Pani Joanna, której sprawa została nagłośniona przez "Fakty TVN", była gościem programu "Jeden na jeden" na antenie TVN24. W rozmowie stwierdziła, że dzięki materiałom na temat sytuacji zrozumiała, że "potrafi się o siebie zatroszczyć, że już nie musi się bać". - "Nigdy nie będę szła sama", teraz naprawdę rozumiem to hasło - oznajmiła. - Mam ważenie, że w trzy dni ukończyłam 300 lat terapii - zaznaczyła. Sprawa pani Joanny. "Puściłam oczko policjantowi, nie mogłam się powstrzymać" Kobieta podkreśliła, że była obecna na wtorkowej demonstracji pod komisariatem w Krakowie. - Oni (komenda - red.) ustawili dokładnie tych samych policjantów, którzy wzięli udział w mojej interwencji. Jestem tego pewna - powiedziała. - Oni naprawdę myśleli, że ja się boję. Patrzyłam im prosto w twarz, a temu, który był wtedy dla mnie najgorszy, puściłam mu oczko, nie mogłam się powstrzymać. Chyba mieli z tym problem - oceniła. W opinii pani Joanny stanowisko Polskiej Policji w jej sprawie świadczy o tym, że są "albo głupi, albo wyrachowani". - Niby coś wyblurowali, żeby pokazać jakąś troskę o moje dobro, ale zostawali wystarczająco dużo, żeby karmić odwieczną narracją o kobiecie wariatce, wiedźmie i histeryczce - stwierdziła. Lekarka wezwała policję. "Mam do niej żal, czuję się oszukana" W rozmowie z TVN24 przekazała, że nie otrzymała żadnych przeprosin ze strony mundurowych, choć jedna z funkcjonariuszek próbowała "dać jej do zrozumienia, że ta interwencja nie powinna tak wyglądać". - Byłam raz na komendzie, żeby zeznawać przeciwko nim. Mówiłam o tych wszystkich strasznych rzeczach i w pewnym momencie jedna z tych policjantek powiedziała mi, że mam piękne włosy. Oni naprawdę myślą, że jestem taka głupia, że jak mi powiedzą, że jestem ładna, to o wszystkim zapomnę - podkreśliła. Kobieta wspomniała również, że ma żal do lekarki, która wezwała służby. - Nie wiedziałam na początku - czy jej współczuć, czy być na nią zła - ale ona dokonała wolnego wyboru, mówiąc policjantom, że dokonałam aborcję. Czuję się oszukana - przekazała. Dodała również, że jeśli specjalistka czuje się niewinna, nie powinna się ukrywać. - Ona nie zadzwoniła do mnie po tym wszystkim. Dużo osób prosi mnie prywatnie, żebym podała jej imię i nazwisko, żeby na nią nie trafić. Ona się trochę kaja, ale jeśli ma czyste sumienie to powinna pokazać twarz - oceniła. "Za moje tabletki zapłaciłam 330 złotych. Uważam się za osobę uprzywilejowaną" Pytana o to, czy mimo doświadczeń minionego tygodnia również wyznałaby swoją historię publicznie, bez wątpliwości odpowiedziała twierdząco. - Było warto. Do mnie jeszcze nie dotarło, że robię najważniejszą rzecz w moim życiu. Zrozumiałam, że jestem silna, że niczego się nie boję - dodała. - Są kobiety, które myślą, że aborcja jest przestępstwem, że jest poważnym zabiegiem, że trzeba się za nią wstydzić. Ale zastanówmy się - skąd ten wstyd? To jest mój wstyd, czy ktoś mi go narzucił? Nie powinniśmy się wstydzić, bo nie ma czego - stwierdziła. Pani Joanna stwierdziła również, że na jej prywatną sytuację duży wpływ miał wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, którzy przeżyła jako "osobistą tragedię". - Dopiero wtedy zrozumiałam, że nikt nas tu (w Polsce - red.) nie chroni - oceniła. Zaznaczyła jednocześnie, że za popieraniem liberalizacji prawa do usuwania ciąży powinny iść kolejne postulaty, ponieważ inaczej tworzy się "iluzja troski". - Jeśli uda się zalegalizować aborcję, to czy będzie ona refundowana? Za moje tabletki zapłaciłam 330 złotych. Uważam się za uprzywilejowaną, że mogłam z dnia na dzień zorganizować takie pieniądze, ale nie wszyscy są w stanie to zrobić - oznajmiła. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!