PKP Intercity w tym roku skorzystało z tego, że Euro 2024 organizują Niemcy, nasi zachodni sąsiedzi, a ponadto bierze w nim udział biało-czerwona reprezentacja. Państwowa spółka uruchomiła dwa specjalne pociągi: pierwszy zawożący na mecz "naszych" z Warszawy do Hamburga, a drugi do Dortmundu, również ze stolicy. Zorganizowano też połączenia powrotne po zakończonych piłkarskich spotkaniach. Ja wsiadłem na pokład drugiego z tych składów - EIC nr 17014 "Pociąg Kibica". Kibicowski skład postawił się w poniedziałek na Warszawie Wschodniej mniej więcej 25 minut przed godziną odjazdu wyznaczoną na 21:39. Miał 14 wagonów oraz specjalnie oklejoną lokomotywę i taki zestaw zajął właściwie całą krawędź peronu. Na tym stołecznym dworcu czekało kilkadziesiąt osób i nie byli to wyłącznie kibice. Wszystko o Euro 2024 w serwisie Interia Sport! Polska - Francja w Dortmundzie. Dojechałem tam pociągiem PKP Intercity PKP Intercity normalnie nie kursuje do Dortmundu (do Hamburga też zresztą nie), dlatego na Dworzec Wschodni ściągnęła rzesza miłośników kolei. Nagrywali, jak elektrowóz wtacza się powoli na stację, fotografowali ponadto tablice odjazdów, na których nazwa docelowego miasta pojawiła się niemalże niczym UFO. W "Pociągu Kibica" dla każdego pasażera przygotowano butelkę wody oraz reklamową płachtę, której zastosowanie niekoniecznie było oczywiste. Niektórzy uznali, że płachta z małymi rowkami jest zbędna, a dopiero po czasie orientowali się, że to wachlarz - wystarczyło pozginać kartonik. Prezent okazał się przydatny, gdy atmosfera w składzie stała się dosyć... gorąca. Najwięcej osób wsiadło na następnej stacji - Warszawie Centralnej. Na peronie wręcz roiło się od osób ubranych w kibicowskie stroje, chętnych do wspierania naszej kadry mimo tego, że nie ma ona szans na wyjście z grupy na europejskich mistrzostwach. Gdy pociąg się zaludnił, a wszyscy się rozsiedli, zaczęła się zabawa. I nie skończyła się przez wiele, wiele następnych godzin. Impreza w wagonie PKP. Ta noc nie była spokojna Najbardziej rozrywkowy okazał się wagon 275. Wysoki numer wynika z tego, że mamy do czynienia z międzynarodowym składem. Wystarczyło tylko zbliżyć się do tej części "Pociągu Kibica", a wciągał nas repertuar polskiej piosenki: od Beaty Kozidrak, Myslovitz, Krzysztofa Krawczyka i Zenona Martyniuka po utwór o Karolince mknącej do Gogolina oraz piłkarskie przyśpiewki. W pewnym momencie odśpiewano nawet na stojąco "Mazurka Dąbrowskiego". Z czyjegoś głośnika popłynęły też zagraniczne nuty, jak o refrenie "Pedro, Pedro, Pedro". - Nie krępuj się, chodź do nas - rzucił jeden z bawiących się pasażerów, gdy otworzyłem guzikiem drzwi do "275" i spojrzałem, co tam się dzieje. Akurat akompaniamentem była wtedy Budka Suflera. Inni zapytali, jak mam na imię. Powiedziałem "Wiktor" i wystarczyło - pół wagonu zaczęło to słowo skandować. Podobnie witano niektórych innych gości, przybyłych niekiedy z drugiego końca składu. Jeśli któryś z podróżnych liczył, że prześpi siedem-osiem godzin w EIC 17014, srogo się rozczarował. Obojętnie, czy była 23:00, czy 2:00 w nocy - przez wagonowe korytarze, także tam, gdzie były przedziały, regularnie przechodziła kolumna rozbawionych kibiców, wzywających do przyłączenia się. Używali ku temu trąbek, gwizdków, jak i własnych gardeł. Przy swoich siedzeniach natomiast stukali w sufit, rytmicznie podskakiwali i klaskali w rytm przebojów. Wjechaliśmy do Niemiec. I pociąg PKP zaliczył spóźnienie Porządku