępczych jest w tamtejszych domach dziecka. W Ukrainie w pieczy instytucjonalnej przebywa 98 tys. dzieci. Prawie pięć razy więcej niż w Polsce. - Płyną do nas dramatyczne sygnały, że wychowawcy z domów dziecka albo poszli walczyć, albo ewakuowali się ze swymi biologicznymi rodzinami, a dzieci zostały bez opieki - mówi Anna Choszcz-Sendrowska ze Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce. - Tam na miejscu nasi koledzy próbują zorganizować wolontariuszy i zbudować jakieś struktury po to, żeby się tymi dziećmi zająć. Ewakuujący dzieci z Ukrainy Aleksander Kartasiński dostaje też wiadomości od rodziców, którzy sami nie mogą opuścić Ukrainy, bo walczą, ale chcą zabezpieczyć swe dzieci, wysyłając je za granice. - Zgłaszają się do mnie rodzice, którzy wypełniają swoje obowiązki, służą państwu Ukraińskiemu, na przykład mąż jest wojskowym, żona jest policjantką, mają dwójkę dzieci. Nie wyjadą z nimi, ale wiedzą, że trzeba je ratować. Również dla takich dzieci wspólnie z tamtejszym ministerstwem będziemy organizować transport do Polski i opiekę - mówi Aleksander Kartasiński. I dodaje: - Jesteśmy już w kontakcie z Gdańskiem, Gdynią, Sopotem, Poznaniem, rozmawiamy z Wrocławiem, Wieruszowem. Staramy się zorganizować potężną bazę pomagających, bo musimy pamiętać o dwóch rzeczach: te dzieci nie trafią tu na tydzień, ani dwa, tylko musimy znaleźć dla nich miejsca, gdzie będą mogły przebywać w długim horyzoncie czasowym, a do tego zapewnić im normalne funkcjonowanie: od szkoły przez opiekę wychowawców po opiekę psychologiczną i terapię, bo ani w Polsce, ani w Ukrainie do domów dziecka dzieci nie trafiają przez przypadek. To już są maluchy po traumach. A wojna jest kolejną. Fundacja "Niosę Pomoc". "Dzieci Kresowiaków utknęły w Rumunii" Ewakuowane są nie tylko ukraińskie dzieci. Małych Kresowiaków z Ukrainy próbuje ściągnąć do Polski Fundacja "Niosę pomoc". 48 dzieci Polaków z Odessy przedostało się do Rumunii. Stamtąd trzeba je przewieźć do Polski. Najpierw problemem były środki na zorganizowanie podróży. Dziś pieniądze już są. W jeden dzień udało się zebrać ponad 50 tys. zł. Na przeszkodzie stanęła biurokracja. - Choć Węgry podpisały dekret o uchodźcach z Ukrainy, odmówiły właśnie przepuszczenia dzieci przez swoje terytorium. Podróż autokarami odpada. Z przelotem jest tak samo, jest kłopot, by uzyskać zgodę na zabranie dzieci bez opiekunów prawnych. Na Węgrzech nawet z konwojem dyplomatycznym są kłopoty. Nie wiem, co będzie, jesteśmy załamani. Czekamy na jakiekolwiek dobre wieści z ukraińskiej strony. Wiem, że stowarzyszenie Kresowiaków ciągle działa i próbuje dopiąć formalności - mówi Piotr Staniucha z Fundacji Niosę Pomoc. Liczy się każda złotówka. "Przed nami pomocowy maraton, nie sprint" Wszyscy jednym głosem zapewniają, że każde uciekające przed wojną dziecko może liczyć na polską pomoc. Nie ukrywają jednak, że potrzebne jest wsparcie. - My jesteśmy w stanie zapewnić miejsce dla wszystkich dzieci z SOS, które do nas przyjechały i jeszcze przyjadą. Będziemy działać tak jak będzie trzeba. Ale to jest wojna, trudno cokolwiek planować i przewidzieć. To co możemy zrobić na ten moment to wesprzeć ludzi, którzy tam zostali, żeby mogli się zorganizować, żeby mogli zająć się dziećmi, które zostały same w Ukrainie. Prowadzimy na ten cel zbiórkę - mówi Anna Choszcz-Sendrowska ze Stowarzyszenia SOS Wioski dziecięce w Polsce. Kartasiński dodaje, że potrzeb jest dużo. - Od transportowych, ponieważ będą potrzebne autokary, które będą wozić dzieci z granicy po całej Polsce, po wolontariuszy. Robimy zbiórkę pomocy materialnej - ubrania, koce, ręczniki, pościel, materace. I przede wszystkim pieniądze. Na paliwo, na doposażenie tych miejsc, gdzie trafią dzieci - mówi Aleksander Kartasiński z Fundacji Happy Kids. I dodaje: - Większość dzieci jeszcze nie jest w stanie zrozumieć sytuacji, w której się znalazła. Ciężko jest im się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nagle znaleźli się w innym kraju. Dlatego też staramy się, żeby każda grupa była wraz z opiekunami ukraińskimi, żeby zminimalizować bariery językowe, żeby mieli wokół siebie ludzi, których znają. Bo zaufanie dziecka zdobywa się długo, zwłaszcza po takich przeżyciach jakie one mają za sobą. - Te dzieci trzeba będzie długo leczyć, żeby zabliźnić ich rany, ale relacje uzdrawiają, miłość uzdrawia, więc wierzymy, że to wszystko jest do zrobienia. Musi nam wszystkim tylko starczyć "pary". To jest maraton pomocy, a nie sprint. Ci ludzie przyjechali dziś, ale nie wyjadą jutro i my musimy się na to przygotować - mówi Anna Choszcz-Sendrowska.