Przystanek do demokracji
"Okrągły stół" nie był efektem dobrej woli władzy. To robotnicze strajki z maja i sierpnia '88 przymusiły komunistyczną ekipę do podjęcia rozmów. Rządzący nie przewidzieli tego, że wybory czerwcowe '89 przybiorą kształt plebiscytu, ani tego, jaki przyniosą wynik. A tym bardziej tego, że bunt koalicjantów z ZSL i SD otworzy w Polsce drogę do powołania pierwszego niekomunistycznego rządu.
Zapaść socjalistycznej gospodarki pod koniec lat 80. i odchodzenie władz radzieckich od doktryny Breżniewa sprawiły, że ekipa rządząca PRL testowała różne rozwiązania. W listopadzie 1987 r. przegrała referendum w sprawie reformy gospodarczej, równoznacznej z przerzucaniem na obywateli kosztów kryzysu. Od lutego 1988 r. rozpoczęto "operację cenową", jak określano podwyżki.
Władzy nie udało się rozbić zepchniętej do podziemia Solidarności. W toku protestów w kwietniu i maju, a potem w sierpniu 1988 r., uaktywniło się młode pokolenie robotników. Chcieli żyć jak rówieśnicy na Zachodzie, a legenda dziesięciomilionowej Solidarności stanowiła dla nich drogowskaz. Maj pokazał solidaryzm grup społecznych: gdy w nocy ZOMO rozbiło strajk w Hucie im. Lenina, od rana strajkował Uniwersytet Warszawski. W kolejnej fali, w sierpniu, uczestniczyły stocznie, kopalnie i zajezdnie.
Raz represje, raz negocjacje
Premiera określenia "okrągły stół" miała miejsce w oświadczeniu Czesława Kiszczaka z 26 sierpnia 1988 r., łączącym w sobie cynizm i desperację: "Nielegalne strajki wygasają. Zostałem upoważniony, aby odbyć w możliwie szybkim czasie spotkanie z przedstawicielami różnorodnych środowisk społecznych i pracowniczych. Mogłoby ono przybrać formę "okrągłego stołu".
Wbrew zapewnieniom generała, strajki trwały m.in. w otoczonej kordonem ZOMO kopalni Manifest Lipcowy w Jastrzębiu, w Stoczni Gdańskiej, w szczecińskim porcie, w zajezdni na Dąbiu i Hucie Stalowa Wola, od której w kwietniu zaczął się protest. Po latach represji władza znalazła się w punkcie wyjścia.
Najpierw prezes warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej prof. Andrzej Stelmachowski pertraktował z sekretarzem KC Józefem Czyrkiem, zaś 31 sierpnia, w ósmą rocznicę podpisania porozumień gdańskich, Lech Wałęsa spotkał się z Kiszczakiem w obecności Stanisława Cioska oraz biskupa Jerzego Dąbrowskiego. Kościół przyjął rolę mediatora. Zapowiedziano negocjacje przy okrągłym stole - z udziałem Solidarności - i na temat jej ponownej legalizacji.
Strajki stopniowo wygaszano. Jednak gdy Wałęsa domagał się ich przerwania, w kopalni Manifest Lipcowy, zanim nadeszły gwarancje bezpieczeństwa dla strajkujących, usłyszał od działacza Solidarności i KPN Andrzeja Andrzejczaka: "Taczki dla przewodniczącego!". Powrócił dzień później, już z gwarancjami.
Do kolejnego spotkania Kiszczak-Wałęsa doszło 15 września 1988 r. Władza przystała na umorzenie wszystkich spraw karnych przeciwko uczestnikom strajków.
Do "okrągłego stołu" prowadziła PZPR ta sama ekipa, która ogłosiła stan wojenny. O z góry odnowicielskich intencjach władzy nie świadczą statystyki represji. Krajowa Komisja Wykonawcza Solidarności 29 lutego 1988 r. wyliczała 22 więźniów politycznych, przetrzymywanych pod zarzutami kryminalnymi lub za odmowę służby wojskowej. W maju ZOMO dokonało brutalnej pacyfikacji Nowej Huty. W sierpniu rozbijano siłą strajki w śląskich kopalniach (m.in. w Morcinku i ZMP). We wrześniu Komisja Interwencji i Praworządności informowała o 210 górnikach zwolnionych z pracy za strajk.
W całym 1988 r. według Komitetu Helsińskiego, kolegia rozpatrzyły 1009 spraw politycznych, wymierzając 47 kar aresztu oraz 12 orzeczeń o przepadku samochodu za przewożenie ulotek. Represje i negocjacje stosowano wymiennie. O podjęciu rozmów "okrągłego stołu" przesądziły: determinacja oporu Solidarności, krach gospodarczy oraz słabnące wsparcie radzieckie dla PZPR.
Magdalenka, czyli drugie dno walizki
16 września doszło do pierwszego spotkania przygotowawczego do rozmów "okrągłego stołu" w zamkniętym ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence. W rozmowie (w sumie spotkań na daczy MSW było sześć - potem toczyły się w przerwach obrad "okrągłego stołu") wzięli udział ze strony Solidarności m.in. Wałęsa, Mazowiecki i Lech Kaczyński (uczestniczyli we wszystkich kolejnych spotkaniach), zaś z rządowej m.in. Kiszczak, Ciosek i Jerzy Ozdowski.
