Wystarczy najmniejszy deszcz, żeby zburzyć spokój mieszkańców osiedla przy ul. Luborzyckiej w Krakowie. Przez błąd w projekcie drogi ich domy są regularnie zalewane wodą, która spływa z wyżej położonych działek. - W czasie deszczu ulica zamienia się w rwącą rzekę, a woda wdziera się do mieszkań. Nie możemy spać spokojnie. Obawiamy się każdego deszczu, nie możemy wyjechać na wakacje, bo zawsze musi ktoś zostać "na dyżurze" i pilnować, czy się woda nie zbiera, żeby w razie czego zabezpieczyć dom - mówi Joanna Nowicka, właścicielka jednego z zalewanych domów. Deweloper wiedział o błędzie Wszystko przez błąd dewelopera, który źle wybudował drogę. Co więcej, ze swojego błędu zdawał sobie sprawę wcześniej, ponieważ otrzymał od urzędu decyzję nakazującą wykonanie odwodnienia. Mimo to, zdecydował się sprzedawać mieszkania niczego nieświadomym klientom. Ukrywał on tę wadę do samego końca. Mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie tak, dopiero gdy zostali zalani - wtedy, jak podkreślają, było już za późno, by cokolwiek zmienić. - Byłem początkującym deweloperem, nieświadomym. Myślałem, że ta decyzja jest bez podstaw, dlatego doszedłem do wniosku, że nie ma sensu informować kupców - tłumaczy deweloper, który za swoje działania ostatecznie został skazany. "Poświęcili nas dla reszty" Urzędnicy zobowiązali się do sporządzenia projektu, który miałby rozwiązać problem. W pewnym momencie jeden z sąsiadów go przygotował, a miasto zatwierdziło do realizacji. Nikt nie sprawdził jednak, że mężczyzna nie ma odpowiednich kwalifikacji. Po wykonaniu prac sytuacja części mieszkańców jeszcze się pogorszyła. - Wychodzi na to, że nas "poświęcono dla dobra reszty". Teraz woda z całego osiedla spływa do naszych trzech domów, na nasze działki. Nie jesteśmy w stanie żyć tu w żaden sposób, niszczą dorobek naszego życia - tłumaczy Karolina Jaworska, właścicielka jednego z zalewanych domów. Mieszkańcy: Wiemy, kiedy "dać nogę" z posesji Sytuacja zalewanych rodzin jest dramatyczna. Jej ilości są tak duże, że niemal nie da się jej zatrzymać. To powoduje niszczenie domów, nieustanną walkę z pojawiającym się grzybem i pleśnią. Co więcej, jedna osoba została poparzona, bo w wodzie przepływającej przez działkę były toksyczne pestycydy. - Był taki czas, że trzy razy w ciągu tygodnia musieliśmy ratować nasze domy, bo dochodziło do zalań. Tutaj może dojść do tragedii, na działce jest przecież skrzynka prądowa, idą przewody. Jak tam dochodzi woda, to z sąsiadem już wiemy, że trzeba "dawać nogę" z posesji - mówi Paweł Litwiński, właściciel zalewanego domu. Mimo że urzędnicy deklarują, że chcą pomóc mieszkańcom, do tej pory nie zaproponowali żadnego rozwiązania ich problemów.