Zamiast tarczy ma być co prawda inna tarcza, ale telefony w środku nocy i wpadka z 17 września świadczą, w najlepszym wypadku, o braku wiedzy i wyczucia administracji Obamy w stosunku do naszego - kluczowego niby - regionu. Obama wysłał Bidena, żeby ponaprawiał w dyplomacji to, co się posypało. Nikt w Polsce nie powiedział na głos tego, co przychodziło mu na myśl: czy przy klopsie dyplomatycznym takiej rangi nie mógł pofatygować się sam, tym bardziej, że wielokrotnie go zapraszano? Nie ma po co szukać dziury w całym, ale byłby to ze strony Obamy bardzo przekonujący gest. Można się także zastanawiać, czy posłanie na obchody 70-lecia rozpoczęcia II wojny światowej na Westerplatte, między głowy państw, szwagra poprzedniego sąsiada Baracka Obamy (naprawdę: byłego sekretarza obrony USA, jeszcze z czasów Billa Clintona) było symbolem więzi Polski z USA, czy po prostu sygnałem danym Rosji (zapewne niecelowo), że kraje Środkowej Europy nie znaczą zbyt wiele dla Waszyngtonu. Jak na razie amerykańskie zainteresowanie naszym regionem wygląda tak, że przywódcy państw Europy Środkowo -Wschodniej piszą do Obamy dramatyczne listy, by przestał nas ignorować. Nie wspominając o wizach. Wszelkie zresztą wątpliwości co do niesamowitego jakoby znaczenia Polski dla Waszyngtonu rozwiewa Zbigniew Brzeziński w szczerych do bólu wywiadach opublikowanych tej jesieni w "Rzeczpospolitej": "Polska musi wreszcie dorosnąć" "Krach pewnych złudzeń" Nie ma oczywiście co przesadzać i biadać: żadna tragedia się nie dzieje. Tyle tylko, że nie wygląda to na uwerturę do początku wielkiej przyjaźni. Zapomniałeś o Polsce! Zresztą - pamiętacie debatę Bush - Kerry sprzed pięciu lat? Gdy Kerry wytknął Bushowi, jakąż to świetną koalicję udało mu się zmontować w Iraku, gdzie USA wspomagały tylko Wielka Brytania i Australia, ten odparował: Zapomniałeś o Polsce! Opinia publiczna ryknęła śmiechem, a zwrot "zapomniałeś o Polsce" stał się synonimem odwracania kota ogonem i miałkości argumentowania. Wypowiedź, cóż, stała się memem i poświęcono jej osobną stronę internetową: obejrzymy sobie: http://www.youforgotpoland.org/mjames/yfp/. Cała sprawa chyba dobrze symbolizuje naszą pozycję jako sojusznika. Choć - kto wie. Jak śpiewał Bob Dylan - "The times, they are a-changing". Etniczna sieczka Friedman lekką ręką zmienia granice państw, zupełnie ignorując fakt, że każda taka zmiana powoduje gigantyczne konsekwencje - wewnętrzne i międzynarodowe. Rosjanie ledwie dali sobie radę z Czeczenią i niezbyt kwapią się w gruncie rzeczy do połykania toksycznej dla nich Gruzji czy zachodniej Ukrainy: regiony te musiałyby stać się dla Rosji źródłem wielkiej udręki: ruch oporu, walki partyzanckie, potępienie świata. W sierpniu 2008 roku Rosjanie nie weszli do Tbilisi (choć powody- prawda-mogły być różne), a Putin sugerując Bushowi, że "Ukraina nie istnieje" wyraźnie dawał do zrozumienia, że być może i ma chrapkę na wschód, ale Ukraina Zachodnia, gdzie "Moskale" nie cieszą się sympatią, go nic a nic nie interesuje. Rosja - jak się wydaje - nie jest zainteresowana regionem, który sprawiałby wyłącznie kłopoty. Wie doskonale, że mogłaby się nim "struć". Wchłanianie poszczególnych krajów - czy to militarne, czy wyłącznie polityczne - skończyłoby się wielkim dla Rosjan koszmarem, a ze "stref buforowych" więcej