Adama Michnika jeszcze nie było, ale na późniejszych spotkaniach nadrabiał to intensywnie, wznosząc przyjacielskie toasty, co utrwalono na okolicznościowych fotografiach.
Od razu zarysował się problem ze wspólnym komunikatem.
- Czy nie można by opuścić na tym etapie słowa Solidarność? - zastanawiał się marksistowski politolog Artur Bodnar.
- Przecież ci działacze skądś są - naciskał prof. Stelmachowski. Domagał się zapisu: "Solidarnościowi", choćby w cudzysłowie.
"Magdalenki" kończono coraz później. Ostatnią, z 3 na 4 kwietnia 1989 r., o godz. 2.20 nad ranem. "Wszyscy przechodzą do sali jadalnej. Toczy się żartobliwy spór, czy to jeszcze kolacja czy już śniadanie" - notował sekretarz obrad Krzysztof Dubiński ("Magdalenka. Transakcja epoki"). Spostrzegł, że "w Magdalence doszło do arcyciekawego procesu wzajemnego zauroczenia obu stron".
Z Magdalenką łączy się transakcję "władza za gospodarkę" - podzielenie się władzą przez PZPR w zamian za przywileje dla spółek nomenklaturowych i gwarancje bezkarności dla autorów stanu wojennego. Konstanty Gebert w książce "Mebel" zauważa: "(...) kluczowe decyzje zapadały z reguły poza obradami plenarnymi, na zamkniętych posiedzeniach kierowniczych gremiów obu stron, czy zwłaszcza podczas okrytych tajemnicą spotkań w Magdalence".
- "Okrągły stół" był fasadą - potwierdza historyk Antoni Dudek. - Rzeczywisty mechanizm negocjacyjny, dotyczący reformy ustrojowej, to Magdalenka i podobne spotkania nieformalne, nawet w mieszkaniach prywatnych, jak u prof. Janusza Reykowskiego, w węższym gronie. Nie mówię o spisku, tylko o mechanizmie, że wiele rzeczy ustalono poza oficjalnymi negocjacjami - zastrzega historyk.
Przy wspólnym stole
Zanim rozpoczęły się obrady, Wałęsa zdążył pokonać szefa OPZZ Alfreda Miodowicza w debacie telewizyjnej z 30 listopada 1988 r., zaś generałowie oraz premier Mieczysław Rakowski - groźbą dymisji wymóc na KC PZPR aprobatę dla rozmów.
Przy pochodzącym z fabryki w Henrykowie okrągłym stole, ustawionym 6 lutego 1989 r. w Pałacu Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu (wtedy należącej do Urzędu Rady Ministrów) zasiedli obok siebie dysponenci służb specjalnych i ich niedawni więźniowie. Obradowano do 5 kwietnia. Strona rządowa przystała na ponowną legalizację Solidarności, co nastąpiło 17 kwietnia.
- Solidarność to jedyna powstała po 1944 r. instytucja, która jest nośna - zauważał z podziwem podczas obrad Ryszard Bender, reprezentujący opozycję, ale zasiadający też w sejmie PRL. Inni cytowali statystyki, z których wynikało, że PZPR stała się tylko partią władzy: z 2,1 mln członków aż 0,9 mln pełniło funkcje kierownicze.
Uzgodniono przywrócenie urzędu prezydenta, który - jak spodziewał się współprzewodniczący zespołu politycznego Janusz Reykowski z PZPR - miał stać się "gwarantem ładu ustrojowego". Aleksander Kwaśniewski zaproponował restytucję senatu, nie wiedząc, że wkrótce PZPR sromotnie przegra wybory do tej izby, bo na 100 mandatów 99 uzyskają przedstawiciele Solidarności, a skład uzupełni milioner Henryk Stokłosa. Nigdy w powojennej historii demokracji w Europie wynik nie okazał się tak jednoznaczny, jak 4 czerwca 1989 r.
Do Sejmu 65 proc. mandatów zarezerwowano dla PZPR i jej sojuszników: ZSL, SD i "katolików świeckich". O pozostałe 35 proc. konkurować mieli przedstawiciele wszystkich formacji. O oderwaniu władzy od rzeczywistości świadczy obawa sekretarza KW PZPR ze Słupska Zbigniewa Czarzastego, iż partia uzyska tak wiele mandatów, że Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania.
Jednak 4 czerwca kandydaci Komitetu Obywatelskiego "S" obsadzili w komplecie 161 mandatów, o które toczyła się wolna gra wyborcza. Z dwoma wyjątkami (profesorowie Adam Zieliński i Mikołaj Kozakiewicz) padła lista krajowa, skupiająca prominentów PZPR i stronnictw sojuszniczych. Przy "okrągłym stole" przedstawiciele PZPR próbowali namówić opozycję do startu z listy krajowej, ale solidarnościowa reprezentacja odrzuciła to jako nową formę Frontu Jedności Narodu.
