Barbara znika w drzwiach salonu, po chwili wraca i kładzie na stole dwa własnoręcznie zrobione plakaty. Na górze drukowanymi literami napis: zaginiony, poniżej imię i nazwisko - Krzysztof Szrele. Dalej kilka suchych faktów: szczupła budowa ciała, charakterystyczny tatuaż na szyi, informacja, że ostatni raz był widziany w klubie przy ulicy Chrobrego. Kilkanaście tygodni temu Brzeg był oblepiony plakatami z podobizną młodego chłopaka. Teraz można je znaleźć tylko u Barbary w domowej szufladzie. Ostatnia noc. Zaginięcie Krzysztofa Brzeg to niewielka miejscowość (ok. 35 tys. mieszkańców - przyp. red.) leżąca pomiędzy Opolem a Wrocławiem. To tutaj żyje i dorasta 20-letni Krzysztof Szrele. Młody mężczyzna mieszka razem ze mamą i młodszym o rok bratem. Ma plany, w najbliższym czasie ma wyjechać do pracy za granicą. Chce się usamodzielnić i wesprzeć domowy budżet. 12 stycznia do Krzysztofa przychodzi jego przyjaciel - Maciej. Jest piątek i chłopcy planują udać się do jednego z pubów w centrum miasta i spotkać się ze znajomymi. Przed wyjściem rozmawiają z Barbarą, żartują. Tuż przed wyjściem zapewniają kobietę, że tym razem wrócą wcześniej. Krótkie pożegnanie, trzask zamykanych drzwi. Z miejskiego monitoringu, zabezpieczonego przez policję, wiemy, że Krzysztof wychodzi z pubu około 2 w nocy. Do pokonania ma 900 metrów. Idzie ulicą Bolesława Chrobrego, potem skręca w ulicę Piastowską i przechodzi przez park. Tam chodzi bez celu i po jakimś czasie rusza w kierunku ulicy Mickiewicza. Dociera na ulicę Rybacką. Kamera rejestruje jego postać tuż przed wejściem do kamienicy, w której mieszka. Od tego momentu nie wiadomo, co dzieje się z Krzysztofem. "Poczułam niepokój" - Kiedy się obudziłam, poczułam niepokój, wiedziałam, że coś się wydarzyło. On zawsze się do mnie odzywał. Zawsze, kiedy miał nie wrócić do domu lub zostać na noc u znajomych, dzwonił - mówi kobieta. - Natychmiast skontaktowałam się z jego znajomymi, ale nikt go nie widział. Przyjaciel, z którym wyszedł powiedział, że w pewnym momencie stracił go z oczu. Myślał, że może Krzysztof poszedł zapalić papierosa lub do toalety. Kiedy go nie było, wyszedł z lokalu i zaczął go szukać. Uznał, że być może wyszedł bez słowa i poszedł do domu - dodaje. Barbara zgłasza zaginięcie syna na policji. Mundurowi nie kwapią się z rozpoczęciem poszukiwań. Sugerują, że być może młody chłopak zaszalał, wypił za dużo alkoholu, poszedł w melanż i być może, gdzieś jest i niebawem wróci. - Te słowa bardzo mnie zabolały. Do tej pory Krzysiek nigdy nie znikał bez śladu. Nawet jeśli zdarzyło mu się gdzieś zostać na noc u znajomych, to zawsze dawał znać. Gdyby teraz było podobnie, to na pewno poinformowałby mnie o tym - opowiada Barbara. Zgubiony telefon Policjanci rozpoczynają poszukiwanie Krzysztofa kilka dni po zaginięciu. Sprawdzają teren, zabezpieczają monitoring, rozmawiają z bliskimi chłopaka. Kamienica, gdzie mieszka Krzysztof z mamą znajduje się kilkaset metrów od Odry. Rzeka zostaje przeszukana, ale tylko z pokładu łodzi. Nikt nie podejmuje decyzji o użyciu płetwonurków i zejściu pod wodę. Na miejsce, po jakimś czasie, sprowadzone są psy tropiące. Poszukiwania nie przynoszą jednak żadnych rezultatów. Mama Krzysztofa zamieszcza tymczasem w mediach społecznościowych apel o pomoc. Dzwoni jedna z koleżanek chłopaka. W noc zaginięcia spotyka Krzysztofa na jednym z przystanków