byłoby kłopotu, niż pożytku. To samo z Polską - jeśli jedna domniemana puma potrafiła niepokoić pół kraju przez pół roku, co dopiero będzie można powiedzieć o tarciach etnicznych, o prawdopodobnych walkach partyzanckich członków ukraińskich, białoruskich, wreszcie rosyjskich mniejszości w granicach naszego kraju. O jakich zresztą mówimy mniejszościach - wschodni Słowianie stanowiliby zdecydowaną większość! Obszary, które Polska jakoby ma wchłonąć (nawet, jeśli powrócilibyśmy do federalistycznej I RP) przewyższają kilkakrotnie jej własny obszar i są w takim stanie, że nawet Niemcy w wersji turbo nie dałyby rady ich zagospodarować, a co dopiero czerpać z nich siłę. Nowy XIX w.? Friedman, podobnie, jak Kagan zakłada powrót w polityce międzynarodowej do rozwiązań XIX-wiecznych. O ile jednak w rozdziale "Ludność, komputery i wojny kulturowe" bardzo rozsądnie opisuje zmiany zachodzące w społecznym myśleniu i podejściu do życia - dlaczego ludziom XXI wieku przypisuje XIX-wieczne motywacje? Friedman wspomina o "dekadencji" Europy Zachodniej: to z jej powodu Zachód nie ma najmniejszej ochoty mieszać się w światowe konflikty. Czy ta "dekadencja" jest na pewno dekadencją, czy może po prostu osiągnięciem pewnej stabilizacji społecznej? Czy społeczeństwa, w których panuje dobrobyt - poza ekspansją ekonomiczną - zainteresowane są ekspansją militarną? Czy za kilkadziesiąt (a nawet kilkanaście) lat Polska będzie bardziej wojowaniem i kolonizowaniem wschodu, niż Niemcy i Francja, które u Friedmana leżą brzuchem do góry, a jeśli podejmują już jakieś działanie to z bólem odleżyn? Czy rozrastająca Rosja będzie w stanie ją do tego zmusić? Czy Rosja będzie w ogóle w stanie się rozrastać? I czy jej późniejsza zapaść na pewno doprowadzi do rozbiorów tego państwa? Czy Rosja może się rozpaść i zniknąć tak po prostu? Bo Rosja - przypomnijmy - była już w atrofii. W czasach późnego Jelcyna państwo znajdowało się w stanie prawie zupełnego rozkładu. Już wówczas pojawiało się wiele apokaliptycznych analiz wróżących największemu krajowi świata kiepski koniec. JAK WYGLĄDAŁA ROSJA ZA CZASÓW JELCYNA? Nawet teraz Rosja - tak naprawdę - jest jedynie pociągnięta grubą warstwą farby, a nie wyleczona. Czy kolejna "implozja" Rosji koniecznie musi wywracać cały świat do góry nogami? Czy można jeszcze przed przepowiadaną przez Friedmana wielką wojną doprowadzić do tak wielkich zmian granic? I nie mówimy o zmianach w prowincjonalnych regionach Europy, jak po 1989 roku, a o rozpadzie (i rozbiorze) atomowego mocarstwa. Wyobraźmy sobie wojnę w Jugosławii na początku lat dziewięćdziesiątych. A teraz wyobraźmy sobie, że ta Jugosławia to Rosja. U Friedmana sąsiedzi Rosji po prostu ją rozbierają i tyle: świat toczy się dalej, a Rosja nie bierze już udziału w rozgrywce. Trendy kontra szczegóły Wizja Friedmana nie jest wizją, z jakiej można by się cieszyć. To nie jest świat, jakiego chcemy. Stymulowana przez USA "mocarstwowość" naszego kraju jest jednym z powodów globalnej jatki, którą rysuje szef "Stratforu" . Friedman twierdzi, że istnieją pewne trendy, których dostrzeżenie pozwoli przewidzieć dalsze wydarzenia. Wydaje się jednak - na szczęście - że w obecnym świecie istnieje bardzo wiele mechanizmów, które zaobserwowane przez Friedmana trendy zahamują. Ziemowit Szczerek