Wynosząca 62 proc. frekwencja w wyborach czerwcowych świadczy jednak o braku w Polsce podobnej euforii, która towarzyszyła rozbiórce muru berlińskiego. Dzięki "okrągłemu stołowi" Polska uniknęła rozlewu krwi, ale część społeczeństwa odebrała umowy jako "porozumienie elit".
"Tysięczny tłum, który 6 lutego oczekiwał na pierwsze wejście delegacji Solidarności do Pałacu Namiestnikowskiego stopniał w dwa miesiące później do nielicznej grupki gapiów towarzyszącej negocjatorom w ich triumfalnym przemarszu z Hotelu Europejskiego na ostateczne podpisanie porozumień" - zaobserwował Konstanty Gebert.
Strona solidarnościowa literalnie dotrzymała kontraktu nawet wówczas, gdy rodziło to sprzeciw jej zaplecza, jak w wypadku zgody na uzupełnianie mandatów po liście krajowej z puli PZPR oraz oddawania przez część parlamentarzystów głosów nieważnych, aby umożliwić wybór Jaruzelskiego na prezydenta.
Żadna ze stron nie powinna być zainteresowana w utracie tożsamości przez drugiego partnera - mówił przy "okrągłym stole" Bronisław Geremek. Wielu uczestników obrad - jak Adam Michnik i Jacek Kuroń - sprzeciwiało się dekomunizacji nawet wówczas, gdy partner porozumienia - PZPR - ogłosił samorozwiązanie. Nie minął bowiem rok od "okrągłego stołu", a w styczniu 1990 r. w Sali Kongresowej ostatni sekretarz Mieczysław Rakowski drżącym głosem dawał komendę: "Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej - wyprowadzić".
Do niekomunistycznego rządu
Poza ponowną legalizacją Solidarności "okrągły stół" otworzył drogę - czego reprezentacja władzy nie przewidziała - do utworzenia pierwszego po wojnie niekomunistycznego rządu. Klęska PZPR w wyborach czerwcowych przyczyniła się bowiem do odwrócenia sojuszy. Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne zawiązały koalicję z Obywatelskim Klubem Parlamentarnym. "Okrągły stół" stał się przystankiem na drodze do demokracji i niepodległości, zapoczątkowanej w Sierpniu '80.
- To pewien etap na drodze do niepodległości, na pewno ważny. Z drugiej strony bardzo kontrowersyjny, bo ówczesna władza postanowiła rozmawiać tylko z częścią opozycji, co w Solidarności budziło wiele emocji - przypomina wiceprzewodniczący "S" Jerzy Langer. - Rocznica "okrągłego stołu" nie jest żadnym świętem, bo to był pewien krok w drodze, a nie cel. Warto dokonać analizy ówczesnych uzgodnień, to ciekawy materiał dla socjologów i historyków. Związek w ramach obchodów Roku Niepodległości i Solidarności planuje konferencję naukową, podczas której warto przymierzyć się do oceny, jak dziś wygląda realizacja ówczesnych postulatów - zapowiada Langer.
Po stronie rządowo-koalicyjnej przy okrągłym stole zasiadał Aleksander Kwaśniewski, ale też jego przyszły główny rywal w wyborach prezydenckich z 2000 r. Andrzej Olechowski czy późniejszy poseł Samoobrony Rajmund Moric. W załodze "S" przy stole oraz licznych stolikach i podstolikach znaleźli się Mazowiecki, Geremek i Michnik, a także bracia Kaczyńscy, Jan Olszewski i student z NZS Mariusz Kamiński. Polską rządziły potem ugrupowania, tworzone przez uczestników "okrągłego stołu". Środowiska, których przy nim zabrakło, ale mimo to roztropnie postanowiły wystawić kandydatów w czerwcowych wyborach, jak KPN czy UPR - do sejmu 1989-91 wprawdzie nie weszły, ale znalazły się już w kolejnym. Dla kontestatorów porozumień - jak dla Solidarności Walczącej - zabrakło miejsca. "Okrągły stół" okazał się więc filtrem czy bramką do rodzącej się demokracji, co pominiętym trudno akceptować.
- O "okrągłym stole" warto pamiętać, ale niekoniecznie aż jego rocznicę świętować, biorąc pod uwagę emocje z nim związane - uważa Jarosław Lange, przewodniczący regionu "S" Wielkopolska. - Solidarność powinna się skupić na świętowaniu rocznicy wyborów czerwcowych, wolnych wprawdzie nie w stu procentach, ale w znacznym stopniu. Wielki sukces Solidarności to 4 czerwca 1989 r., kiedy odzyskaliśmy wolność. I to jest bezsporne - podkreśla lider wielkopolskiej "S".
Wyniki "okrągłego stołu" bardziej niż do naszej obecnej wiedzy przymierzać można do celów robotniczych strajków z maja i sierpnia '88. Z tej perspektywy przebieg wydarzeń okazał się zwycięstwem Solidarności. Zaś za późniejszy kształt polskiej demokracji odpowiedzialność ponoszą już politycy.