Odczłowieczając i demonizując swoich przeciwników, odrzucamy pokojowe rozwiązanie i szukamy usprawiedliwienia dla użycia przemocy - Nelson Mandela. Późną porą 1 lutego 2017 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley doszło do prawdziwej eskalacji przemocy. Około półtora tysiąca protestujących otoczyło budynek, w którym zaplanowano przemówienie Mila Yiannopoulosa, młodego Brytyjczyka, geja i zwolennika Donalda Trumpa. Yiannopoulos pracował w przeszłości jako redaktor "Breitbart News", jednego z najważniejszych serwisów informacyjnych "alternatywnej prawicy", który zyskał ogólnonarodową sławę w trakcie zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Poprzedniego lata jego profil na Twitterze został zablokowany po tym, jak włodarze serwisu uznali, że łamał zasady korzystania, "zachęcając do znieważania i nękania innych użytkowników lub biorąc w tym udział". Yiannopoulos był wprawionym prowokatorem — mistrzem wywoływania oburzenia, a następnie wykorzystywania owego oburzenia do ośmieszania swoich przeciwników. Celem protestujących było uniemożliwienie mu wystąpienia. Wielu z nich było członkami lokalnych ugrupowań anarchistycznych, nazywających się "antyfaszystami" lub "Antifą". Władze uczelni podały, że tylko około stu pięćdziesięciu z nich było odpowiedzialnych za przemoc i akty wandalizmu, których dopuszczono się podczas protestu: zniszczenie generatora światła; wystrzeliwanie pocisków pirotechnicznych w budynki i oficerów policji; zniszczenie bankomatów; podkładanie ognia; niszczenie policyjnych barykad i wykorzystywanie ich elementów (i kijów bejsbolowych) do wybijania szyb w oknach; rzucanie kamieniami w oficerów policji; a nawet rzucanie koktajli Mołotowa. Zniszczenie mienia uniwersyteckiego i miejskiego oszacowano łącznie na pół miliona dolarów. Jednak bardziej przerażające były ataki na studentów, którzy przyszli wysłuchać prelegenta. Mężczyzna niosący plakat z napisem "Pierwsza poprawka jest dla każdego" otrzymał cios, po którym jego twarz zalała się krwią. Protestujący atakowali pięściami, rurkami, kijami i słupkami, raniąc wielu innych. Na materiale wideo widzimy młodą kobietę noszącą czerwoną czapkę z daszkiem z napisem: "Make bitcoin great again", która w rozmowie z reporterem mówi: "Sam fakt, że tu jestem, już coś znaczy, i sądzę, że wielu protestujących myśli tak samo. Szacunek dla tych, którzy powstrzymują się od przemocy, aczkolwiek nie ma ich wielu". Kiedy się odwraca, w kadrze pojawia się dłoń w czarnej rękawiczce, trzymająca gaz pieprzowy i pryska nim w twarz kobiety. Zamaskowani, ubrani na czarno protestujący z Antify okładali kobietę i jej męża, którzy przyciśnięci do metalowych barier nie mogli uwolnić się od atakujących. Kobieta, Katrina Redelsheimer, była bita w głowę, a jej mąż, John Jennings, otrzymał cios w skroń, po którym zaczął krwawić. Chwilę później protestujący oślepili parę i trzech ich przyjaciół gazem łzawiącym. Bitą i okładaną kijami po głowie grupę znajomych ostatecznie przeciągnęli na drugą stronę postronni obserwatorzy zajścia. W tym samym czasie pięciu lub sześciu protestujących odciągnęło Jenningsa kilka metrów dalej, gdzie kopali go i bili, aż gapiom udało się przepędzić atakujących. Bity stracił przytomność. Według Redelsheimer policja zabarykadowała się w budynku i nie wpuszczała nikogo — o czym dowiedziała się, gdy ktoś próbował pomóc jej dostać się do środka, by przemyć spryskane gazem oczy. Policjanci odmówili im wstępu. W tym samym czasie Pranav Jandhyala, student uczelni i dziennikarz, określający się jako "umiarkowanie liberalny", który nagrywał wszystko telefonem komórkowym, został zaatakowany przez protestujących, którzy próbowali również odebrać mu telefon. Kiedy uciekł, rzucili się za nim w pogoń, zadawali ciosy w głowę, okładali kijami i wyzywali od "neonazisty". Tłum dopiął swego. Wystąpienie zostało odwołane. Policja zamknęła kampus i odeskortowała Yiannopoulosa w nieznane miejsce. Do wszystkiego doszło dziesięć dni po mowie inauguracyjnej prezydenta Donalda Trumpa. Atmosfera w całym kraju była bardzo napięta, a treść jego przemówienia oraz pierwsze dekrety prezydenckie (między innymi zamknięcie granic dla obywateli siedmiu państw, w których większość populacji stanowili muzułmanie) bynajmniej nie przyniosły ukojenia. Sam fakt, że studenci Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley stanowczo zareagowali na wizytę popierającego Trumpa prowokatora, nie dowodzi jeszcze, że są zamknięci na inne punkty widzenia albo obawiają się wysłuchiwać mówców, z którymi się nie zgadzają. Jednak wydarzeniom z 1 lutego należy przyjrzeć się bardzo uważnie, ponieważ stanowiły one punkt zwrotny, od którego konflikty o prelegentów na uniwersytetach zaczęły wyraźnie przybierać na sile. Stały się początkiem nowej, bardzo niebezpiecznej epoki. Coraz więcej studentów o poglądach lewicowych przyjmuje założenie, że przemoc jako odpowiedź na mowę, którą uważają za "mowę nienawiści", jest usprawiedliwiona. Jednocześnie wielu prawicowych studentów coraz chętniej zaprasza prelegentów, których wykłady z dużym prawdopodobieństwem wywołają reakcję lewicy. W niektórych wstępnych doniesieniach podawano, że "czarny blok" protestujących, ubranych w maski, składał się z osób niezwiązanych z uczelnią w Berkeley. Nie da się stwierdzić, ilu studentów wzięło udział w wydarzeniu, ponieważ uczelnia nie prowadziła publicznego dochodzenia, mającego ujawnić tożsamość protestujących. Jeden z pracowników Uniwersytetu Kalifornijskiego chwalił się w mediach społecznościowych, że pobił Jenningsa — umieścił nawet zdjęcie nieprzytomnego mężczyzny — a kilku studentów Berkeley przyznało się do udziału w zamieszkach. Jeden ze studentów napisał w felietonie o dołączeniu do Antify i wyjaśnił, że "taktyka czarnego bloku" (czarne stroje, czarne rękawiczki i maski) miała tamtego wieczoru "chronić tożsamość osób" i oświadczył, że "za chustami i czarnymi koszulkami kryły się twarze waszych kolegów i koleżanek z Uniwersytetu w Berkeley". Ponieważ Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley nie ukarał publicznie ani jednego studenta, który dopuścił się aktów przemocy czy wandalizmu podczas zamieszek — nawet tych, którzy otwarcie się do tego przyznali — a policja aresztowała tamtej nocy tylko jedną osobę (za odmowę rozejścia się), protestujący wynieśli z wydarzeń jedną ważną lekcję: przemoc jest skuteczna. Nie było więc zaskoczeniem, że podbudowani sukcesem członkowie Antify ponownie zagrozili wybuchem przemocy w odpowiedzi na zaproszenia na kampusy uniwersyteckie konserwatywnych prelegentów Davida Horowitza, Ann Coulter i Bena Shapiro. "Zamieszki wokół Mila" na Uniwersytecie w Berkeley przyciągnęły uwagę mediów zarówno krajowych, jak i zagranicznych, nie tylko z powodu ich skali, ale i symboliki. Przecież to właśnie na tej uczelni narodził się ruch o wolność słowa. Kiedy w 1964 roku studenci o poglądach lewicowych zażądali prawa do angażowania się w sprawy polityczne oraz do wysłuchiwania przemówień prelegentów ze świata polityki, student Uniwersytetu w Berkeley, Mario Savio, powiedział, że wolność słowa "reprezentuje godność bycia człowiekiem". Latem poprzedniego roku Savio maszerował w szeregach ruchu na rzecz praw obywatelskich w Missisipi. Zainspirowany skutecznością taktyki pokojowego przeprowadzania protestów, po powrocie na kampus rozpoczął pracę dla Student Nonviolent Coordinating Committee. To właśnie ta decyzja doprowadziła do jego konfliktu z władzami uczelni, który sprawił, że postanowił bez reszty oddać się działalności na rzecz wolności słowa. Fakt, że w 2017 roku studenci z Uniwersytetu w Berkeley protestowali przeciwko przemówieniu — w dodatku przy użyciu przemocy i aktów wandalizmu — według wielu obserwatorów zakrawał na ironię. Wyjątkowo niepokojący był sposób, w jaki niektórzy studenci usprawiedliwiali przemoc. Fragment pochodzi z książki "Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę", Greg Lukianoff, Jonathan Haidt. Wydawnictwo: Zysk i S-ka. Premiera książki zaplanowana jest na 16 maja 2023 roku.