starała się upilnować drużyna konduktorska oraz wynajęta ochrona i zdarzało się, że powstrzymywali oni nadto ośmielonych podróżnych. Trzeba jednak przyznać, że kibicowski pociąg rządzi się nieco swoimi prawami. W pewnym momencie wkroczyły służby mundurowe, lecz nie było to związane z fiestą, jaką urządzili nasi rodacy, a przekroczeniem granicy polsko-niemieckiej. Na zagranicznej stacji Frankfurt (Oder), około 3:00 nad ranem, naliczyłem przez okno co najmniej 20 umundurowanych policjantów. Wydelegowani - z pałkami przy pasie, a co niektórzy także z hełmami - wkroczyli do środka pociągu PKP, sprawdzając, czy wszyscy są "grzeczni" i przypadkiem nie przewożą niczego niedozwolonego. - Szanowni państwo, prośba o nieotwieranie drzwi z prawej strony, aby Polizei mogła przeprowadzić swoją kontrolę jak najszybciej. Dziękuję - rozległ się głos polskiego konduktora. Postój na tym dworcu niemiłosiernie się jednak przeciągnął. Mieliśmy odjechać z nadodrzańskiego Frankfurtu o godz. 3:07, a stało się to dopiero o 3:35 - a co ważne, do tej miejscowości wjechaliśmy punktualnie. Czekając, aż skład ruszy, przypomniałem sobie o artykule Zielonej Interii dotyczącej pociągów Deutsche Bahn (nie)radzących sobie podczas Euro 2024. Wspomniana spółka jest w RFN zarówno przewoźnikiem, jak i zarządcą infrastruktury. Pociąg do Dortmundu. Przejazd bez Warsu i kuszetek, ale było wygodnie Zachodni sąsiedzi muszą ewidentnie zreformować kolej, a wisienką na torcie niech będzie fakt, iż "Pociąg Kibica" na stację Poznań Główny przyjechał... 10 minut przed czasem, dlatego tam stał, co ucieszyło pasażerów chcących zaczerpnąć świeżego powietrza nie tylko z delikatnie uchylanych okienek w wagonach. Zdecydowana większość pasażerów faktycznie udawała się na ostatni na mistrzostwach mecz polskiej reprezentacji, lecz napotkałem też osoby, które skorzystały z okazji i kupiły bilet, by za okazyjną cenę zwiedzić Dortmund. Wydać faktycznie nie trzeba było dużo - około 250 zł za przejazd tam i z powrotem. W "Pociągu Kibica" nie było wagonu gastronomicznego, lecz wróżka podpowiada mi, że właściwie nie był on potrzebny, bo większość zaopatrzyła się na swój sposób. Oszczędzono również "sypialek" oraz kuszetek - jeśli ktoś chciał spać, musiał oddać się objęciom Morfeusza w fotelu. Na plus trzeba odnotować, że przestrzeń na nogi między kolejnymi siedzeniami było dość duża, dlatego dało się jechać w pozycji półsiedzącej. Wziąłem zagłówek oraz maseczkę na oczy i było fajnie. Euro 2024. Polska - Francja. Polacy "przejęli" Dortmund Dodatkowo w większości łazienek panował porządek i niemal do ostatniej stacji nie zabrakło w nich higienicznych materiałów. Minusem okazał się natomiast zanikająca energia elektryczna w gniazdkach już na terenie Niemiec. Loterią było, czy pod jakimś fotelem podładujemy telefon - na godzinę przed wysiadką zaczęło się poszukiwanie, gdzie podreperujemy stan baterii. Do Dortmundu dojechaliśmy o 8:53, spóźnieni o 12 minut. Niemieccy podróżni czekający na peronie z uśmiechem spoglądali na rzędy rozbawionych Polaków, rozpierzchających się po mieście z patriotycznymi melodiami na ustach. Chociaż gramy o przysłowiową pietruszkę, w narodzie nie zabrakło optymizmu. Z energią współpasażerowie pozowali przy mistrzowskiej bramie zainstalowanej nieopodal dworca. Wniosek z podróży jest jeden: tanio skóry z Francuzami nie sprzedamy. Z Dortmundu Wiktor Kazanecki Kontakt do autora: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!