Najpierw przypomnę, co napisałem przy okazji zajęcia się "antywojenną kampanią" doktora Leszka Sykulskiego na temat linii redakcyjnej "Do rzeczy" wobec wojny. Nawet w tym tekście nie twierdziłem, że ten zespół jest w tej sprawie jednolity, więc ta część odpowiedzi Warzechy jest całkiem jałowa. Ale proszę wybaczyć, linię wyznaczają w największym stopniu wstępniaki naczelnego (a jest nim Paweł Lisicki) i okładki. Choćby ta ostatnia okładka - o tym, że to premier Węgier ma rację, a nie polski rząd i zresztą niemal cały polski świat polityki. Oto stosowny fragment mojego tekstu: "Przyznam szczerze, że bardziej niż takie wciąż kanapowe inicjatywy niepokoją mnie nasilające się kampanie bardziej mainstreamowych ośrodków. Choćby redakcji tygodnika 'Do rzeczy'. Paweł Lisicki zaczął od inicjowania nieśmiałej debaty o granicach 'realizmu' w stosunku do wojny za naszą wschodnią granicą. Dziś wraz ze swym głównym głosem w tej sprawie, Łukaszem Warzechą, otwarcie wzywa do działania na rzecz 'jak najszybszego zakończenia wojny', co jest wsparciem interesu Putina. Wykazuje bezsens wsparcia wojskowego dla Zełenskiego. Przebąkuje o 'winie Ameryki'. Podsuwa nam wzorzec polityki Orbana wyraźnie zainteresowanego tym, aby Rosja wygrała. W sumie tylko siłą sformułowań różni się to od geostratega Sykulskiego. To ciekawe i kuriozalne, że konserwatywni katolicy (nie dotyczy to, podkreślę, całej redakcji 'Do rzeczy', ale głos naczelnego jest najmocniejszy, robi się pod niego okładki) opowiadają się za faktycznym pomaganiem agresorowi. Pytanie, czy taki 'realizm', już bynajmniej nie polegający na neutralności, jest etyczny. Ale też analogie z Orbanem są absurdalne. Węgry nie, ale Polska jest traktowana przez Kreml jako potencjalne pole ekspansji i cel konfrontacji. Oczywiście odleglejszy niż Ukraina czy państwa bałtyckie. Ale co z tego?". Kto życzy klęski Ukrainie Warzecha zarzuca mi kłamstwa. To jego najmocniejsze zaprzeczenie: "Nie przypominam sobie, abyśmy w naszym tygodniku wykazywali 'bezsens wsparcia wojskowego dla Ukrainy' lub 'przebąkiwali o winie Ameryki'. Dobrze byłoby, gdyby pan Zaremba na poparcie takich tez cytował jednak konkretne fragmenty publikowanych u nas tekstów. Chyba że 'Do Rzeczy' w ogóle nie czyta, a zarzuty opiera na relacjach z drugiej ręki". A dalej on sam pisze tak: "Podobnie jak całkowicie uprawniona jest dyskusja o tym, jaką skalę powinno mieć wojskowe wsparcie dla Ukrainy, którego istoty nigdy w 'Do Rzeczy' nie kwestionowaliśmy, ale kwestionowaliśmy - owszem - jego skalę. I mamy do tego absolutne prawo, szczególnie w sytuacji, gdy rząd się z tego wsparcia przed opinią publiczną nie rozlicza. Zarembie z kolei wolno twierdzić, że niczego liczyć ani mierzyć nie należy, ale nie ma prawa sugerować, że takie rozważania to jakaś forma agenturalnej działalności". Nie muszę więc nawet sięgać po stare numery, wystarczy jako dowód sama ta polemika. Otóż w przypadku starcia państwa silniejszego ze słabszym, owo "liczenie" zmierza do faktycznego odmówienia pomocy na taką skalę, żeby potencjały choć trochę się wyrównały. To chyba oczywiste. Kto chce "liczyć", życzy klęski Ukrainie. Na szczęście nie zaprzecza Warzecha dążeniu jego i Lisickiego do szybkiego zakończenia wojny. Dziwi się tylko, co w tym złego. Ano to, że w momencie zajęcia części terytorium Ukrainy przez Rosjan zamrożenie sytuacji byłoby co najmniej częściowym spełnieniem scenariusza Putina. Agresja by się powiodła. Tak ciężko to zrozumieć? Myślę, że autorzy tych wezwań doskonale to rozumieją. I jednak proponują. O tym że negocjacje to w intencji Rosji przyznanie jej prawa do dyktowaniu suwerennemu państwu statusu czy sojuszów, już tylko wspominam. Przeczytaj tekst Łukasza Warzechy! Przebąkiwanie o winie? Proszę bardzo We wstępniaku "Trump i Orban chcą negocjacji" Paweł Lisicki ("Do rzeczy" numer 42 z 17 października 2022 roku) zachwalał taki właśnie rozwój sytuacji. Przy tym, rzecz ciekawa, popierał też stanowisko tych polityków z USA, którzy uznają "tezę, zgodnie z którą współodpowiedzialność polityczną (nie mylić z moralną) za inwazję ponoszą Amerykanie". To jest cytat. Mamy więc także owo "przebąkiwanie o winie". Powtarzane zresztą kilka razy, znalazłem ten kawałek niemal na chybił trafił. Czy to oznacza popieranie Putina? To przypomina spór amerykańskich interwencjonistów z izolacjonistami w latach 1939-1941. Interwencjoniści daleko nie wszyscy żądali wejścia do wojny przeciw Hitlerowi. Ale żądali maksymalnego wsparcia dla Anglii i Francji (potem i dla Sowietów, cały czas także dla Chin). Izolacjoniści reprezentowali gamę motywów i także propozycji. Ale teza, że de facto pomagają Hitlerowi, chcąc tę pomoc przynajmniej bardzo limitować, pojawiała się i była moim zdaniem uprawniona. Co nie musi oznaczać zarzutów o "agenturalne uwikłania". W przypadku Sykulskiego postawiłem pytania, czy ktoś nie finansuje jego billboardów. Nie pytam naturalnie o finansowanie czy inspirowanie publicystów "Do rzeczy" - przez Rosjan czy kogokolwiek innego. Zgłaszają się sami - w imię własnych poglądów, fobii i własnej wizji polityki. Tak samo jak spór interwencjonistów z izolacjonistami, także i ten ma jednak silne zabarwienie moralne. Stąd moje apele o izolowanie. Mógłbym się teraz wdać w debatę o scenariuszach wojny i pewnie nie byłoby mi łatwo. Bo ciężko tu o cudowną receptę. Ale nie zrobię tego. Bo nie ma sensu spierać się z kimś, kto zamazuje, kto falsyfikuje własne poglądy. Kto próbuje być cynicznym, a jednocześnie tak się wstydzi, być może podświadomie, swojego cynizmu, że udaje kogoś innego. Piotr Zaremba