Kim jest Terlikowski? W rozmowie z Witwickim w "Tygodniku Polsatnews.pl" mówi, że "mężem, ojcem, filozofem, który ma przymus pisania jak Kraszewski". - Jeśli chodzi o politykę, to jestem konserwatystą. Jeśli chodzi o inną sferę, to jestem chrześcijaninem wyznania katolickiego. Jego zdaniem "Kościół robi wiele dobrych rzeczy: małych i dużych. Z perspektywy społecznej te dobre rzeczy nie równoważą tego, czego Kościół nie robi. To, że ktoś jest świetnym muzykiem nie zmienia tego, że tłucze żonę i zmusza ją do robienia strasznych rzeczy". Terlikowski stawia diagnozę: - (...) opowieści o drobnej pracy (ludzi Kościoła - red.) jest bardzo wiele. Takie argumenty mają służyć jednemu: żebyśmy nie mówili o tych złych rzeczach. Problem polega na tym, że bez mówienia o tych złych rzeczach, te dobre nie będą mogły zabłysnąć swoim światłem. W Irlandii Kościół też robił wiele dobrej roboty. Decyzją, żeby nie przyznawać się do złego i nie wyciągać wniosków doprowadzono do tego, że wszystko to co dobre, przestało się liczyć. - Jak weźmiemy raport ws. McCarricka, widzimy to jak na dłoni. On nie był ani geniuszem zła, ani demonem w szatach kardynalskich. Jest owocem systemu. Jego pierwsze ofiary usłyszały, że powinny się modlić i dla dobra Kościoła mu przebaczyć - mówi publicysta o systemie, który umożliwiał takie działanie. "Widziałem bardzo głębokie rany" - Spotkałem się z wieloma ofiarami przestępstw seksualnych. W większości pedofilów, ale też dorosłych osób, gdzie w grę wchodziło wykorzystanie władzy. Widziałem bardzo głębokie rany. Wiem, jak te osoby boli to, że ktoś nie zauważa pewnych rzeczy. Chyba stąd bierze się przekonanie, że skręciłem w lewo. O swojej zmianie mówi: - Są w moim życiu gorsze rzeczy niż to, że się stroszyłem. Terlikowski opowiada też o ewolucji swojego stosunku do papieża Franciszka. - Patrzę na rzeczywistość i muszę przyznać, że to on ma rację w diagnozie rzeczywistości - mówi. Jego zdaniem "papież doszedł do wniosku, że laicyzujące się społeczeństwa odrzuciły język i sposób rozumowania chrześcijaństwa". - Nawet te same słowa znaczą zupełnie coś innego. Przekaz formułowany tradycyjnym językiem do nikogo nie trafia. To jest odpowiadanie na pytania, których nikt nie zadaje. W dodatku w kulturze "ofiary", co oznacza, że każdy czuje się ofiarą kogoś. Można poczuć się ofiarą, bo ktoś ma inne poglądy. Ktoś inaczej ocenia rzeczywistość, więc na pewno mnie atakuje - przekonuje Terlikowski. - Życie, modlitwa i adoracja nauczyły mnie tego, że odpowiedzią na wściekłość nigdy nie jest wściekłość w drugą stronę. Wtedy, w tym krzyku, ginie nam to, co jest niuansem i to co realnie musimy zmienić. Zostaje tylko rozżalenie. Jak obydwie strony są na siebie wściekłe, to nic z tego dobrego nie powstanie. A my musimy żyć w jednym w kraju - podsumowuje publicysta. Cała rozmowa w "Tygodniku Polsatnews.pl".