autobusowych, młody mężczyzna - według jej relacji - wygląda "źle". Pyta, czy pomóc mu dotrzeć do domu, w odpowiedzi słyszy, że sobie poradzi. Po krótkiej wymianie zdań kobieta idzie dalej wraz ze swoim chłopakiem. Jakiś czas po zaginięciu do Macieja z telefonu Krzysztofa, dzwonią dwie dziewczyny. Znajdują go w parku na schodach, niedaleko wejścia. To by wyjaśniało, dlaczego na nagraniu z monitoringu Krzysztof wygląda, jakby czegoś w parku szukał. Dziewczyny wyjaśniają, że dzwonią na pierwszy numer, jaki wyświetlił im się w telefonie. Przekazują go Maciejowi, a ten sprawdza z kolegą czy w środku nie ma jakiś informacji, które pozwoliłby odnaleźć Krzysztofa. Chłopak przekazuje telefon śledczym. Po analizie policjanci uznają, że żadne treści nie zostają usunięte. Nie natrafiają też na żaden ślad, który mógłby pomóc rozwiązać sprawę. "Sam nie wiem, w jaką wersję wydarzeń mam wierzyć" Maciej czasem ma poczucie winy. Być może gdyby tego wieczoru Krzysztof nie zniknąłby mu z pola widzenia, chłopcy razem wróciliby do domu i nic by się nie wydarzyło. - Poszliśmy do pobliskiego klubu, gdzie chodzą młodzi ludzie. Chcieliśmy się pobawić. Wypiliśmy, chyba troszkę za dużo i skończyło się, jak się skończyło. Sam nie wiem, w jaką wersję wydarzeń mam wierzyć. Już tyle czasu minęło. Ludzie, jak słyszą, to coś dopowiedzą i rodzą się najprzeróżniejsze plotki. Zmyślone historie. To, że mógł wpaść do Odry, to może być najbardziej prawdopodobne - mówi. - Dla mnie wersja z tą nieszczęsną wodą, jest najbardziej prawdopodobna - mówi mama Krzysztofa. - Chciałabym, żeby poszukiwania na Odrze były prowadzone dalej, niż tylko do miejscowości Lipek. Minęły już cztery miesiąca, a oni szukają cały czas w jednym miejscu. Dla mnie to nie ma sensu, skoro to już przeszukali. Trzeba się posuwać coraz dalej - dodaje. Aby lepiej zrozumieć, jak wyglądają poszukiwania ciał w wodzie rozmawiamy z Maciejem Rokusem, szefem Grupy Specjalnej Płetwonurków RP oraz biegłym sądowym przy Sądzie Okręgowym w Katowicach. Maciej Rokus zajmuje się poszukiwaniem ludzi lub zwłok na obszarach wodnych i terenach trudno dostępnych. Odnalazł już blisko 200 ciał. - Jeśli chodzi o koryto rzeki, jest to specyficzne środowisko. Charakteryzuje się nurtem i morfologią. Odcinek Odry, o którym mówimy, nie jest prosty i czysty. Jest tam szereg przeszkód, samo koryto rzeki się zmienia. No i długi czas, który minął od zaginięcia. Znacząca jest także pora roku. W zimie ciało rozkłada się wolniej, nie tak szybko wytwarzają się gazy, które zmieniłby pływalność. To powoduje, że ciało potrzebuje więcej czasu, aby wypłynąć na powierzchnię - wyjaśnia Maciej Rokus. - Gdybyśmy przyjęli takie założenie, że ten młody człowiek rzeczywiście w styczniu wpadł do rzeki, to płynąłby od toni i ewidentnie szorował po dnie rzeki, aż do momentu, kiedy zmieni się jego pływalność. Na zmianę tej pływalności z kolej wpływ ma czas, a przede wszystkim temperatura w momencie dostanie się mężczyzny do koryta rzeki - dodaje ekspert. Nadzieja - Dziś o zaginięciu Krzysztofa już nikt nie pamięta, zostałam z tym sama. Wspiera mnie grupka znajomych. Ludzie zapomnieli. Cały czas mam nadzieję, że Krzysztof żyje i w końcu wróci. A jeśli potwierdzi się ta najgorsza hipoteza, że syn wpadł do wody, to ja bym chciała go pożegnać, jak należy - mówi Barbara. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl